Reklamy
Artykuł
Renata Mazurowska
Kogo integruje integracja?
- Z obserwacji psychologów, ale i rodziców dzieci z zaburzeniami lub chorobami wynika, że tak naprawdę integracja integruje dzieci zdrowe. Uczy je tolerancji, wspólnego funkcjonowania i normalnego traktowania w swoim otoczeniu dzieci z zaburzeniami, upośledzeniami intelektualnymi, emocjonalnymi i ruchowymi. Ale czy naprawdę pomaga dzieciom chorym funkcjonować w zdrowym środowisku? I co dalej, gdy dorosną?
Większość chorych i zaburzonych dzieci ma zdrowych rodziców. W domu znajdują one na ogół miłość i akceptację. Problem zaczyna się wówczas, gdy z domu trzeba wyjść - w sensie dosłownym i metaforycznym - do szkoły, do ludzi, do świata. Niewątpliwie szkoła powinna być miejscem, które do życia w świecie przygotowuje, ale na ile sama jest gotowa na przyjęcie do siebie dzieci z innego, zaburzonego świata?
Wyrózniony czy napiętnowany?
W Magazynie Międzynarodowym "Obyczaje" Anna Pachołka pisze, że dla Inków ułomność fizyczna była karą bogów lub efektem działania złych duchów i izolowali osoby chrome w przeznaczonych do tego budynkach. Niepełnosprawni mogli spożywać owoce i warzywa jedynie z przydzielonych im terenów, pól i sadów. Starożytni Rzymianie pochylali się szczególnie nad osobami ułomnymi psychicznie - opiekować się nimi mieli krewni, a terapią miała być łagodna muzyka i wino. Średniowieczny kościół katolicki utrzymywał wiernych w przekonaniu, że niepełnosprawność jest karą za grzechy, działaniem sił nieczystych lub przeciwnie - doświadczeniem dla wybrańców. To przekonanie, jak się wydaje, w niektórych środowiskach pokutuje do dziś.
Kościół także segregował chorych - przy świątyniach często powstawały przytułki dla odrzuconych. Za sprzątanie świątyni otrzymywali dach na głową, na jedzenie zarabiali żebractwem. Miało to swój edukacyjny, społeczny wymiar - osoby chore, dzięki pracy czy zarobkowaniu, czuły się użyteczne, co pomagało im zachować poczucie własnej godności. Ułomni członkowie znakomitych rodów, lepiej urodzonych czy bogatych umieszczani byli dożywotnio w klasztorach, za co oczywiście zakonnym płacono. I tak przez wieki.
Filozofia integracji rodem z XX wieku musiała zatem wydać się bardzo cywilizowana i humanitarna. Przedszkola integracyjne, szkoły podstawowe i gimnazja, a później klasy czy oddziały integracyjne powstały w Europie w latach 60-tych, w Polsce - w 90-tych. Integracyjny system szkolenia polega na wspólnej nauce młodzieży niepełnosprawnej i zdrowej. Niepełnosprawni mają się nauczyć żyć i funkcjonować w zdrowym społeczeństwie, zdrowi - akceptować w swoim otoczeniu chorych i mniej sprawnych i umieć z nimi współpracować, nie narzucać swojej pomocy, ale być wyczulonym na potrzeby innych osób.
Trzeba pamiętać, że liczba osób niepełnosprawnych w Polsce wzrasta - według Narodowego Spisu Powszechnego z 2002 roku w naszym kraju żyje niemal 5,5 miliona osób niepełnosprawnych, co w stosunku do 1988 roku oznacza wzrost o około 50 %.
Z badań TNS OBOP "Społeczna percepcja niepełnosprawności i niepełnosprawnych w Polsce", Warszawa, sierpień 2002 r.
Blisko dwie trzecie społeczeństwa (63%) jest zdania, że w Polsce osoby niepełnosprawne mogą czuć się ludźmi gorszej kategorii. Jedna piąta badanych (20%) zdecydowanie jest o tym przekonana. Zdecydowana większość Polaków uważa, że osoby niepełnosprawne powinny - jeśli tylko mogą - dążyć do tego, aby nie zamykać się w obrębie domu i rodziny. W czterech piątych odpowiedzi (80%) podkreślano to, że niepełnosprawni powinni podejmować pracę zawodową (jeśli oczywiście mogą pracować). W dalszej kolejności wskazywano na to, że powinni oni dążyć do tego, aby podejmować naukę i kształcenie zawodowe (69%). Dwie trzecie badanych jest zdania, że powinni brać udział w publicznych formach wypoczynku i rozrywki (66%). Prawie trzy czwarte Polaków (71%) wyraża pogląd, że interesy niepełnosprawnych są źle reprezentowane przy podejmowaniu ważnych dla nich decyzji w państwie. Większość Polaków, w swym najbliższym otoczeniu, nie ma kontaktu z osobami niepełnosprawnymi. Jeśli już respondenci odpowiadają na to pytanie twierdząco, to najczęściej wskazują krąg przyjaciół i znajomych, jako tę sferę życia, w której spotykają osoby niepełnosprawne (26%). |
Zwykle wylicza się, jakie korzyści integracja przynosi dzieciom zdrowym - uczy tolerancji, uczy pomagać, uczy konkretnych umiejętności (np. języka migowego), ale jak integracja wpływa na dzieci chore?
Magdalena Zagrodnik, psycholog, badała ostatnio, jakie cechy środowiska szkolnego wpływają korzystnie na młodzież z dysfunkcją słuchu, co stymuluje ich rozwój, poczucie sensowności, zrozumiałości i zaradności. Z jej badań wynika, że integracja integruje głównie zdrowych. Uczniowie słyszący i niesłyszący różnie odczuwali dostępność nauczyciela. Deklarowali również różny stopień poczucia bycia sprawiedliwie ocenianym i poczucia bycia podobnym do grupy rówieśniczej.
- "Najistotniejsze okazały się różnice w poczuciu dostępności nauczyciela oraz poczuciu bycia podobnym" - mówi Magdalena Zagrodnik. ? "Kształcenie integracyjne, które w swoim założeniu ma ujednolicać, upodabniać warunki zdobywania wiedzy, stwarza przesłanki do różnicowania się poczucia dostępności nauczyciela, komfortu w przestrzeni personalnej, bycia sprawiedliwie ocenianym, poczucia bycia podobnym."
Magdalena Zagrodnik, psycholog kliniczny, członek Zarządu stowarzyszenia Katolicka Misja dla Niesłyszących w Bytomiu:
Integracja jest ideą szczytną i, jak to idea, musi w zderzeniu z rzeczywistością przybrać formę realną, nie idealną. Mam poczucie, że wiele osób traktuje integrację jak lekarstwo na wszelkie zło, a integracja powinna służyć przede wszystkim osobom integrowanym i nie szkodzić reszcie społeczeństwa. Ja prywatnie traktuję osoby niesłyszące jako mniejszość językową, która tworzy pewną kulturę, normy wartości specyficzne dla siebie samej, dla swojego sposobu myślenia (obrazowego nie pojęciowego), dlatego integracja w formie, w jakiej jest wdrażana z lubością, bardziej szkodzi niesłyszącym, niż im pomaga. Ludzie ci tracą poczucie wspólnoty z osobami myślącymi i rozumującymi, co za tym idzie - czującymi podobnie. Nie należą do społeczności głuchych, ale także nie stają się słyszącymi. Nawet protezy słuchowe nie załatwią tu sprawy, bo to nie jest kwestia tylko medyczna jak się wielu wydaje, ale przede wszystkim psychologiczno-społeczna. |
Jak dzieci z wadami słuchu mają utożsamiać się ze zdrowymi rówieśnikami, skoro przez specjalistów uważane są za ułomne? - "Zauważyłam, że tylko niewielka część specjalistów widzi w osobie niesłyszącej istotę dwujęzyczną i dwukulturową, w wielu placówkach nadal aktualny jest model głuchoty jako niepełnosprawności" - mówi Magdalena Zagrodnik.
Integracja czy segregacja
Mama Julki Kownackiej, uczennicy IV klasy podstawowej, jest zachwycona sposobem kształcenia i podejściem do dzieci nauczycielek swojej córki. - Gdy posłałam swoje dziecko do przedszkola, przez pięć dni był płacz przed wyjściem, a w przedszkolu siedzenie przy tym samym stoliku przez 6-8 godzin. Jadła, co podano, wracała spłakana do domu - opowiada Iwona Kownacka, dziennikarka Gazety Malborskiej. - Po kilku dniach zabraliśmy dziecko do domu, a po dwóch miesiącach posłaliśmy do przedszkola integracyjnego. Była tam jej koleżanka z podwórka, myśleliśmy, że Julce będzie łatwiej. W przedszkolu nie odzywała się do nikogo, nawet do koleżanki, nie mówiła w ogóle. W domu normalne, żywe dziecko.
Państwo Kownaccy nie wiedzieli wtedy jeszcze, że Jula jest zaburzona emocjonalne - mutyzm wybiórczy, który u Julki rozpoznano, polega właśnie, między innymi, na odmowie mówienia w niektórych sytuacjach. Przyczyną może być silny uraz psychiczny. - Pamiętam rysunek Julki, który pokazała nam pani pedagog w przedszkolu - opowiada Iwona Kownacka - nasza rodzina: rodzice, rodzeństwo i ona bez ust. Miała 5 lat.
Podstawowe informacje o klasach integracyjnych
|
Gdy Julka miała iść do szkoły, jej rodzice zdecydowali się na klasę integracyjną. Dziewczynka wciąż nie mówiła poza domem. W klasie Juli jest 22 dzieci, są dzieci niewidome i z ADHD (nadpobudliwość psychoruchowa), i oczywiście dzieci zdrowe. W szkole już było łatwiej, bo Julka poszła tam zdiagnozowana. Najpierw z oporami, ale zaczęła czytać, na przerwach, kiedy dzieci nie było w klasie. Gdy miała wykazać znajomość wiersza na pamięć pani pocięła dla niej wydruk i Julka musiała go poskładać. - Mówić tak naprawdę zaczęła w 3 klasie, teraz jest w czwartej. Ma dobry kontakt z innymi dziewczynkami. Jestem przekonana, że w klasie "normalnej" moje dziecko nie miałoby szans - mówi Iwona Kownacka. Twierdzi, że matki innych dzieci też są zadowolone z integracji. Dzieci sobie nawzajem pomagają, ale nie narzucają się z pomocą dzieciom mniej sprawnym, np. niewidomym. Chce, by jej córka dalej kształciła się w klasach integracyjnych - i w gimnazjum, i liceum. Mama Julianny boi się, że jej dziecko, traktowane dotąd ze zwiększoną uwagą, opieką i troską, w zderzeniu ze zwykłym trybem nauczania i wychowania może mieć trudności i że wypracowany przez lata proces zdrowienia może się zatrzymać, a nawet cofnąć.
Czy taka ochrona dzieci przed "zwyczajnym" życiem jest na dłuższą metę możliwa? Czy można uchronić dzieci przed życiem w normalnym, niedoskonałym i mało się przejmującym, także zdrowymi, dziećmi światem?
Mama Natalii Suchcickiej z Warszawy uważa, że nie można. Założyła stowarzyszenie "Bardziej Kochani", by Natalia i dzieci do niej podobne, były szczęśliwsze, integrując się głównie ze sobą, czyli z innymi dziećmi z zespołem Downa.
Magdalena Zagrodnik ma podobne spostrzeżenia na podstawie kontaktów z młodzieżą niesłyszącą. Zauważyła, że wielu nauczycieli, rodziców i członków społeczności głuchych, wyraża opinię, iż dzieci w szkołach segregacyjnych wydają się znacznie bardziej szczęśliwe niż ich rówieśnicy w szkołach integracyjnych.
Rodzice Natalii swoje oczekiwania wobec "normalnego" świata schowali do kieszeni:
- "Ja, będąc rodzicem niepełnosprawnego dziecka, jestem przedmiotem oceny ze strony terapeutów, nauczycieli i tak zwanej opinii publicznej. To ja jestem przesadnie wrażliwa, widzę problemy tam, gdzie ich nie ma. Jestem leniwa, bo nie wykonuję wszystkich zaleceń terapeutów. Zajmuję postawę roszczeniową, bo zdarza mi się wyciągać rękę po pomoc. Mnie nie wolno oceniać nikogo! W świecie osób głęboko wierzących bywa, że zajmuję dwie przeciwstawne pozycje. Albo jestem grzeszna i rozpustna, a moje niepełnosprawne dziecko to kara za grzechy, albo jestem prawie święta i zostałam obdarowana największym boskim skarbem, czyli niepełnosprawnym dzieckiem."
Ewa Suchcicka rozwiewa piękne przekonania ubrane w slogany, idee. Sama wierzyła, że dzięki miłości i pracy uda jej się Natalię przystosować do "normalnego" życia, na siłę usiłowała wtłoczyć swoje dziecko w świat większości, aż nagle spostrzegła, że spełnia oczekiwania tego świata, a nie potrzeby samej Natalii. I że, gdy postanowiła świat dostosować do córki, a nie córkę do świata, spotyka się z oporem "normalnego" społeczeństwa:
- "Wszyscy naokoło dokładnie wiedzą, jaka powinnam być i jak się zachowywać. Powinnam być przede wszystkim wdzięczna za każdą najdrobniejszą nawet pomoc, za każdy przyjazny gest, za każdy nowy pomysł na poprawienie bytu mojego niepełnosprawnego dziecka, który specjaliści i niektórzy przedstawiciele rodziców, co jakiś czas są łaskawi zaproponować. Nie zabrałam się z pociągiem "Integracji", nie przemówiły do mnie pięknie brzmiące i mające pozory racjonalności argumenty. Przekonało mnie doświadczenie. Jestem matką i mnie naprawdę zależy na szczęściu mojej córki!
Ewa Suchcicka zamiast integracji wybrała dla swojego dziecka segregację, czyli jak sama mówi to, o czym pisze się z pogardą, czemu odbiera się humanistyczne wartości, co jest, zdaniem niektórych, czynieniem wbrew dokumentom ONZ, UNICEF i innym większym lub mniejszym deklaracjom razem wziętym:
- "Moja decyzja wywołała wiele nieprzychylnych komentarzy, zwłaszcza w środowiskach pedagogicznych, z którymi jestem, chcąc nie chcąc, związana, gdyż sama jestem z wykształcenia pedagogiem. Kilka osób było nawet na mnie zwyczajnie obrażonych" - mówi.
Mało kto zadał sobie pytanie, ile kosztowała rodziców Natalii ta decyzja, co musieli zrozumieć, by ją podjąć. Też, jak każdy rodzic przerażony perspektywą wychowywania niepełnosprawnego dziecka, szukali najpierw cudownych metod, skutecznych rehabilitantów, najlepszych ośrodków, leczenia za granicą, normalnej szkoły, normalnych kolegów, zanim zrozumieli, że nie przystosują dziecka do świata, że lepiej jest zostawić je w jej własnym świecie.
- "Ten proces zrozumienia ja nazywam powtórnymi narodzinami niepełnosprawnego dziecka, narodzinami na zawsze" - mówi Ewa Suchcicka. -. "To coś takiego, jakbyśmy nagle przełknęli ciężar dławiący nas od dawna. Był zbyt mały by mógł zabić, a zbyt duży, by z nim żyć? To taka ulga, jak zrozumienie wielkiej tajemnicy, która okazuje się być bardzo prosta. Jak odnalezienie czegoś bardzo bliskiego, a szukanego do tej pory po szerokim świecie. Odzyskuje się wiarę we własne siły, odnajduje radość z bycia z niepełnosprawnym dzieckiem, a sama niepełnosprawność wydaje się być nawet pogodna i radosna, a nie boleściwa, tragiczna i smutna."
Czy ktoś zakocha się w Downie?
W życiu każdego młodego człowieka, sprawnego czy niesprawnego, nadchodzi czas zadawania sobie pytań o tożsamość: kim jestem? jak ważny jestem dla innych? jak inni są ważni dla mnie? Zaczynają się dramaty - dzieci chore zauważają różnice, napotykają na bariery w nawiązywaniu bliższych relacji, szukają swojego miejsca w świecie.
- "Wiedziałam już, że możliwości intelektualne Natalii są skromne" - mówi Ewa Suchcicka - "wiedziałam, że powtarzanie po wielokroć ćwiczeń, reguł, zadań nie przełoży się w proporcjonalny sposób na jej wiedzę i sprawność... Obserwowałam, jak Natalia garnie się do rówieśników. Towarzystwo rodziców przestało jej wystarczać, zaczynała mieć swoje sekrety, tajemne marzenia. Stawała się autonomiczną osobą z własną, choć mało skomplikowaną wizją świata, z własnym, chociaż mocno uproszczonym systemem wartości. Bardziej niż wiedzy, potrzebowała ludzi wokół siebie, rówieśników, którzy nie tylko będą ją tolerowali, którzy nie tylko będą ją akceptowali, ale dla których będzie ona kimś ważnym w takim samym stopniu, jak oni dla niej. Koleżanki i koledzy, których światy i systemy wartości są wzajemnie przekładalne, koleżanki, którym można powierzyć najgłębsze tajemnice i koledzy, w których się można z wzajemnością zakochać. Czy ktoś z nas, proszę państwa, był zakochany kiedyś w Downie?!"
Ewa Suchcicka uważa, że trzeba być ogromnym optymistą, by zakładać, że osoby niepełnosprawne intelektualnie funkcjonują w lokalnych środowiskach koleżeńskich. Na ogół właśnie nie funkcjonują! Uważa, że grupowanie osób upośledzonych w placówkach specjalnych jest tworzeniem środowiska rówieśniczego, a nie wyrywaniem ich z jakiegoś teoretycznego, wirtualnego środowiska lokalnego. Jako matka niepełnosprawnej intelektualnie córki nie zgadza się, by ktokolwiek uczył się czegokolwiek kosztem jej dziecka. Kosztem jego codziennych stresów, odrzucenia. Kosztem jego samotności.
Co dalej z integracją?
Różne formy edukacji są potrzebne, to nie ulega wątpliwości. Wielu rodziców, jak Iwona Kownacka z Malborka, błogosławi szkoły i klasy integracyjne - w innych ich dzieci nie miałyby szans na rozwój zgodnie z własnym rytmem. Jest także wielu rodziców, zwłaszcza dzieci zdrowych, którzy nigdy by swoich pociech do takich szkół nie posłali, np. z obawy, że ich dzieciom nie poświęci się tyle czasu i uwagi, co dzieciom niesprawnym. Może nie wiedzą, że w klasach integracyjnych jest dwoje nauczycieli na każdej lekcji?
Powielamy wzorce stosowane z mniejszym lub większym powodzeniem w innych krajach Europy, godząc się lub wciąż nie godząc z ułomnością naszych dzieci. I z rzadka, niestety, spełniając oczekiwania społeczne, zastanawiamy się nad spełnianiem potrzeb własnego dziecka. Czy nasze dziecko w klasie integracyjnej jest szczęśliwe? Czy ma tam przyjaciół, kolegów? Czy czuje się takie samo jak wszyscy, czy jednak wciąż inne?
- "Na naszych oczach historia niepełnosprawności intelektualnej zatacza koło" - uważa Ewa Suchcicka. - "Nasi upośledzeni umysłowo ziomkowie już przecież żyli wtopieni w środowisko lokalne i nie wiodło im się najlepiej. Dlatego wymyślono placówki specjalne. Teraz poprzez integrację i włączanie znów usiłujemy ich powrócić na łono ojczystych lokalnych środowisk. Zastanawia mnie, skąd bierze się wiara w to, że będzie im lepiej?!"
Iwona Kownacka jest szczęśliwa, że pobyt Julki w przedszkolu integracyjnym, a później praca z nauczycielkami w klasie integracyjnej w końcu pomogły wyjść córce z zaburzenia (mutyzmu wybiórczego). - "Klasy integracyjne rzeczywiście pełnią rolę parasola ochronnego. Ale w klasie 30-osobowej, z jednym nauczycielem, 'inne' dzieci zupełnie nie mają szans" - mówi. - "Moja córka trafiłaby w końcu do szkoły specjalnej, bo jak nauczyciel miałby z nią nawiązać kontakt, skoro jest jeszcze 29 rozwrzeszczanych? Ona nie lubi hałasu i boi się gwałtownych zachowań. Na przerwie nie biega, nie krzyczy, woli spokojne zajęcia. Klasa Julki realizuje ten sam program, tylko inaczej. Nauczyciele wkładają wiele serca, poświęcenia i uwagi. Wykorzystują niekonwencjonalne metody i indywidualnie podchodzą do każdego dziecka. Dziś, kiedy wiem o takim zaburzeniu, jestem przekonana, że miałam w podstawówce koleżankę z autyzmem wybiórczym, która tej szansy nie dostała i w końcu skierowano ją do szkoły specjalnej."
Ale może była tam szczęśliwsza? Magdalena Zagrodnik uważa, że dzieci w szkole integracyjnej są zawsze mniejszością. - "Choć zwolennicy integracji głoszą, iż zapobiega ona izolacji niesłyszących, przywraca im mowę ustną, ułatwia pełniejszy rozwój umysłowy, zmniejsza postawy frustracyjne wynikające z wyobcowania z otoczenia, to wciąż często czują się wyizolowanie, co poważnie zaburza obraz samego siebie i rozwój społeczno uczuciowy.
Zatem integracja czy segregacja? Zarówno jeden jak i drugi model kształcenia zakłada, że problem tkwi w dziecku, które należy 'ulepszyć', wymodelować zgodnie ze społeczną normą. Problem integracji szkolnej będzie tak długo budził wątpliwości, dopóki nie ulegnie zmianie charakter usług dla dorosłych, tak by ludzie niepełnosprawni zostali uznani przez społeczeństwo za ludzi pełnowartościowych" - mówi psycholog Magdalena Zagrodnik.
Zamiast puenty
Pamiętam kolegę z czasów, gdy pracowałam w radiu, miał na imię Mundek i wszyscy bardzo go lubiliśmy. Gdy chciałam sobie przypomnieć, na potrzeby tego artykułu, czy znam kogoś niepełnosprawnego, zupełnie o nim zapomniałam. Bo Mundek, pomimo że na wózku inwalidzkim, zupełnie nie funkcjonuje w mojej głowie jako osoba niepełnosprawna. I myślę, że wielu ludziom, z którymi się zetknął, też nie. Ale to wyłącznie jego zasługa. Był pogodny, radosny, inteligentny i koleżeński. Nie robił nigdy problemu ze swojego kalectwa - wręcz przeciwnie, potrafił sobie z niego dworować, jak np. wówczas, gdy na drugi dzień po imprezie integracyjnej wołał, że już od świtu jest na... kółkach. Nikt z nas nie czuł się przy nim zażenowany jego niesprawnością, pomoc przy pokonywaniu schodów przez Mundka była dla nas tak oczywista, jak umycie kubka w łazience czy zapalanie światła, ot czynność jak inne.
Nie wiem tylko, jak on czuł się z nami, nigdy go o to nie zapytałam...
Opublikowano: 2007-03-04