Reklamy
Artykuł
Damian Janus
"Nie mam problemów", czyli o zaburzeniach osobowości (1)
Jaka jest specyfika zaburzeń osobowości i czym różnią się one od nerwic? Cóż, zaburzenie osobowości niekoniecznie będzie bardzo różne od nerwicy. W psychoanalizie mówi się na przykład o "nerwicy charakteru", czyli o takiej nerwicy, w której symptomami są "patologiczne" cechy osobowości, lub w ogóle nie wyróżnia się kategorii zaburzeń osobowości (a np. jedynie nerwice, psychozy i perwersje). Jednak klasyfikacja ICD-10, jak i DSM IV, stosuje to pojęcie. I wydaje mi się, że w ramach dyskursu psychiatryczno-psychoterapeutycznego jest ono użyteczne.
Hasłem wywoławczym zaburzeń osobowości jest stałość i sztywność. Na ogół nie ma w nich typowych symptomów nerwicowych, jak lęk, fobie czy depresja, a mimo tego jest "coś nie tak". Gdyby wziąć pod uwagę "typ idealny" (w rozumieniu Maxa Webera) nerwicy i porównać go z "idealnym typem" zaburzenia osobowości zobaczylibyśmy, że:
Tak jest w przypadku teoretycznych typów idealnych. W przypadkach konkretnych, ze względu na niewyraźne rozgraniczenie pomiędzy koncepcją nerwicy a zaburzeń osobowości, mogą występować tu spore różnice. Osoba z nerwicą może twierdzić – i nierzadko tak to widzi – że w zasadzie jest z nią wszystko w porządku, a problemy wywołuje jego sytuacja życiowa (współmałżonek, problemy z pracą itd.). Zaś osoba z zaburzeniami osobowości może mieć wgląd w swoje problemy, na przykład dostrzegać, iż źle się odnosi do swoich bliskich, nie kontroluje swoich impulsów. Człowiek z zaburzeniami osobowości może przeżywać lęki, mieć jakieś fobie, a to, że ma problem, może być od razu widoczne.
Jak rozumieć to pomieszanie i czy wobec tego pojęcie zaburzeń osobowości ma jakikolwiek sens? Pozwolę sobie na dłuższą dygresję. Przede wszystkim musimy pamiętać, że wszelkie klasyfikacje są wtórne wobec zjawisk. W pewnym sensie nie ma więc ani "nerwic", ani "zaburzeń osobowości", ani "psychoz". Jest wielki świat ludzi i ich różnorodnych przeżyć. Tak się jednak składa, że te przeżycia układają się jednak w pewne powtarzalne wzorce. Na przykład bunt nastolatka, zakochanie, radość z powodu urodzin dziecka - to sytuacje, które są przeżywane przez większość osób podobnie. Widzimy w nich podobne struktury behawioralne (zachowanie się) oraz podobne emocje i myśli. A jednocześnie widzimy przecież ogromne interindywidualne różnice.
Podobnie jest z tym, co nazywamy zaburzeniami psychicznymi − są wspólne wzorce, ale i indywidualne różnice. Trzeba jednak przyznać, że w przypadku zaburzeń psychicznych może być więcej wzorców i powtarzalności niż u człowieka bez zaburzeń. Każde bowiem zaburzenie psychiczne wiąże się z ograniczeniem psychologicznej swobody. Wiąże się z powtarzaniem przez człowieka pewnych przeżyć, zachowań, ocen, stanów emocjonalnych. Pewnym ludziom powtarzają się nawet określone zewnętrzne sytuacje. Niekiedy osoba, która ma ewidentne nastawienie ksobne (zachowania, spojrzenia, wypowiedzi ludzi odbiera jako odnoszące się do niej) lub wręcz prześladowcze (silniejsze natężenie ksobnego), rzeczywiście natrafia na ludzi ją obserwujących i wrogo do niej usposobionych. Istnieje tu jakiś rodzaj prowokacji i poszukiwania tego rodzaju sytuacji, lecz − co zadziwiające − nieraz trudno jest nawet teoretycznie wyjaśnić, jaki mechanizm miałby być za to odpowiedzialny.
To, oczywiście dygresja − należy pamiętać, że neurotycy mogą mieć co prawda nastawienie ksobne, lecz urojenia prześladowcze to już raczej nie nerwica.
Tak więc chociaż perturbacje psychiczne są bardzo różnorodne, przyjmują pewne powtarzalne wzorce. Jednak to, jakie te wzorce będą, zależy od... tego, co jesteśmy w stanie dostrzec. Od tego, jak dokładnie jesteśmy wstanie uchwycić wewnętrzne mechanizmy, opisać niuanse. Na przykład podręczniki diagnostyczne ICD-10 czy DSM IV, robią to na poziomie, który określiłbym jako niski średni. Myślę, że wymaga to zaakcentowania − podręczniki, które są podstawą diagnozowania, opisują objawy i klasyfikują zaburzenia, zarazem w nikłym stopniu mówią o tym, o czym mówią!
Wyrażając to prostszym językiem i na przykładzie: Marek Koterski ukazał wiele elementów nerwicy natręctw, które należą do jej repertuaru, choć niejeden psychiatra nie ma o tym pojęcia. Nie ma pojęcia, ponieważ nie napisano o tym w podręczniku, a on sam nigdy danego elementu nie spostrzegł, nie wyróżnił bądź nie skojarzył, że coś jest stałym elementem tego zaburzenia (przynajmniej w dużym procencie przypadków), uznając, że jest to element przypadkowy. Takimi elementami mogą być chociażby marzenia o dawnej kobiecie i zarazem niechęć do bycia w realnej relacji, czy specyficzna złość w przypadku, gdy ktoś "pobudza" sumienie (sytuacja z żebrakiem). Nie piszą o tym jednak w podręcznikach psychiatrii.
Wracając do "zaburzeń osobowości". Nie można powiedzieć, że istnieją one tak, jak wrzody żołądka dla gastrologa. To termin o ograniczonej wartości, choć jej nie pozbawiony. W psychiatrii funkcjonuje często jako hasło, które daje pierwsze rozumienie. Gdy psychiatra lub psycholog mówią, że "jest to pacjent osobowościowy", rozmówca już mniej więcej wie o co może chodzić. Przede wszystkim o trudności terapeutyczne. Zaburzenia te są bowiem na ogół trudne do terapii z powodu tego, że pacjenci mają bardzo silne mechanizmy obronne, są często dobrze skompensowani. Oznacza to, że sprawnie włączyli swoje problemy do własnego życia i mogą im on w pewnych sferach nawet służyć.
Zaburzenia osobowości zostały podzielone na typy. Część z nich opisał Antoni Kępiński, w książce "Psychopatie" (Kępiński, 1992). Wyróżnił tam typ anankastyczny, histeryczny, epileptoidalny, psychasteniczny, sadystyczno-masochistyczny, impulsywny, paranoidalny (obecnie nie mówi się już "paranoidalny" lecz "paranoiczny", co jest poprawniejsze wobec faktu, że mamy tu do czynienia właśnie z myśleniem paranoicznym a nie paranoidalnym – patrz wyjaśnienie niżej). Taki był wynikły z tradycji psychiatrycznej podział Kępińskiego. Obecnie ICD-10 wyróżnia:
Z kolei w DSM IV pojawia się jeszcze, moim zdaniem ważny typ, mianowicie osobowość narcystyczna.
Niekiedy są to ludzie "zupełnie normalni" i niełatwo zauważyć, iż w ich osobowości kryje się problem. Szczególnie wtedy, gdy są inteligentni i dobrze społecznie zaadaptowani. Są oni paranoiczni, ale nie mają paranoi (a więc psychozy). Nie koncentrują się więc na jakimś zgoła nieprawdopodobnym temacie, w rodzaju tego, że nieżyjący od dwudziestu lat mąż trzydzieści lat temu zatruł studnię i wodociągi, co nie pozwala na normalne korzystanie z wody. Nie są też paranoidalni − nie twierdzą, że atakują ich telepaci z planety Muzi.
Jak widać, różnica pomiędzy tym, co paranoidalne a tym, co paranoiczne polega przede wszystkim na większym nieprawdopodobieństwie i "nieziemskości" tego pierwszego. Jeśli aspekt paranoiczny w osobowości nie jest bardzo silny, nierzadko nigdy nie będzie nam dane się o nim przekonać. Chyba, że nadepniemy na odcisk takiej osobie. Osobowość paranoiczna charakteryzuje się bowiem specyficznym stosunkiem do kwestii swych praw. Umiejscawia się w pozycji kogoś, kto musi stale o te prawa walczyć. Kogoś stale zagrożonego. Jest jedynym sprawiedliwym wśród rzeszy kombinatorów, spiskowców, malwersantów. Raz urażona, na ogół nie zapomina urazy, a ten który będzie chciał ją przeprosić, pogrąży się jeszcze bardziej – ukaże swoją "prawdziwą twarz" manipulatora.
Osobowość paranoiczna łatwo więc może przyjąć rolę pieniacza, a więc osoby która trawi swój czas na walce przed sądem. Będzie tam próbować dochodzić "sprawiedliwości", stając się prawdziwym uprzykrzeniem sędziów i urzędników. Na ogół też żadnego wyroku, prócz korzystnego dla siebie, nie uzna za sprawiedliwy. Wszędzie bowiem widzi złą wolę, przekupstwo, układy. Dlatego będzie pisać kolejne odwołania i apelacje, przekazując sprawy do wyższych instancji.
W tym, co piszą do sądów i instytucji, osoby takie mogą być bardzo logiczne. Jednak po czasie, przy którymś tam z kolei piśmie, staje się widoczne, iż jest to w zasadzie logika pozorna. Spod zasłony prawniczych sformułowań i wyłuszczania rzekomych faktów zaczyna wyłaniać się niezdolność do przyjęcia innej prawdy od własnej. Niekiedy proces ten jest swoistym powolnym ujawnianiem się zaburzonej strony osoby, którą wcześniej uważaliśmy za mieszczącą się w granicach normy. Może to być dla otoczenia doświadczeniem dość traumatycznym.
Osoby paranoiczne nie uznają tajemnicy, tajemnicy społeczeństwa i relacji międzyludzkich. Nie uznają tego, co niejasne, przypadkowe lub wielorako zdeterminowane. Wszystko, co inni robią jest robione po coś, w jakimś świadomie podjętym celu. Inni ludzie w każdym momencie realizują swoje cele i na ogół są w tym bardzo sprawni i wyrachowani, więc należy mieć się na baczności. Społeczeństwo kierowane jest przez zestaw raczej prostych reguł, a ci co je znają i stosują, trzęsą innymi. Ludzie o osobowości paranoicznej mogą robić wrażenie osób, które posiadły wiedzę o życiu i innych, a na podstawie ich wypowiedzi mechanizmy świata mogą się wydawać w końcu zrozumiałe i jednoznaczne.
Zastanawiając się nad strukturą tego zaburzenia widzimy, że jest tu rodzaj egocentryzmu. Można to wyrazić poprzez taki oto obraz: osoba jest przekonana, że stoi na jakimś podwyższeniu i że tylko z tego miejsca można spostrzegać właściwie. Wszyscy inni stoją zbitą kupą niżej. W momencie nasilenia się postawy paranoicznej, w chwilach stresu i kryzysu, tworzą zwartą siatkę powiązań i układów.
Jest w tym zaburzeniu deficyt umiejętności "postawienia się poza sobą", poznawczej "decentracji", wejścia "w skórę innego". Przy czym nie chodzi po prostu o empatię. Deficyt jest strukturalny − dotyczy stosunku do drugiego w ogóle. Skąd taka postawa? W rozwoju dziecka musiało zabraknąć sprawdzenia na własnej skórze, że inni są tacy jak ja, że nie są z innej gliny. Gdyby osoba paranoiczna to zrozumiała, nie byłoby jej tak łatwo twierdzić, że inni tworzą zgraną szajkę. Widziałaby, że są zróżnicowani, podzieleni, wahają się i sami nieraz czują prześladowani lub pokrzywdzeni przez innych.
Myślę, że w rozwoju takiej osoby musiało wcześnie dojść do rodzaju wewnętrznej izolacji, która uniemożliwiła dostrzeżenie własnego podobieństwa do innych ludzi. To doprawdy skomplikowane i do końca nie poznane procesy. Przecież na poziomie czysto świadomym taka osoba zdaje sobie sprawę z tego, że jest człowiekiem jak inni! Jednak gdzieś głębiej, jest z innej gliny.
Osobowości paranoiczne robią nieraz wrażenie ludzi bardzo zwartych, spójnych, "wiedzących czego chcą". Określam to jako "nadspoistość" (jak sądzę, ujawnia się ona niekiedy nawet w postawie ciała i mimice, np. w ściśniętych ustach). Ich zaburzenie może dawać swoistą "siłę przebicia". Taki jest właśnie problem z niektórymi zaburzeniami osobowości – mogą pomagać w "walce o byt", w radzeniu sobie z "brutalnym życiem" czy "miejską dżunglą", jakkolwiek byśmy to nazwali. Szczególnie wyróżnia się tu osobowość antysocjalna.
Na początek warto zwrócić uwagę na dwuznaczność terminu "psychopatia". Otóż "psychopatia" to z jednej strony synonim określenia "zaburzenia osobowości" (nie wspominając już o tym, że etymologicznie "psychopatia" to "choroba duszy", a więc termin, który mógłby nazywać wszelkie zaburzenia psychiczne), a z drugiej - termin określający jedynie pewne określone zaburzenie osobowości.
Psychopatia to w innych nomenklaturach także osobowość dyssocjalna, asocjalna, antysocjalna, antysocjalne zaburzenia osobowości, socjopatia. Jak widać zaburzenie to ma wiele nazw. Także sposoby jego rozumienia mogą być nieco różne. Niektórzy autorzy są za tym, żeby rozróżnić osobowość antysocjalną od psychopatii. Myślę, że rzeczywiście co najmniej takie rozróżnienie by się przydało. Bez wnikania w szczegóły i upraszczając: osoba antysocjalna byłby to ktoś bardziej "prosty" i "bezpośredni" w swoich działaniach na szkodę społeczeństwa, psychopata zaś to człowiek "przebiegły" i "inteligentniejszy".
Psychopatia to zaburzenie w ogólnym zarysie powszechnie znane. Każdy przecież mniej więcej wie o co chodzi, gdy w filmie pada określenie "psychopatyczny morderca", lub w życiu: "to psychopata". Chodzi o osobników szczególnie przykrych, a niejednokrotnie niebezpiecznych. Jednak zagrożenie ze strony osób psychopatycznych wcale nie jest tak jednoznaczne. Są to często osoby robiące wrażenie bardzo dobrze funkcjonujących. Cechy osób psychopatycznych to przede wszystkim:
Psychopata to maszyna do wykorzystywania innych. Zasadniczym celem psychopaty jest wygodne życie, a środkiem - wykorzystywanie innych ludzi. Jednak ów środek do celu także jest celem. Manipulowanie i okłamywanie wydaje się być psychiczną potrzebą psychopaty. Być może jest to dla niego substytut normalnych kontaktów z ludźmi. Pokazywałoby to, jak bardzo "społeczną istotą" jest człowiek – zawsze potrzebuje innych, chociaż nie zawsze chce lub potrafi mieć z nimi pozytywne relacje.
Psychopata, bezwzględnie wykorzystujący ludzi do własnych celów, nie odczuwa wyrzutów sumienia. Potrafi oszukiwać samego siebie udając, że nic się nie stało, jeśli tylko nikt nie wie o jego postępowaniu. Może odczuwać wstyd, jednak nie ma poczucia winy, a więc jedynie zewnętrzna ocena może zrobić na nim przejściowe wrażenie, a nie "głos sumienia". Będzie więc bezwstydnym kłamcą, mówiącym prosto w oczy nieprawdę z takim zaangażowaniem, jakby do głębi w to wierzył. Nie łamie przy tym żadnej ze swoich wartości, gdyż jedynie jego komfort stanowi dla niego wartość. Wartością na pewno nie jest dla niego prawda czy uczciwość, które nie przekładają się bezpośrednio na indywidualny dobrostan.
Prawdopodobnie wielu psychopatów jest uzależnionych od manipulowania innymi. Podchodzą oni do relacji z ludźmi jak do gry z sumą zerową. To, co ty przegrałeś, to ja wygrywam. Wydaje się, że posiadają oni coś w rodzaju modelu życia jako gry. Ten model jest, moim zdaniem, ważną cechą myślenia psychopaty i jego stosunku do świata. Ludzie to rodzaj pionków, które można dowolnie przestawiać. Nie są to więc istoty czujące, i którym należy się poszanowanie ich podmiotowości. Mówi się: "uratować jedno życie to zbawić świat". "Po co tyle hałasu o jednego człowieka" – powiedziałby o tym psychopata.
Pojawia się tu kwestia empatii, czyli współodczuwania. Wydaje się logiczne, że skoro psychopata potrafi bezwzględnie kogoś wykorzystać i nie przejmować się tym, musi być empatii pozbawiony. I tak też powszechnie się twierdzi. Czy jednak jest to prawdą? Psychopaci potrafią nieraz bardzo dobrze rozpoznawać ludzkie słabości, nadzieje, pragnienia. Jest to przecież podstawowym elementem ich zdolności do manipulacji. Na jakiej więc drodze dochodzą do potrzebnych im informacji? Wydaje się, że rzeczywiście istnieją ludzie o niewielkim stopniu empatii. Osoby te nie orientują się, że ktoś w danej chwili jest smutny, nie potrafią zrozumieć dlaczego inna osoba czegoś w danej sytuacji bardzo pragnie itp. Nie muszą być to jednak osoby pozbawione wyrzutów sumienia. Prawdopodobnie więc psychopaci mają pewien rodzaj empatii, a nawet mają jej bardzo dużo. Potrafią rozpoznawać stany innych osób nie dlatego, że dysponują jakimś leksykonem, w którym poszczególnym słowom czy subtelnym gestom przyporządkowano stany emocjonalne, lecz w sposób intuicyjny, empatyczny właśnie. Jeśliby psychopaci rzeczywiście dysponowali empatią, należałoby może rozróżnić jakieś dwa jej rodzaje, lub po prostu uznać że empatia to jednak coś innego niż sumienie.
"Psychopaci" często pojawiają się w filmach. Jednak są w nich nierzadko myleni z psychotykami lub sadystami, a niejednokrotnie stanowią w ogóle z klinicznego punktu widzenia typy fikcyjne. Generalnie psychopata to nie seryjny zabójca, sadysta czy zboczeniec, tak jak określenia te się potocznie rozumie i ukazuje w filmach. Do elementów psychopatii nie należy poszukiwanie kobiet w celu ich fizycznego męczenia itp. Bliżej niż do "zboczeńca", który z lubieżności nacina kobietom skórę, jest psychopacie do członka mafii, okładającego bez skrupułów kijem bejsbolowym kogoś, kto nie zgadzał się na "ochronę". Psychopata na ogół działa dla najzwyczajniej rozumianego zysku, podczas gdy dewiant seksualny zaspakaja przede wszystkim swoje fantazje i popęd seksualny. Oczywiście nie znaczy to, że psychopatii nie może towarzyszyć różnie nasilony sadyzm, że nie może być gwałcicielem czy mordercą. To zaburzenie może w tych kierunkach prowadzić, ale nie wyznaczają one jego istoty.
Dobrym modelem psychopaty jest oszust matrymonialny. Sądzę, że większość oszustów matrymonialnych jest psychopatami. Są to mistrzowie manipulacji, którzy potrafią przez miesiące i lata żyć sztucznym życiem, udając uczucia i mówiąc to, czego tak naprawdę nie myślą, a co druga strona chce usłyszeć. Przez lata kontrolują swoje emocje i wypowiedzi. Ten wysoki poziom kontroli swych prawdziwych przeżyć, czyniony w celach merkantylnych uważam za możliwy jedynie w przypadku psychopatii. Nie-psychopata zawsze w końcu "pęknie", wyrazi emocje, pokaże, o co mu chodzi, kim jest. Z kolei w przypadkach innych zaburzeń, nawet jeśli ktoś nigdy się nie ujawnia, nie robi tego dla zysku i poczucia kontroli nad innymi. Oszuści matrymonialni bez wątpienia wykorzystują także swój powierzchowny urok, który jest tak częsty w przypadkach psychopatii.
Mocno zaznaczona psychopatia nierzadko prowadzi do życia przestępczego. Jednak tego typu (z cechami socjopatycznymi) psychopatów jest w populacji bardzo wielu, choć tak się składa, że w swej typowej formie zjawisko to dotyczy głównie mężczyzn (co wynika z biologicznie uwarunkowanych cech samców, roli chłopca w strukturze rodziny, czynników społeczno-kulturowych i innych). O ile neurotycy na ogół mają problemy z pracą, karierą, zarobkowaniem itp., o tyle ludzie z cechami psychopatycznymi nierzadko radzą sobie w życiu społecznym całkiem nieźle. Może to wyglądać na jakiś błąd: jak to, ludzie z osobowością "antyspołeczną" dobrze sobie radzą w społeczeństwie? Już wyjaśniam. Nie chodzi mi o ludzi, którzy byliby uznani za socjopatów w sensie klinicznym ( "w sensie klinicznym" oznacza, że taką diagnozę dałby im psychiatra). Chociaż i tacy mogliby się w tej grupie znaleźć (wszystko jest możliwe...), to jednak chodzi przede wszystkim o osoby, u których cechy psychopatyczne nie są aż tak nasilone, że ujawniałyby się w badaniu psychiatrycznym, czy bezpośrednio w biografii (pobyty w więzieniach, pobicia, kradzieże, oszustwa itp.). Cechy te są u tych osób bardziej uładzone, częściowo "zsocjalizowane". Przede wszystkim ludzie ci potrafią odraczać satysfakcję, a ich egocentryzm przeradza się w ambicję; ich skłonność do manipulacji łączy się ze zdolnością planowania; umiejętność kłamstwa jest na usługach utrzymywania "dobrych" relacji z innymi; a brak głębszych związków emocjonalnych sprzyja zaangażowaniu w pracę.
Ktoś podał taki przykład pewnego zachowania: stoi sobie mężczyzna i czeka na pociąg, chce zapytać stojącą obok osobę o godzinę, lecz coś go blokuje. Dlaczego nie spyta o godzinę, to przecież takie proste i banalne? W przykładzie tym mogłoby chodzić o takie same mechanizmy, jak te w przypadku osobowości lękliwej (ja uważam, że trafniejszym terminem jest określenie "unikająca"). Sednem problemu zdaje się tu być obawa przed oceną. Ocena, o którą tu chodzi, nie jest jednak oceną rozumianą potocznie, lecz szeroko. Może się to wydać niepojęte (chyba, że zna się to z własnego doświadczenia), ale można obawiać się oceny przez innych, nawet w najbardziej zwyczajnych i prostych sytuacjach. W omawianej sytuacji człowiek, którego by spytano o godzinę mógłby oczywiście sobie przelotnie pomyśleć: "a co to, on nie ma swojego zegarka?", lub cokolwiek innego. Chociaż dla większości z nas nie ma to żadnego znaczenia - gdyż wiemy, że są to sytuacje normalne, nieuniknione i mogące dotyczyć każdego - dla niektórych osób są to sytuacje trudne, niemal paraliżujące.
Mój pacjent, który miał tego typu problemy, obawiał się nawet poprosić o zapałki w kiosku. Jak rozumieć tego typu zahamowania? Aby to zrozumieć, weźmy przykład zachowania, w którym opory są jak najbardziej zrozumiałe. Przeciętny mężczyzna przed pójściem do seksuologa, by opowiedzieć mu o swoich problemach ze wzwodem, prawdopodobnie odczuje opór. Jest to bowiem sytuacja, w której dość mocno się obnaża, ukazuje drugiemu swoją niemoc, swój brak. Ujawnia słabość. Przychodzi w potrzebie, przychodzi po prośbie. Jak się to ma do osobowości unikającej? Człowiek z osobowością lękliwą właśnie tego typu sytuacji chce uniknąć. Tyle tylko, że ten typ przyjmują dla niego niemal wszystkie sytuacje interpersonalne. Przecież nawet kupując w kiosku zapałki jakoś siebie ukazujemy – pokazujemy, że jesteśmy "kimś-kto-potrzebuje-zapałek". Bowiem w tym, co nazwałem oceną chodzi o trudności w ukazaniu własnego pragnienia, przyznania się przed samym sobą i wobec drugiego, że się czegoś nie ma i czegoś potrzebuje.
To, z kolei nasuwa prosty wniosek: osoba unikająca bardzo obawia się pokazać swoją słabość i niedoskonałość. Jeśliby wziąć literalnie i powierzchownie kryteria diagnostyczne tego zaburzenia zawarte w ICD-10 (co zapewne, w przypadku większości diagnoz psychiatrycznych ma miejsce), mamy obraz "biednej", zalęknionej i niepewnej siebie osoby (preferowanie w nazewnictwie terminu "osobowość lękliwa", także na tę tendencję wskazuje). Czy jednak jest to prawdą? Rzeczywiście, osoba unikająca cierpi na ciągłe obawy i zahamowania. Z drugiej jednak strony widzimy, że ktoś, kto tak bardzo boi się ukazania swego pragnienia i braku, chce zachować wizję siebie jako kogoś pełnego i w pewnym sensie doskonałego!
Aby lepiej to zrozumieć należy wprowadzić nowy termin: ja-idealne. Termin ten ma długą tradycję, gdyż wywodzi się od samego Zygmunta Freuda. Można go zresztą różnie rozumieć. Generalnie jest to jeden z tych terminów, które mają opisywać ów fakt, że nasze ja nie jest jednolite, że można zobaczyć różne jego aspekty, jak gdyby części.
Cóż to takiego owo ja-idealne? Jest to taka sfera w nas, w której uważamy się za doskonałych, pełnych, niczego nie potrzebujących, nie mających żadnego braku. Aby istnieć, "część" ta musi być izolowana od świata, gdyż rzeczywistość bardzo szybko by ją zweryfikowała i rozbiła. Przeciętnemu człowiekowi – że tak powiem – aż tak strasznie nie zależy na tym ja-idealnym i potrafi konfrontować się z rzeczywistością. Jednak niektóre osoby, szczególnie takie, których dzieciństwo było bardzo urazowe (różne formy braku opieki i ochrony), są bardzo przywiązane do swojego ja-idealnego. Dlaczego? Odpowiem krótko i upraszczając: po prostu rzeczywistość straszliwie zraniła ich ja i dlatego schroniły się w swoim ja-idealnym. To tak, jak ktoś chroni się przed złym życiem w świat marzeń. Osoby te niejako mówią: "Ok, tu mi nic nie wychodzi, jestem słaby i bezradny, tak dużo potrzebuję, a tak mało dostaję, ale to nie jest ważne, bo naprawdę jestem kimś innym". Tym samym żyją niejako życiem podwójnym – ich ja-realne jest jakie jest, lecz ich satysfakcja płynie przede wszystkim z ja-idealnego W tej głęboko schowanej części siebie są mocni, wspaniali i samowystarczalni.
Istnieje tu więc niejako "przeniesienie punktu ciężkości swojej tożsamości" z ja-realnego, z realnego życia, na ja-idealne. Rzeczywistość zaczyna być ignorowana, co przyjmuje na przykład takie przejawy, że człowiek czuje się kimś szczególnym i lepszym od innych pomimo tego, że na poziomie realnych osiągnięć nie ma niczego, co by to poczucie uzasadniało. Tak więc to, że jest wycofany, zalękniony, bez pracy, rodziny i osiągnięć nie znaczy bynajmniej, że tak właśnie się czuje.
Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu
Hasłem wywoławczym zaburzeń osobowości jest stałość i sztywność. Na ogół nie ma w nich typowych symptomów nerwicowych, jak lęk, fobie czy depresja, a mimo tego jest "coś nie tak". Gdyby wziąć pod uwagę "typ idealny" (w rozumieniu Maxa Webera) nerwicy i porównać go z "idealnym typem" zaburzenia osobowości zobaczylibyśmy, że:
- W nerwicy człowiek czuje, że dzieje się z nim coś "nienormalnego", ma świadomość swoich objawów i odbiera je jako "ciało obce", jako coś, czego chciałby się pozbyć (jest to tzw. ego-dystoniczność objawów – ich niezgodność z ja). Natomiast w zaburzeniach osobowości niejednokrotnie brak subiektywnego dyskomfortu (tzw. ego-syntoniczność). Typowe zaś jest to, iż świadomość problemu ma obserwujące człowieka otoczenie.
- Nerwica jest bardziej "dynamiczna", chory jest nerwowy, roztrzęsiony, nierzadko przeżywa lęk lub depresję. W zaburzeniach osobowości człowiek może być bardzo spokojny, a nawet nadmiernie opanowany.
- W większości przypadków ludzie z wyraźną nerwicą nie odnoszą sukcesów społecznych (słabo radzą sobie z pracą, nie robią kariery) i żyją w cieniu. Człowiek z zaburzeniami osobowości, to równie dobrze człowiek sukcesu.
- Zaburzenia nerwicowca na ogół szybko można dostrzec, zaburzenia osobowości – w bliższej i dłuższej relacji.
Tak jest w przypadku teoretycznych typów idealnych. W przypadkach konkretnych, ze względu na niewyraźne rozgraniczenie pomiędzy koncepcją nerwicy a zaburzeń osobowości, mogą występować tu spore różnice. Osoba z nerwicą może twierdzić – i nierzadko tak to widzi – że w zasadzie jest z nią wszystko w porządku, a problemy wywołuje jego sytuacja życiowa (współmałżonek, problemy z pracą itd.). Zaś osoba z zaburzeniami osobowości może mieć wgląd w swoje problemy, na przykład dostrzegać, iż źle się odnosi do swoich bliskich, nie kontroluje swoich impulsów. Człowiek z zaburzeniami osobowości może przeżywać lęki, mieć jakieś fobie, a to, że ma problem, może być od razu widoczne.
Jak rozumieć to pomieszanie i czy wobec tego pojęcie zaburzeń osobowości ma jakikolwiek sens? Pozwolę sobie na dłuższą dygresję. Przede wszystkim musimy pamiętać, że wszelkie klasyfikacje są wtórne wobec zjawisk. W pewnym sensie nie ma więc ani "nerwic", ani "zaburzeń osobowości", ani "psychoz". Jest wielki świat ludzi i ich różnorodnych przeżyć. Tak się jednak składa, że te przeżycia układają się jednak w pewne powtarzalne wzorce. Na przykład bunt nastolatka, zakochanie, radość z powodu urodzin dziecka - to sytuacje, które są przeżywane przez większość osób podobnie. Widzimy w nich podobne struktury behawioralne (zachowanie się) oraz podobne emocje i myśli. A jednocześnie widzimy przecież ogromne interindywidualne różnice.
Podobnie jest z tym, co nazywamy zaburzeniami psychicznymi − są wspólne wzorce, ale i indywidualne różnice. Trzeba jednak przyznać, że w przypadku zaburzeń psychicznych może być więcej wzorców i powtarzalności niż u człowieka bez zaburzeń. Każde bowiem zaburzenie psychiczne wiąże się z ograniczeniem psychologicznej swobody. Wiąże się z powtarzaniem przez człowieka pewnych przeżyć, zachowań, ocen, stanów emocjonalnych. Pewnym ludziom powtarzają się nawet określone zewnętrzne sytuacje. Niekiedy osoba, która ma ewidentne nastawienie ksobne (zachowania, spojrzenia, wypowiedzi ludzi odbiera jako odnoszące się do niej) lub wręcz prześladowcze (silniejsze natężenie ksobnego), rzeczywiście natrafia na ludzi ją obserwujących i wrogo do niej usposobionych. Istnieje tu jakiś rodzaj prowokacji i poszukiwania tego rodzaju sytuacji, lecz − co zadziwiające − nieraz trudno jest nawet teoretycznie wyjaśnić, jaki mechanizm miałby być za to odpowiedzialny.
To, oczywiście dygresja − należy pamiętać, że neurotycy mogą mieć co prawda nastawienie ksobne, lecz urojenia prześladowcze to już raczej nie nerwica.
Tak więc chociaż perturbacje psychiczne są bardzo różnorodne, przyjmują pewne powtarzalne wzorce. Jednak to, jakie te wzorce będą, zależy od... tego, co jesteśmy w stanie dostrzec. Od tego, jak dokładnie jesteśmy wstanie uchwycić wewnętrzne mechanizmy, opisać niuanse. Na przykład podręczniki diagnostyczne ICD-10 czy DSM IV, robią to na poziomie, który określiłbym jako niski średni. Myślę, że wymaga to zaakcentowania − podręczniki, które są podstawą diagnozowania, opisują objawy i klasyfikują zaburzenia, zarazem w nikłym stopniu mówią o tym, o czym mówią!
Wyrażając to prostszym językiem i na przykładzie: Marek Koterski ukazał wiele elementów nerwicy natręctw, które należą do jej repertuaru, choć niejeden psychiatra nie ma o tym pojęcia. Nie ma pojęcia, ponieważ nie napisano o tym w podręczniku, a on sam nigdy danego elementu nie spostrzegł, nie wyróżnił bądź nie skojarzył, że coś jest stałym elementem tego zaburzenia (przynajmniej w dużym procencie przypadków), uznając, że jest to element przypadkowy. Takimi elementami mogą być chociażby marzenia o dawnej kobiecie i zarazem niechęć do bycia w realnej relacji, czy specyficzna złość w przypadku, gdy ktoś "pobudza" sumienie (sytuacja z żebrakiem). Nie piszą o tym jednak w podręcznikach psychiatrii.
Wracając do "zaburzeń osobowości". Nie można powiedzieć, że istnieją one tak, jak wrzody żołądka dla gastrologa. To termin o ograniczonej wartości, choć jej nie pozbawiony. W psychiatrii funkcjonuje często jako hasło, które daje pierwsze rozumienie. Gdy psychiatra lub psycholog mówią, że "jest to pacjent osobowościowy", rozmówca już mniej więcej wie o co może chodzić. Przede wszystkim o trudności terapeutyczne. Zaburzenia te są bowiem na ogół trudne do terapii z powodu tego, że pacjenci mają bardzo silne mechanizmy obronne, są często dobrze skompensowani. Oznacza to, że sprawnie włączyli swoje problemy do własnego życia i mogą im on w pewnych sferach nawet służyć.
Zaburzenia osobowości zostały podzielone na typy. Część z nich opisał Antoni Kępiński, w książce "Psychopatie" (Kępiński, 1992). Wyróżnił tam typ anankastyczny, histeryczny, epileptoidalny, psychasteniczny, sadystyczno-masochistyczny, impulsywny, paranoidalny (obecnie nie mówi się już "paranoidalny" lecz "paranoiczny", co jest poprawniejsze wobec faktu, że mamy tu do czynienia właśnie z myśleniem paranoicznym a nie paranoidalnym – patrz wyjaśnienie niżej). Taki był wynikły z tradycji psychiatrycznej podział Kępińskiego. Obecnie ICD-10 wyróżnia:
- osobowość paranoiczną
- dyssocjalną
- schizoidalną
- zależną
- lękliwą (unikającą)
- anankastyczną
- histrioniczną
- impulsywną (której ważnym podtypem jest tzw. osobowość z pogranicza, z ang. borderline).
Z kolei w DSM IV pojawia się jeszcze, moim zdaniem ważny typ, mianowicie osobowość narcystyczna.
Osobowość paranoiczna
Niekiedy są to ludzie "zupełnie normalni" i niełatwo zauważyć, iż w ich osobowości kryje się problem. Szczególnie wtedy, gdy są inteligentni i dobrze społecznie zaadaptowani. Są oni paranoiczni, ale nie mają paranoi (a więc psychozy). Nie koncentrują się więc na jakimś zgoła nieprawdopodobnym temacie, w rodzaju tego, że nieżyjący od dwudziestu lat mąż trzydzieści lat temu zatruł studnię i wodociągi, co nie pozwala na normalne korzystanie z wody. Nie są też paranoidalni − nie twierdzą, że atakują ich telepaci z planety Muzi.
Jak widać, różnica pomiędzy tym, co paranoidalne a tym, co paranoiczne polega przede wszystkim na większym nieprawdopodobieństwie i "nieziemskości" tego pierwszego. Jeśli aspekt paranoiczny w osobowości nie jest bardzo silny, nierzadko nigdy nie będzie nam dane się o nim przekonać. Chyba, że nadepniemy na odcisk takiej osobie. Osobowość paranoiczna charakteryzuje się bowiem specyficznym stosunkiem do kwestii swych praw. Umiejscawia się w pozycji kogoś, kto musi stale o te prawa walczyć. Kogoś stale zagrożonego. Jest jedynym sprawiedliwym wśród rzeszy kombinatorów, spiskowców, malwersantów. Raz urażona, na ogół nie zapomina urazy, a ten który będzie chciał ją przeprosić, pogrąży się jeszcze bardziej – ukaże swoją "prawdziwą twarz" manipulatora.
Osobowość paranoiczna łatwo więc może przyjąć rolę pieniacza, a więc osoby która trawi swój czas na walce przed sądem. Będzie tam próbować dochodzić "sprawiedliwości", stając się prawdziwym uprzykrzeniem sędziów i urzędników. Na ogół też żadnego wyroku, prócz korzystnego dla siebie, nie uzna za sprawiedliwy. Wszędzie bowiem widzi złą wolę, przekupstwo, układy. Dlatego będzie pisać kolejne odwołania i apelacje, przekazując sprawy do wyższych instancji.
W tym, co piszą do sądów i instytucji, osoby takie mogą być bardzo logiczne. Jednak po czasie, przy którymś tam z kolei piśmie, staje się widoczne, iż jest to w zasadzie logika pozorna. Spod zasłony prawniczych sformułowań i wyłuszczania rzekomych faktów zaczyna wyłaniać się niezdolność do przyjęcia innej prawdy od własnej. Niekiedy proces ten jest swoistym powolnym ujawnianiem się zaburzonej strony osoby, którą wcześniej uważaliśmy za mieszczącą się w granicach normy. Może to być dla otoczenia doświadczeniem dość traumatycznym.
Osoby paranoiczne nie uznają tajemnicy, tajemnicy społeczeństwa i relacji międzyludzkich. Nie uznają tego, co niejasne, przypadkowe lub wielorako zdeterminowane. Wszystko, co inni robią jest robione po coś, w jakimś świadomie podjętym celu. Inni ludzie w każdym momencie realizują swoje cele i na ogół są w tym bardzo sprawni i wyrachowani, więc należy mieć się na baczności. Społeczeństwo kierowane jest przez zestaw raczej prostych reguł, a ci co je znają i stosują, trzęsą innymi. Ludzie o osobowości paranoicznej mogą robić wrażenie osób, które posiadły wiedzę o życiu i innych, a na podstawie ich wypowiedzi mechanizmy świata mogą się wydawać w końcu zrozumiałe i jednoznaczne.
Zastanawiając się nad strukturą tego zaburzenia widzimy, że jest tu rodzaj egocentryzmu. Można to wyrazić poprzez taki oto obraz: osoba jest przekonana, że stoi na jakimś podwyższeniu i że tylko z tego miejsca można spostrzegać właściwie. Wszyscy inni stoją zbitą kupą niżej. W momencie nasilenia się postawy paranoicznej, w chwilach stresu i kryzysu, tworzą zwartą siatkę powiązań i układów.
Jest w tym zaburzeniu deficyt umiejętności "postawienia się poza sobą", poznawczej "decentracji", wejścia "w skórę innego". Przy czym nie chodzi po prostu o empatię. Deficyt jest strukturalny − dotyczy stosunku do drugiego w ogóle. Skąd taka postawa? W rozwoju dziecka musiało zabraknąć sprawdzenia na własnej skórze, że inni są tacy jak ja, że nie są z innej gliny. Gdyby osoba paranoiczna to zrozumiała, nie byłoby jej tak łatwo twierdzić, że inni tworzą zgraną szajkę. Widziałaby, że są zróżnicowani, podzieleni, wahają się i sami nieraz czują prześladowani lub pokrzywdzeni przez innych.
Myślę, że w rozwoju takiej osoby musiało wcześnie dojść do rodzaju wewnętrznej izolacji, która uniemożliwiła dostrzeżenie własnego podobieństwa do innych ludzi. To doprawdy skomplikowane i do końca nie poznane procesy. Przecież na poziomie czysto świadomym taka osoba zdaje sobie sprawę z tego, że jest człowiekiem jak inni! Jednak gdzieś głębiej, jest z innej gliny.
Osobowości paranoiczne robią nieraz wrażenie ludzi bardzo zwartych, spójnych, "wiedzących czego chcą". Określam to jako "nadspoistość" (jak sądzę, ujawnia się ona niekiedy nawet w postawie ciała i mimice, np. w ściśniętych ustach). Ich zaburzenie może dawać swoistą "siłę przebicia". Taki jest właśnie problem z niektórymi zaburzeniami osobowości – mogą pomagać w "walce o byt", w radzeniu sobie z "brutalnym życiem" czy "miejską dżunglą", jakkolwiek byśmy to nazwali. Szczególnie wyróżnia się tu osobowość antysocjalna.
Psychopatia
Na początek warto zwrócić uwagę na dwuznaczność terminu "psychopatia". Otóż "psychopatia" to z jednej strony synonim określenia "zaburzenia osobowości" (nie wspominając już o tym, że etymologicznie "psychopatia" to "choroba duszy", a więc termin, który mógłby nazywać wszelkie zaburzenia psychiczne), a z drugiej - termin określający jedynie pewne określone zaburzenie osobowości.
Psychopatia to w innych nomenklaturach także osobowość dyssocjalna, asocjalna, antysocjalna, antysocjalne zaburzenia osobowości, socjopatia. Jak widać zaburzenie to ma wiele nazw. Także sposoby jego rozumienia mogą być nieco różne. Niektórzy autorzy są za tym, żeby rozróżnić osobowość antysocjalną od psychopatii. Myślę, że rzeczywiście co najmniej takie rozróżnienie by się przydało. Bez wnikania w szczegóły i upraszczając: osoba antysocjalna byłby to ktoś bardziej "prosty" i "bezpośredni" w swoich działaniach na szkodę społeczeństwa, psychopata zaś to człowiek "przebiegły" i "inteligentniejszy".
Psychopatia to zaburzenie w ogólnym zarysie powszechnie znane. Każdy przecież mniej więcej wie o co chodzi, gdy w filmie pada określenie "psychopatyczny morderca", lub w życiu: "to psychopata". Chodzi o osobników szczególnie przykrych, a niejednokrotnie niebezpiecznych. Jednak zagrożenie ze strony osób psychopatycznych wcale nie jest tak jednoznaczne. Są to często osoby robiące wrażenie bardzo dobrze funkcjonujących. Cechy osób psychopatycznych to przede wszystkim:
- egocentryzm i nadmierne poczucie własnej wartości;
- potrzeba manipulacji innymi;
- brak poczucia winy;
- brak empatii (?);
- brak odpowiedzialności za innych;
- zdolność do ukrywania własnych emocji, myśli i wyznawanych wartości;
- płytkość lub brak związków emocjonalnych;
- powierzchowny urok i nierzadko elokwencja;
- nietolerancja frustracji i koncentracja na własnym komforcie;
- tendencje do upatrywania przyczyn problemów w innych ludziach;
- potrzeba silnych wrażeń i stymulacji.
Psychopata to maszyna do wykorzystywania innych. Zasadniczym celem psychopaty jest wygodne życie, a środkiem - wykorzystywanie innych ludzi. Jednak ów środek do celu także jest celem. Manipulowanie i okłamywanie wydaje się być psychiczną potrzebą psychopaty. Być może jest to dla niego substytut normalnych kontaktów z ludźmi. Pokazywałoby to, jak bardzo "społeczną istotą" jest człowiek – zawsze potrzebuje innych, chociaż nie zawsze chce lub potrafi mieć z nimi pozytywne relacje.
Psychopata, bezwzględnie wykorzystujący ludzi do własnych celów, nie odczuwa wyrzutów sumienia. Potrafi oszukiwać samego siebie udając, że nic się nie stało, jeśli tylko nikt nie wie o jego postępowaniu. Może odczuwać wstyd, jednak nie ma poczucia winy, a więc jedynie zewnętrzna ocena może zrobić na nim przejściowe wrażenie, a nie "głos sumienia". Będzie więc bezwstydnym kłamcą, mówiącym prosto w oczy nieprawdę z takim zaangażowaniem, jakby do głębi w to wierzył. Nie łamie przy tym żadnej ze swoich wartości, gdyż jedynie jego komfort stanowi dla niego wartość. Wartością na pewno nie jest dla niego prawda czy uczciwość, które nie przekładają się bezpośrednio na indywidualny dobrostan.
Prawdopodobnie wielu psychopatów jest uzależnionych od manipulowania innymi. Podchodzą oni do relacji z ludźmi jak do gry z sumą zerową. To, co ty przegrałeś, to ja wygrywam. Wydaje się, że posiadają oni coś w rodzaju modelu życia jako gry. Ten model jest, moim zdaniem, ważną cechą myślenia psychopaty i jego stosunku do świata. Ludzie to rodzaj pionków, które można dowolnie przestawiać. Nie są to więc istoty czujące, i którym należy się poszanowanie ich podmiotowości. Mówi się: "uratować jedno życie to zbawić świat". "Po co tyle hałasu o jednego człowieka" – powiedziałby o tym psychopata.
Pojawia się tu kwestia empatii, czyli współodczuwania. Wydaje się logiczne, że skoro psychopata potrafi bezwzględnie kogoś wykorzystać i nie przejmować się tym, musi być empatii pozbawiony. I tak też powszechnie się twierdzi. Czy jednak jest to prawdą? Psychopaci potrafią nieraz bardzo dobrze rozpoznawać ludzkie słabości, nadzieje, pragnienia. Jest to przecież podstawowym elementem ich zdolności do manipulacji. Na jakiej więc drodze dochodzą do potrzebnych im informacji? Wydaje się, że rzeczywiście istnieją ludzie o niewielkim stopniu empatii. Osoby te nie orientują się, że ktoś w danej chwili jest smutny, nie potrafią zrozumieć dlaczego inna osoba czegoś w danej sytuacji bardzo pragnie itp. Nie muszą być to jednak osoby pozbawione wyrzutów sumienia. Prawdopodobnie więc psychopaci mają pewien rodzaj empatii, a nawet mają jej bardzo dużo. Potrafią rozpoznawać stany innych osób nie dlatego, że dysponują jakimś leksykonem, w którym poszczególnym słowom czy subtelnym gestom przyporządkowano stany emocjonalne, lecz w sposób intuicyjny, empatyczny właśnie. Jeśliby psychopaci rzeczywiście dysponowali empatią, należałoby może rozróżnić jakieś dwa jej rodzaje, lub po prostu uznać że empatia to jednak coś innego niż sumienie.
"Psychopaci" często pojawiają się w filmach. Jednak są w nich nierzadko myleni z psychotykami lub sadystami, a niejednokrotnie stanowią w ogóle z klinicznego punktu widzenia typy fikcyjne. Generalnie psychopata to nie seryjny zabójca, sadysta czy zboczeniec, tak jak określenia te się potocznie rozumie i ukazuje w filmach. Do elementów psychopatii nie należy poszukiwanie kobiet w celu ich fizycznego męczenia itp. Bliżej niż do "zboczeńca", który z lubieżności nacina kobietom skórę, jest psychopacie do członka mafii, okładającego bez skrupułów kijem bejsbolowym kogoś, kto nie zgadzał się na "ochronę". Psychopata na ogół działa dla najzwyczajniej rozumianego zysku, podczas gdy dewiant seksualny zaspakaja przede wszystkim swoje fantazje i popęd seksualny. Oczywiście nie znaczy to, że psychopatii nie może towarzyszyć różnie nasilony sadyzm, że nie może być gwałcicielem czy mordercą. To zaburzenie może w tych kierunkach prowadzić, ale nie wyznaczają one jego istoty.
Dobrym modelem psychopaty jest oszust matrymonialny. Sądzę, że większość oszustów matrymonialnych jest psychopatami. Są to mistrzowie manipulacji, którzy potrafią przez miesiące i lata żyć sztucznym życiem, udając uczucia i mówiąc to, czego tak naprawdę nie myślą, a co druga strona chce usłyszeć. Przez lata kontrolują swoje emocje i wypowiedzi. Ten wysoki poziom kontroli swych prawdziwych przeżyć, czyniony w celach merkantylnych uważam za możliwy jedynie w przypadku psychopatii. Nie-psychopata zawsze w końcu "pęknie", wyrazi emocje, pokaże, o co mu chodzi, kim jest. Z kolei w przypadkach innych zaburzeń, nawet jeśli ktoś nigdy się nie ujawnia, nie robi tego dla zysku i poczucia kontroli nad innymi. Oszuści matrymonialni bez wątpienia wykorzystują także swój powierzchowny urok, który jest tak częsty w przypadkach psychopatii.
Mocno zaznaczona psychopatia nierzadko prowadzi do życia przestępczego. Jednak tego typu (z cechami socjopatycznymi) psychopatów jest w populacji bardzo wielu, choć tak się składa, że w swej typowej formie zjawisko to dotyczy głównie mężczyzn (co wynika z biologicznie uwarunkowanych cech samców, roli chłopca w strukturze rodziny, czynników społeczno-kulturowych i innych). O ile neurotycy na ogół mają problemy z pracą, karierą, zarobkowaniem itp., o tyle ludzie z cechami psychopatycznymi nierzadko radzą sobie w życiu społecznym całkiem nieźle. Może to wyglądać na jakiś błąd: jak to, ludzie z osobowością "antyspołeczną" dobrze sobie radzą w społeczeństwie? Już wyjaśniam. Nie chodzi mi o ludzi, którzy byliby uznani za socjopatów w sensie klinicznym ( "w sensie klinicznym" oznacza, że taką diagnozę dałby im psychiatra). Chociaż i tacy mogliby się w tej grupie znaleźć (wszystko jest możliwe...), to jednak chodzi przede wszystkim o osoby, u których cechy psychopatyczne nie są aż tak nasilone, że ujawniałyby się w badaniu psychiatrycznym, czy bezpośrednio w biografii (pobyty w więzieniach, pobicia, kradzieże, oszustwa itp.). Cechy te są u tych osób bardziej uładzone, częściowo "zsocjalizowane". Przede wszystkim ludzie ci potrafią odraczać satysfakcję, a ich egocentryzm przeradza się w ambicję; ich skłonność do manipulacji łączy się ze zdolnością planowania; umiejętność kłamstwa jest na usługach utrzymywania "dobrych" relacji z innymi; a brak głębszych związków emocjonalnych sprzyja zaangażowaniu w pracę.
Osobowość unikająca
Ktoś podał taki przykład pewnego zachowania: stoi sobie mężczyzna i czeka na pociąg, chce zapytać stojącą obok osobę o godzinę, lecz coś go blokuje. Dlaczego nie spyta o godzinę, to przecież takie proste i banalne? W przykładzie tym mogłoby chodzić o takie same mechanizmy, jak te w przypadku osobowości lękliwej (ja uważam, że trafniejszym terminem jest określenie "unikająca"). Sednem problemu zdaje się tu być obawa przed oceną. Ocena, o którą tu chodzi, nie jest jednak oceną rozumianą potocznie, lecz szeroko. Może się to wydać niepojęte (chyba, że zna się to z własnego doświadczenia), ale można obawiać się oceny przez innych, nawet w najbardziej zwyczajnych i prostych sytuacjach. W omawianej sytuacji człowiek, którego by spytano o godzinę mógłby oczywiście sobie przelotnie pomyśleć: "a co to, on nie ma swojego zegarka?", lub cokolwiek innego. Chociaż dla większości z nas nie ma to żadnego znaczenia - gdyż wiemy, że są to sytuacje normalne, nieuniknione i mogące dotyczyć każdego - dla niektórych osób są to sytuacje trudne, niemal paraliżujące.
Mój pacjent, który miał tego typu problemy, obawiał się nawet poprosić o zapałki w kiosku. Jak rozumieć tego typu zahamowania? Aby to zrozumieć, weźmy przykład zachowania, w którym opory są jak najbardziej zrozumiałe. Przeciętny mężczyzna przed pójściem do seksuologa, by opowiedzieć mu o swoich problemach ze wzwodem, prawdopodobnie odczuje opór. Jest to bowiem sytuacja, w której dość mocno się obnaża, ukazuje drugiemu swoją niemoc, swój brak. Ujawnia słabość. Przychodzi w potrzebie, przychodzi po prośbie. Jak się to ma do osobowości unikającej? Człowiek z osobowością lękliwą właśnie tego typu sytuacji chce uniknąć. Tyle tylko, że ten typ przyjmują dla niego niemal wszystkie sytuacje interpersonalne. Przecież nawet kupując w kiosku zapałki jakoś siebie ukazujemy – pokazujemy, że jesteśmy "kimś-kto-potrzebuje-zapałek". Bowiem w tym, co nazwałem oceną chodzi o trudności w ukazaniu własnego pragnienia, przyznania się przed samym sobą i wobec drugiego, że się czegoś nie ma i czegoś potrzebuje.
To, z kolei nasuwa prosty wniosek: osoba unikająca bardzo obawia się pokazać swoją słabość i niedoskonałość. Jeśliby wziąć literalnie i powierzchownie kryteria diagnostyczne tego zaburzenia zawarte w ICD-10 (co zapewne, w przypadku większości diagnoz psychiatrycznych ma miejsce), mamy obraz "biednej", zalęknionej i niepewnej siebie osoby (preferowanie w nazewnictwie terminu "osobowość lękliwa", także na tę tendencję wskazuje). Czy jednak jest to prawdą? Rzeczywiście, osoba unikająca cierpi na ciągłe obawy i zahamowania. Z drugiej jednak strony widzimy, że ktoś, kto tak bardzo boi się ukazania swego pragnienia i braku, chce zachować wizję siebie jako kogoś pełnego i w pewnym sensie doskonałego!
Aby lepiej to zrozumieć należy wprowadzić nowy termin: ja-idealne. Termin ten ma długą tradycję, gdyż wywodzi się od samego Zygmunta Freuda. Można go zresztą różnie rozumieć. Generalnie jest to jeden z tych terminów, które mają opisywać ów fakt, że nasze ja nie jest jednolite, że można zobaczyć różne jego aspekty, jak gdyby części.
Cóż to takiego owo ja-idealne? Jest to taka sfera w nas, w której uważamy się za doskonałych, pełnych, niczego nie potrzebujących, nie mających żadnego braku. Aby istnieć, "część" ta musi być izolowana od świata, gdyż rzeczywistość bardzo szybko by ją zweryfikowała i rozbiła. Przeciętnemu człowiekowi – że tak powiem – aż tak strasznie nie zależy na tym ja-idealnym i potrafi konfrontować się z rzeczywistością. Jednak niektóre osoby, szczególnie takie, których dzieciństwo było bardzo urazowe (różne formy braku opieki i ochrony), są bardzo przywiązane do swojego ja-idealnego. Dlaczego? Odpowiem krótko i upraszczając: po prostu rzeczywistość straszliwie zraniła ich ja i dlatego schroniły się w swoim ja-idealnym. To tak, jak ktoś chroni się przed złym życiem w świat marzeń. Osoby te niejako mówią: "Ok, tu mi nic nie wychodzi, jestem słaby i bezradny, tak dużo potrzebuję, a tak mało dostaję, ale to nie jest ważne, bo naprawdę jestem kimś innym". Tym samym żyją niejako życiem podwójnym – ich ja-realne jest jakie jest, lecz ich satysfakcja płynie przede wszystkim z ja-idealnego W tej głęboko schowanej części siebie są mocni, wspaniali i samowystarczalni.
Istnieje tu więc niejako "przeniesienie punktu ciężkości swojej tożsamości" z ja-realnego, z realnego życia, na ja-idealne. Rzeczywistość zaczyna być ignorowana, co przyjmuje na przykład takie przejawy, że człowiek czuje się kimś szczególnym i lepszym od innych pomimo tego, że na poziomie realnych osiągnięć nie ma niczego, co by to poczucie uzasadniało. Tak więc to, że jest wycofany, zalękniony, bez pracy, rodziny i osiągnięć nie znaczy bynajmniej, że tak właśnie się czuje.
Opublikowano: 2008-11-22
Zobacz komentarze do tego artykułu
"Nie mam problemów", czyli o zaburzeniach osobowoś
Autor: felka3 Data: 2008-11-30, 16:36:03 OdpowiedzAle można mieć zaburzenie osobowości a na dokładkę jeszcze nerwicę? albo depresję Czuję się "osobowością unikającą" zgodnie z artykułem (mam problem z pytaniem o godzinę, z naciśnięciem guzika windy bo komuś ją zabiorę a to podlega ocenie, wbiciem gwoździa i ubicie... Czytaj dalej