Reklamy
Artykuł
Karolina i Tomasz Elbanowscy
Rodzina zrobi swoje, rodzina może odejść
- Dwie główne partie w Polsce chętnie deklarują przywiązanie do wartości rodzinnych, ale równie chętnie poświęcają je dla poszerzenia elektoratu – piszą publicyści.
Wartości rodzinne to ważny oręż Bronisława Komorowskiego w tej kampanii. Nie przeszkodziło mu to jednak w podpisaniu skrajnie antyrodzinnej ustawy, czym pochwalił się na Kongresie Kobiet Polskich przed pierwszą turą wyborów.
Ustawę "o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie" marszałek podpisał błyskawicznie. Wcześniej przez trzy dni, co kilka minut, na sejmowe, poselskie i prezydenckie skrzynki przychodził e-mail z prośbą o weto i zdjęciem rodzinnym. Półtora tysiąca takich głosów zostało zlekceważonych. Kilka tygodni wcześniej marszałek zignorował prośbę organizacji rodzinnych o niepoddawanie ustawy pod głosowanie w czasie wyborczym, aby w późniejszym terminie możliwa była spokojna dyskusja. A w domyśle także, by decyzję w tak ważnej sprawie podjęła osoba wybrana demokratycznie na urząd głowy państwa, a nie tylko pełniąca obowiązki głowy.
Autor! Autor!
"Tytuł ustawy nie jest do końca adekwatny do treści" – ocenił Komorowski po podpisaniu. Kłopot w tym, że cała ustawa jest nieadekwatna do rzeczywistości. Jej projekt wzbudził sprzeciw nawet wśród senatorów i posłów koalicji. Nic dziwnego, skoro jej założenia urągają zdrowemu rozsądkowi, interesowi społecznemu, wolnościom obywatelskim i zasadom państwa prawa, choćby takim jak domniemanie niewinności.
Posłom, którzy odważyli się mieć inne zdanie, Klub PO narzucił dyscyplinę w głosowaniu. Wyłamało się trzech. Z radykalną krytyką projektu wystąpili prawnicy.
Prof. Andrzej Zoll podsumował: "to głupie pomysły, naprawdę głupie". Rzecznik praw obywatelskich, śp. Janusz Kochanowski, planował zaskarżenie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Powiedział też: "cała ustawa jest napisana tak niedbale, że chciałoby się poznać jej autorów".
Twórców projektu znajdziemy w składzie małej sejmowej podkomisji, która połączyła w jeden tekst dwa projekty: rządowy i Lewicy, wzbogacając go dodatkową treścią. Posłów wspierali przedstawiciele organizacji pozarządowych zajmujących się przemocą domową, dla których notabene państwowy system walki z tym zjawiskiem stanowić będzie źródło utrzymania. Trudno z góry posądzać kogokolwiek o złe intencje. Jednak efekt pracy tego gremium prezentuje tak jednostronne spojrzenie na problem, że przywołuje na myśl znany z psychologii mechanizm gromadomyślenia. Zespół ekspertów tak bardzo alienuje się od rzeczywistości, że ignoruje wszelkie głosy sprzeczne z przyjętą doktryną.
Zaglądanie pod kołdrę
Doktryna ustawy jest prosta: rodzina to miejsce ciemiężenia, z którego należy wyemancypować i kobietę, i dziecko. Cel osiągniemy, poddając rodzinę totalnej kontroli. Danuta Nowakowska z Centrum Praw Kobiet ogłosiła publicznie, że przemoc występuje w 70 procent rodzin. Podobnie porażające w skali dane znajdziemy w oficjalnym tekście ustawy.
Zgodnie z doktryną całkowicie zmieniono sytuację ofiary. Dotąd mogła prosić o interwencję, teraz nie będzie mogła jej odmówić. Urzędnicy wkroczą w życie każdego, kto zostanie zgłoszony jako domniemana ofiara przemocy ze strony bliskich. Interwencja będzie prowadzona "bez zgody i wiedzy" zainteresowanych (art. 9 c).
Władza, która stosuje cichą amnestię z powodu przepełnionych więzień, będzie teraz ścigać rodziców dających niesfornym dzieciom klapsy.
Marszałek Komorowski stwierdził, że ustawa rozwiąże poważne problemy kobiet, "na obszarze daleko idącej intymności i prywatności". Państwo w roli dobrego wujka, z ambicją naprawiania zawiłych relacji rodzinnych, zajrzy nie tylko przez okna, ale i pod kołdry.
Kontrola polskich domów
Dwa i pół tysiąca zespołów interdyscyplinarnych w całym kraju zajmie się kontrolą polskich domów. Senator PO Jan Rulewski nazwał ten pomysł "lustracją rodziny". Struktura będzie działała w kraju, w którym już teraz 30 tysięcy dzieci odebrano rodzicom z powodów ekonomicznych, a 100 tysięcy dzieci umieszczono w kosztownych formach opieki państwowej.
Sześć milionów domów skontrolować chce państwo, które stworzyło system kilku tysięcy gimnazjów i nie jest w stanie poradzić sobie z panującą w nich agresją. Władza, która stosuje cichą amnestię z powodu przepełnionych więzień, będzie teraz ścigać rodziców dających niesfornym dzieciom klapsy. Podobno to zakaz bez sankcji. Ale przepisy zrównują klaps z pobiciem obcej osoby na ulicy, a Temida jak wiadomo jest ślepa i kieruje się literą prawa, a nie intencjami jego twórców.
Prawniczy gniot krytykowany już przez autorów ekspertyz sejmowych nie dość, że jest pozbawiony elementarnego kontaktu z rzeczywistością, to jeszcze dubluje istniejące prawo, które nie jest wystarczająco egzekwowane. Niewydolność systemu reagowania na drastyczną przemoc domową zostanie przypudrowana nowymi przepisami.
Iluzoryczność założeń nowelizacji demaskuje jej bezkosztowość. Polski nie stać nawet na zwiększenie dostępu do terapii małżeńskich, alkoholowych, przemocowych, o których poza wielkimi miastami mało kto słyszał. Ustawodawca wprowadził więc system zakazów i straszaków, który stworzy wrażenie, że podejmowane są działania w tej bulwersującej wszystkich sprawie. Na poziomie aspiracji ustawa ma nas zbliżyć do standardów Zachodu.
Pożegnanie z rodzicami
Pierwszym i najbardziej odczuwalnym skutkiem nowelizacji będą kolejne akcje wychowawcze wobec rodziców. Kampanie przeciwko przemocy już teraz bombardują dzieci ostrzeżeniami przed najbliższymi.
Typowy przykład: w podwarszawskiej szkole na ścianie pierwszej klasy, na wysokości buzi dziecka, wisi wielki plakat jednej z organizacji zajmujących się przeciwdziałaniem tzw. przemocy w rodzinie. Przedstawia smutne postaci z bajek z podpisem: "Bite dzieci widzą świat inaczej". Maluchy, które dopiero nauczyły się czytać, osaczone są przez plakaty Niebieskiej Linii zdobiące szkolne korytarze. Pierwszaki przynoszą też do domu ulotki "Kocham, nie biję", które nauczyciel kazał wręczyć rodzicom.
Akcje znoszenia autorytetu rodziców prowadzone od kilku lat wspólnie przez organizacje pozarządowe, ministerstwa i samorządy wsparły gwiazdy. Aktorka, którą tatusiowie mogą kojarzyć z sesji w "Playboyu", występuje – już w kompletnym stroju – na szkolnych plakatach i ulicznych billboardach jako ekspert od wychowania. Poucza rodziców " Kocham – nie krzyczę", a w spocie kampanii "Kocham – reaguję" publicznie strofuje ojca, który odważył się podnieść głos na dziecko: "Jak panu nie wstyd!".
Kulisy kolejnych akcji zdradza poseł Iwona Guzowska (PO), która zapowiedziała obowiązkowe przepytywanie uczniów z sytuacji w domu, a więc systemowe donoszenie na rodziców. "Ustawa o przeciwdziałaniu przemocy się nie uda, jeśli w parze z nią nie pójdzie profilaktyka. Na godzinie wychowawczej w szkole dzieciom systematycznie muszą być robione testy. Napisane na zasadzie zabawy, zróżnicowane zależnie od wieku. Ułożone i sprawdzane przez specjalistów, którzy na tej podstawie będą w stanie wykryć, czy dziecku nie dzieje się krzywda" – powiedziała posłanka w wywiadzie dla "Dziennika. Gazety Prawnej".
Z definicji zawartej w ustawie już przed nowelizacją wynika, że przemoc to każde przykre dla dziecka działanie wychowawcze: ograniczanie kontaktów z rówieśnikami, krytykowanie, zakazy i tzw. przemoc finansowa. Teraz dziecko się dowie, że rodzice nie mają prawa wymagać albo stracić nerwów, bo w ten sposób złamią prawo. Nastolatki w fazie buntu i naporu będą mogły przeciwstawić "opresyjnym" rodzicom autorytet państwa.
Za, a nawet przeciw
Społeczne kampanie mają przy tym status świętej krowy. Każdy, komu nie podoba się ich forma, jest z góry podejrzany o popieranie i stosowanie przemocy. Partie polityczne też ulegają podobnym szantażom, również wewnętrznym. W ośrodkach pomocy społecznej w całej Polsce wciąż wiszą mocno przykurzone plakaty: pięść z obrączką, pobita kobieta z córką i słowa przysięgi małżeńskiej "i że Cię nie opuszczę aż do śmierci". Tak wartości rodzinne promowano za rządów PiS.
Minister Joanna Kluzik-Rostkowska popierająca kampanię podkreślała, że jest ona pierwszym krokiem do zmiany ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. W maju tego roku pani minister, teraz członkini sejmowej podkomisji – jako jedyny poseł z Klubu PiS – głosowała za nowelizacją.
Dwie główne partie deklarują przywiązanie do wartości rodzinnych, ale chętnie poświęcają je dla poszerzenia elektoratu. Po kilku latach ich rządów polityka prorodzinna istnieje w formie szczątkowej. Polska przeznacza na nią mniejszy procent PKB, niż nasi wschodni sąsiedzi.
Jak pokazuje nowe prawo, brak wsparcia ze strony państwa jest najmniejszym złem, jakie spotkać może ludzi wychowujących dzieci. Z powyższych względów lepiej, żeby sztaby obu kandydatów na prezydenta oszczędziły nam obietnic dotyczących polityki rodzinnej. Taki spektakl przyda się co najwyżej do zilustrowania w Wikipedii hasła "hipokryzja".
- Autorzy są założycielami Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców.
Artykuł opublikowano w dzienniku "Rzeczpospolita".
Sonda
Czy stosowanie klapsów w wychowaniu dzieci powinno być zakazane?Opublikowano: 2010-07-18
Zobacz komentarze do tego artykułu
- Autor: fatum Data: 2020-10-06, 13:25:09 Odpowiedz
Są jednak minimalne zmiany,co do tego nie mam żadnych wątpliwości.Wniosek: można?Można!... Czytaj dalej