Reklamy
Artykuł
Ewa Jasik-Wardalińska
O współuzależnieniu i wychodzeniu z uwikłania
Motywowanie do terapii
Kiedy myślę o moich pacjentkach - żonach alkoholików, to pojawia mi się w głowie kilka obrazów. Obrazy te tworzy się w zależności od wieku kobiety, stażu bycia z alkoholikiem, doświadczeń płynących z relacji ze światem spoza granic jej związku, jak również od tego, jak bardzo dała się okłamać, albo raczej jak bardzo uwierzyła w kłamstwa, którymi karmił ją jej alkoholik.
Pierwszy obraz tworzą kobiety - młode dziewczyny, mężatki, matki 2,3,4- letnich dzieci, drugi - to kobiety dojrzałe, ze stażem małżeńskim 20,30 lat, mamy już dorastających dzieci, no i kobiety po 50-tce, które przeżyły ze swoimi mężami po 30, 40 lat - matki i babcie.
Kiedy przymykam oczy i przypominam sobie kobiety z którymi pracowałam, to widzę blondynki, brunetki, albo siwe. Szczupłe, bardzo szczupłe, wręcz chude, albo zaokrąglone w biodrach i grube. Różne. Myślę sobie: "nie uchroniły Was piękne błękitne, albo orzechowe oczy, ani skóra gładka i powabna, ani dyplomy wyższych uczelni, ani nawet dobre serca..." Przesuwają mi się przed oczami obrazy złożone z prostych, wiejskich kobiet, które przyjechały do miasta PO MOC, ściskając w niedzielnej kapocie wstyd i lęk, jak również miejskie, bardzo zadbane urzędniczki, sekretarki, pielęgniarki, "sklepowe" oraz dostojne żony wysoko ustawionych w hierarchii społecznej mężów. Wszystkie.
Etap 1. On i tylko On - skargi
Przyszły po pomoc dla swoich mężów. Schemat jest prosty: żona pyta, co zrobić, żeby On przestał pić. Prosi o pomoc dla Niego, bo to, co On robi ostatnio ze swoim życiem i z życiem całej rodziny, jest nie do wytrzymania. Czasami to wykrzykuje, a czasami ledwo szepcze. Później opowiada o wszystkim najgorszym, co w ostatnim czasie zrobił jej, dzieciom i sobie samemu.
Każda z nich bardzo dużo mówi o Nim, mało o sobie. Każda doskonale wie, co On powinien, a czego nie. Doskonale potrafi nazwać to, co dzieje się w jego psychice, a mało wie o tym co dzieje się w jej głowie, sercu i duszy...
Każda z nich mówi też, że od lat próbuje Go zmienić, że bardzo się stara, ale nic już nie działa. Teraz ma już dość obelg i zniewag! Ma dość gróźb i tego chronicznego napięcia i lęku, który jej towarzyszy bez przerwy. Ma dość nazywania jej psychicznie chorą, choć nie raz myśli, że może faktycznie coś z nią jest nie tak? Sama widzi, że zachowuje się ostatnio jak nienormalna - krzyczy, a za chwilę płacze, rzuca się na Niego i okłada pięściami, a On się z niej śmieje i mówi, że zaraz zadzwoni po karetkę, bo ma w domu wariatkę. Dwa dni temu, gdyby nie córka to chyba by Go zabiła w jakimś szale... On musi przestać pić, bo stanie się coś złego!
Mogło być też tak, że przyszła, bo On właśnie chciał odebrać sobie życie, w ostatniej chwili go odcięła, teraz leży w szpitalu na oddziale psychiatrycznym, a ona przerażona przyszła zapytać, co może zrobić, żeby On przestał pić, bo kiedyś naprawdę się zabije!? Albo przebrała się miarka, gdy uderzył ich synka, który nagle znalazł się pośrodku kolejnej, pijanej awantury. Musi wiedzieć co zrobić, żeby On w końcu przestał pić, bo kiedyś zabije ją, albo dziecko!
Nie mogłam za szybko rozmawiać z nią o niej samej, bo ona nie brała pod uwagę swoich potrzeb, irytowała się szybko i zniechęcała do dalszej rozmowy. Musiała najpierw powiedzieć swoje, wygarnąć z siebie cała swoją krzywdę. Bardzo Go kochała i prosiła, żeby tylko przestał pić, a wtedy wszystko będzie jak dawniej, albo już nic do Niego nie czuła, ale i tak chciała, żeby przestał pić, bo tyle lat z nim przeżyła, dobrych, bardzo dobrych (bo nie były przecież tylko same złe dni), że teraz nie widziała sensu się rozwodzić, albo eksmitować Go z domu. Poza tym uważała, że trzeba na Niego spojrzeć po ludzku: nawet psa nie wypędza się z domu, a co dopiero człowieka.
Zawsze po pierwszym etapie rozmowy, następował drugi etap.
Etap 2. On i tylko On - usprawiedliwienia
Kiedy kobieta (ta czy tamta) "spuściła już powietrze", czyli, kiedy już wyżaliła żal, wysmuciła smutek, podzieliła się bólem, cierpieniem, wstydem, upodleniem, znieważeniem, brakiem zrozumienia, kiedy wylała z siebie, jak z przepełnionej czary, gorycz i rozpacz, mówiła: "ale niech pani nie pomyśli sobie, że to taki zepsuty do końca człowiek", albo "tak, to wszystko prawda, ale wie pani, jaki to dobry człowiek, jak nie pije?".
Prostuje się wtedy na swoim krześle, jakby złapała się na jakimś przestępstwie. W nagłym otrzeźwieniu, zdecydowanym ruchem ociera łzy, które pociekły z oczu po rozpalonych policzkach, jako wyraz przeżywanych przed pięcioma minutami uczuć. Obciąga sweterek, poprawia szybkim ruchem włosy i w pełnej kontroli sytuacji zaczyna równoważyć wiszącą w powietrzu odwagę. Przypomina sobie, że mówi o Mężu, swoim Mężu, a nie przecież o jakimś obcym mężczyźnie. Mówić o Nim źle, to tak trochę jakby mówić źle o sobie samej. Przecież od tylu lat czuje się absolutnie odpowiedzialna za swój związek, za jego jakość. Wiele wysiłku i czasu włożyła w podtrzymywanie tego związku, niejednokrotnie też doświadczała poczucia winy za to, że nie udaje jej się to... Takie myślenie powodowało, że zaczynała wierzyć, że zasłużyła na swój los, bo "gdyby się może lepiej postarała, włożyła więcej troski..."
To moment, kiedy znowu musiałam milczeć i słuchać, słuchać i przytakiwać. Nawet nie odważyłabym się jej przerwać, kiedy opowiadała, jaki On jest podatny na wpływy innych, taka z Niego dobra dusza, wszyscy go wykorzystują, a On tego nie widzi. Tyle razy mu mówiła! Może gdyby sama zrobiła z tym towarzystwem porządek, to i picie by się skończyło. Wszystko przez to towarzystwo! Albo, jak chwaliła Go jako męża i ojca. Przywoływała z pamięci chwile z ich życia, kiedy dbał o nią i troszczył się o dzieci. A jaka z niego była " złota rączka!" Kiedy nie pije, to potrafi tyle zrobić przy domu i w mieszkaniu, jest taki uczynny dla innych, nawet jeszcze dziś ludzie Go chwalą i cenią. Potrafi dać tyle czułości i miłości. Jest przystojny, wprawdzie nie tak jak kiedyś, ale i tak, kiedy założy koszulę, krawat i rozsieje ten swój urok osobisty, to przypominają jej się dawne lata i nie jest w stanie się na Niego już gniewać. Wybacza mu. Tyle razy mu już wybaczała. Nie rozumie tego, dlaczego tak jest, że niby ją kocha, a nie kocha? Niby kocha dzieci, a nie kocha? No bo gdyby kochał tak naprawdę, to by nie pił...?
Etap 3. Mikrowykład o tym, jak jest w istocie
Teraz jest mój moment. Mogę wszystko podsumować i opowiedzieć jej o alkoholizmie. Powiedzieć, patrząc w jej błękitne lub orzechowy oczy, że jej mąż jest alkoholikiem, ale to nie znaczy, że jest złym człowiekiem. Alkoholika bowiem nie ocenia się w żadnych kategoriach moralnych - nie chodzi o to, że jest dobry, albo zły, chodzi o to, że on jest chory.
Teraz jest czas na rysowanie, pokazywanie, tłumaczenie. Teraz mogę odnieść się do jej słów i potwierdzić, że to czy tamto może świadczyć o alkoholizmie i że to nie jest jej wina, ani jego. Ani Jego. Mogę też wyrazić swoje zrozumienie i empatię.
To jest trzeci etap relacji terapeutycznej, to mój czas z Nią. Jest teraz zazwyczaj spokojna, skupiona na tym co mówię. Ciekawa, lekko podniecona, nie dowierza. Pochyla się w moja stronę (też się pochylam, chcę mieć z Nią jak najlepszy kontakt ), jest uważna. Widzę jak wiedzę otrzymywaną "przepuszcza" przez siebie. Zaczyna zadawać pytania. Nie rozumie, chce wiedzieć. Odpowiadam, tłumaczę, wyjaśniam. Udzielam Jej odpowiedzi na pytanie, co ona może zrobić, żeby on zechciał przestać pić, ale też chcę przejść do kolejnego etapu, przeze mnie bardzo pożądanego - chcę przeformułować Jej problem. Chcę, żeby przestała myśleć i mówić: "mam problem z nim, bo On pije", tylko żeby myślała i mówiła: "mam problem z sobą, nie potrafię radzić sobie z sobą, gdy On pije". To jest mój cel, ale jeszcze nie teraz.
Etap 4. Ona i tylko ona
Spokojnie przechodzę do pytań o Jej samopoczucie, odczuwanie. Jest to moment, w którym dała mi kredyt zaufania. Nieśmiało, pomału zaczyna mówić o sobie. O tym, że boi się o siebie, o dzieci (albo wnuki), że nie może spać, przeszkadzają Jej myśli natrętne o tym co jest i co będzie. Czuje na swoich barkach ciężar całego świata. Jeśli już nawet w końcu zaśnie to i tak budzi się o 4 nad ranem i nie może ponownie zasnąć. Chaos w głowie i gonitwa myśli nie dają spokoju. Miewa koszmary senne, przeżywa w nich sytuacje, zdarzenia, które miały miejsce w ciągu dnia. To koszmary o Nim i mnóstwo negatywnych uczuć, natrętnych, wyrazistych, przerażających. Myślała nawet o tym, żeby pójść do psychiatry, ale co to będzie jeżeli lekarz potwierdzi, że jest chora psychicznie?! Nie, nie! Woli poradzić sobie sama. Bierze jakieś leki na uspokojenie, albo na sen od matki, ciotki czy koleżanki - tamtej pomagają, no i rzeczywiście, Jej też. Odkąd je bierze jest spokojniejsza, nie wyobraża sobie obecnie swojego życia bez tych tabletek... Ma problemy z sercem. Czasami tak Jej bije, że boi się, aby nie dostać zawału, i te duszności... Czasami boli ją głowa. Potrafi przez 3-4 dni nie wstawać z łóżka, bo nie może unieść głowy z poduszki, czuje się wtedy jakby nie żyła i wszystko, naprawdę wszystko jest Jej jedno... Łzy bezgłośnie płyną teraz po Jej twarzy, ociera je, jakby przepędzała natrętną muchę, albo inaczej - powoli przyciska je do policzka. Przeprasza za łzy. Z tym płaczem to też tak jest... Miewa wybuchy płaczu, jest ostatnio jakaś drażliwa, przejmuje się wszystkim, nawet tym, czym nie potrzeba się przejmować. A jak z jedzeniem? - wtrącam pytanie. Raz ma dobry apetyt - zjada dużo, aż dziwi się gdzie to wszystko mieści, innym razem potrafi przez kilka dni nie jeść nic. Mówi o rozlanym niepokoju, leku, który Ją nie opuszcza, o intruzyjnych myślach, chwiejności emocjonalnej, zaburzeniach koncentracji uwagi. Mówi o tym, że już sama siebie ni szanuje, tak strasznie się poniża dla Niego. Miała nawet myśli, żeby skończyć ze sobą - mówiąc to patrzy na czubki swoich butów, jakby wstydziła się patrzeć mi prosto w oczy, albo właśnie patrzy mi absolutnie prosto w oczy i wtedy odczytuję to jako informację, że mówi śmiertelnie poważnie, a przekaz ukryty brzmi: " zrób coś, bo następnym razem naprawdę się zabiję".
Następnie powtarza, że nie ma już siły, że dłużej tego nie wytrzyma, że to ostatnia próba szukania pomocy, zrobienia czegoś. Płacząc patrzy na mnie oczami małej, bezradnej dziewczynki, która nie jest pewna czy - mimo całego zaufania, jakim mnie obdarzyła - zrobiła dobrze, że tyle mi o sobie powiedziała, tyle swoich sekretów mi ujawniła.
Patrzę i słucham, słucham i patrzę. Oto siedzi teraz obok mnie potrzebująca otuchy, zrozumienia i ogromnego wsparcia ofiara alkoholizmu. Kobieta, która doświadczyła tylu przykrości, tylu cierpień, że lęk stał się Jaj nieodłączny towarzyszem, wręcz cieniem. Kobieta, która nie raz musiała "włączyć żołnierza", aby podołać, bo nie mogła pokazać, że się boi. Zamieniała lęk na złość i na gniew graniczący z obłędem. W głowie miała ogromny chaos więc kontrolowała "swojego" alkoholika i dawało Jej to poczucie kontroli nad swoim życiem itd. itd. Tak sobie "radziła", albo raczej - nie radziła.
Etap 5. Przeformułowanie problemu
To, co mogę teraz zrobić, to powiedzieć Jej, że dobrze zrobiła, że przyszła i dobrze, że opowiedziała o tym wszystkim, że bardzo Jej współczuję, oraz, że wyobrażam sobie, że przeżywała prawdziwy koszmar. Mogę zapytać, jak się teraz czuje? Kobieta mówi, że czuje się jakby przewaliła wagon węgla - jest bardzo zmęczona, ale też czuje rodzaj ulgi. Mówi, że nigdy z nikim tak o sobie nie rozmawiała, widzę w Jej oczach jeszcze odrobinkę niepewności, ale i wdzięczność i tę ulgę. To dobrze.
To jest najlepszy moment, żeby przeformułować Jej problem. Pokazać, jak szarpie się od wielu lat i nic nie zmienia, mało tego - jest jeszcze gorzej i z Jego piciem i z Jej zdrowiem. Zwrócić Jej uwagę na to, że nie jest w stanie wpłynąć na decyzje męża, nie jest w stanie Go zmienić, ale jednak coś może - może zadbać o siebie, wpłynąć na swoje samopoczucie, spowodować, że nabierze znowu siły, pewności siebie, wzmocni własne poczucie wartości, odstawi leki. Mówię Jej o współuzależnieniu, delikatnie konfrontuję, bazując na tym, co mi o sobie przed chwila powiedziała i na tym, co wcześniej mówiła o swoim mężu. Znowu rysuję, kreślę na papierze strzałki, linie, trójkąty i koła - symbole związku, partnerstwa, uwikłania i wyjścia. Proponuję terapię współuzależnienia i Al.-Anon. Spokojnie wyjaśniam, czym jest i na czym polega. Słucha, pyta, jest zainteresowana. Następnie daję trochę literatury, coś do poczytania: o alkoholizmie, o współuzależnieniu, o Al.-Anon. Kieruję na grupę.
Terapia współuzależnienia
Z punktu widzenia obowiązującej w Polsce klasyfikacji chorób (ICD-10) współuzależnienie nie jest chorobą. W literaturze przedmiotu określane jest jako syndrom, w którym najczęściej wymienia się następujące cechy i zachowania:- ograniczanie własnych potrzeb i wartości, koncentracja wokół zachowań alkoholika;
- przejęcie i rozwinięcie systemu iluzji i zaprzeczeń (racjonalizacje, zaprzeczenia, np: "on nie jest alkoholikiem");
- zaburzenia życia emocjonalnego (chaos emocjonalny, huśtawka nastrojów, stany lękowe i depresyjne, napięcie i stan ciągłego "pogotowia emocjonalnego";
- wzrost tolerancji na destrukcję i kompulsywne przywiązanie
zaburzenia psychosomatyczne;
- zakłócenia czynności poznawczych (zagubienie, brak poczucia kierunku i sensu);
- własne uzależnienie lub nadużywanie substancji psychoaktywnych;
- desperacja i pustka duchowa.
Kwalifikacja dla celów medycznych osób współuzależnionych odwołuje się do klasy "Zaburzenia nerwicowe związane ze stresem i pod postacią somatyczną" (najczęściej F43, F45, F48). Biorąc pod uwagę funkcjonalność wyposażenia psychicznego i działań osoby w trudnej sytuacji, współuzależnienie określa się jako dysfunkcję, podkreślając pewną ułomność aparatu psychicznego do radzenia sobie w sytuacji uzależnienia bliskiej osoby. Ten sposób rozumienia współuzależnienia stanowi podstawę do proponowania właściwej dla tej dysfunkcji psychoterapii (Sztander, 1997).
Już wiele lat temu psychoterapeutka Mirosława Kisiel opracowała propozycję programową terapii dla osób wspóluzależnionych. Pracowałam z kobietami stosując jej program:
zaburzenia psychosomatyczne;
Program terapii współuzależnieniaCzęść pierwsza - współudział w chorobie alkoholowej
Część druga - rozwój osobisty
|
W czasie realizacji, zdobywając kolejne doświadczenia, wprowadziłam pewne zmiany, zachowując jednak istotę programu. Celem zajęć pozostało przekazać wiedzę na temat alkoholizmu, współuzależnienia, pomóc osobom współuzależnionym rozpoznać własne zachowania, ocenić je, wyciągnąć wnioski, zapragnąć zmiany i rozpocząć pracę nad zmianami w myśleniu, zachowaniu, odczuwaniu. Bardzo pożądanym jest uzyskanie przez uczestniczki terapii poczucia osobistej wolności od problemu alkoholizmu męża. Idealnym byłoby, aby podjęły decyzje co do swojego życia i zaczęły te decyzje realizować. W mojej ocenie, bazując na doświadczeniu, które nabyłam, opcje, jakie mają do wyboru współuzależnione kobiety, mogą być przynajmniej cztery:
- Zostaję z Nim, rozumiem Jego chorobę, nie zamierzam z nią walczyć, kiedy pije czekam, aż skończy. Nie wymawiam mu jego picia, powtarzam jedynie jak "zdarta płyta" że powinien się leczyć, bo nie daje sobie rady z piciem. To mój mąż, kocham Go, żal mi Go, ale wyczerpałam już wszystkie sposoby i możliwości, aby przestał pić. Bez żalu i złości pomagam mu przejść ciąg picia, mam wewnętrzną zgodę na takie swoje zachowania.
- Zostaję z Nim, rozumiem Jego chorobę więc nie robię mu wymówek, nie krzyczę, nie szantażuję, nie grożę. itd. Kiedy pije, czekam aż skończy, a wtedy konfrontuję go z piciem, stawiam warunki: albo przestaniesz pić, podejmiesz leczenie, albo ja? Ostrzegam, jakie kolejne kroki zamierzam podjąć, w końcu wnoszę o zobowiązanie do leczenia. Nie ustanę w tym wierząc, że któraś kolejna terapia zadziała i On zechce przestać pić. Mam wewnętrzną zgodę na takie zachowania.
- Zostaję z Nim, rozumiem Jego chorobę. Nie odchodzę ze względu na: dzieci, rodziców, wiarę (bądź z innych, ważnych dla mnie powodów), ale każde z nas żyje swoim życiem. Przy okazji świat, czy wyjątkowych spotkań rodzinnych udajemy dobre małżeństwo i... wszyscy są zadowoleni, ja też. Mam wewnętrzną zgodę na takie swoje zachowania.
- Odchodzę. Rozumiem Jego chorobę. Nie chcę na nic czekać, nie mając nigdy 100% gwarancji na zmianę. Nie kocham Go, albo kocham, ale nie chcę z Nim zostać, bo ten związek zniszczy mnie i nasze dzieci. Mam wewnętrzną zgodę na swoją decyzję.
Pierwsze spotkania służyły zapoznaniu się, zbudowaniu poczucia bezpieczeństwa i zaufania przy jednoczesnym realizowaniu programu terapeutycznego. Zauważyłam jednak, że bardzo dobrze służy kobietom tzw. "rundka", co prawda przez to terapia w swoich pierwszych spotkaniach przypominała nieco grupę wsparcia, gdyż pojawiało się bardzo dużo "ciężkich" uczuć: żalu, smutku, złości, wściekłości czy nienawiści do męża. Kobiety jednak dawały upust swoim emocjom, a przez to zbliżały się do siebie poprzez empatię, identyfikację i wzajemne zrozumienie. Taka struktura zajęć terapeutycznych trwała przez 3-4-5 spotkań. W tym czasie grupa była otwarta - kobiety dochodziły i odchodziły. Po takiej rundce proponowałam zabawę grupową. To bardzo proste propozycję, takie, które stosuje się bardzo często w pracy z dziećmi i młodzieżą: "Słońce świeci na wszystkimi, którzy...", czy "Zabawa w adwokata". To bardzo dobrze zadziałało. Wcześniejsze emocje zostały całkowicie odreagowane, a kobiety bardzo się do siebie zbliżyły. Nie tylko przez płacz i przeżywanie cierpienia, ale też przez śmiech i zabawę. Po tym przerwa, a następnie mikrowykład na odpowiedni temat i zadanie do domu. Nadkontrolę, nadopiekuńczość i nadodpowiedzialność połączyłam w jedno spotkanie, jak również psychologiczne skutki współuzależnienia, ale za to wprowadziłam w cz. 1 Dramatyczny Trójkąt Karpmana i Okno Johari, a w cz. 2 wizualizację "Moje bezpieczne miejsce" podczas omawiania lęku. Podczas ostatniego spotkania kobiety zostały poddane znowu wizualizacji przy muzyce Bedricha Smetany. Utwór, który opowiada o rzece, która płynie i zmienia swoje tempo, nastrój, emocje - tak jak życie...
Na sam koniec zastosowałam technikę symbolicznego zerwania więzi, które powstały podczas intensywnej pracy terapeutycznej. Do zbliżającego się końca przygotowywałam kobiety już dużo wcześniej wspominając od czasu do czasu o tym, że niedługo przyjdzie czas rozstania, zachęcałam, żeby przygotowały miłe spotkanie na pożegnanie.
Stanęły w kole. Podałam jednej z nich kłębek wełny. Otrzymały polecenie, żeby wybrać osobę, rzucić do niej kłębek i powiedzieć: "Dziękuję Ci za... I do zobaczenia". W ten sposób powstała w środku koła pajęczyna z nitek wełny. Kiedy skończyły, powiedziałam: "To jest koniec terapii, i do zobaczenia". I przecięłam nitki.
Kobiety trzymały w dłoniach kawałeczki wełny i przeżywały. Pojawiły się łzy, ale nie były to jednak łzy cierpienia, tylko łzy szczęścia. Myślę, że bardzo budującym i zamykającym "stare" było to, że na sam koniec podeszłam do każdej z dziewczyn i patrząc jej w oczy i trzymając za ręce powiedziałam: "Przeszłaś długą drogę. Jesteś wolna".
Ostatnie spotkanie to wręczenie dyplomów ukończenia terapii współuzależnienia w radosnej atmosferze - przy kawie, ciastach i różach porozrzucanych na stołach. Kobiety przyszły ze swoimi mężami - niektórzy z nich byli w trakcie własnej terapii, albo już po niej, a te, które podjęły inną decyzję, przyszły z przyjaciółką, mamą, albo dzieckiem. Na ostatnie spotkanie zaprosiliśmy tez alkoholiczkę, która odpowiadała na pierwszym spotkaniu na pytania kobiet. W programie dnia był też występ Tadeusza AA, który grał na gitarze i śpiewał swoje AA-owskie piosenki.
Tak to się kończyło, a oto kilka świadectw:
Świadectwo pierwszeCo myślałam i co czułam jak przyszłam na terapię?
Spytała się czy wiem, że alkoholizm to choroba i czy wiem coś na jej temat? Odpowiedziałam, że nie. Następnie zadała mi kilka pytań dotyczących mojej osoby, mojego życia i funkcjonowania w nim. Uświadomiła mi wtedy jak bardzo jestem uzależniona od postępowania, picia, bądź nie picia mojego męża, jak bardzo jestem uwikłana w jego picie. Powiedziała jeszcze że jak chce mu pomóc - to najpierw muszę zacząć od siebie. Muszę najpierw dojść do równowagi psychicznej, zdrowotnej i emocjonaln. I tak to się zaczęło... Co myślę i czuję teraz?
Co było ważne na terapii?
Gdy mąż przyszedł jak zwykle, po raz kolejny pijany do domu - ja po raz pierwszy spojrzałam na niego tak inaczej - przez pryzmat mojej zdobytej wiedzy. To było coś niesamowitego!!! Nigdy tego uczucia nie zapomnę! Zrobiło mi się go bardzo żal, było mi przykro i smutno, że on to sobie robi. Gdyby tylko wiedział to co ja już wiem, gdyby miał tą wiedzę o tej chorobie - może by tego sobie i nam nie robił?! Może przestałby pić? Ponadto dowiedziałam się jak bardzo jestem osobą współuzależnoioną. Jak nie kieruję własnym życiem. Jak mocno rozwinięta u mnie jest nadkontrola, nadodpowiedzialność i nadopiekuńczość. Jakie są skutki współuzależnienia. Że ja też mam swój system iluzji i zaprzeczeń. W drugiej części terapii była praca nad sobą. Jak pozbyć się wiecznie prześladującego nas strachu i lęku? Jak pozbyć się nadkontroli i nadodopowiedzialności? Jak powinna wyglądać rodzina zdrowa? Na nowo zaczęłam odkrywać i poznawać siebie. Pomału zaczęła wracać chęć do życia. Nie mogę tu nie wspomnieć o nowych, wspaniałych przyjaźniach które zawarły się na spotkaniach. Każda z dziewiczy z jakiegoś swojego powodu znalazła się na grupie. Wtedy też człowiek widzi że nie jest sam, że nie tylko ja mam takie problemy. Z niektórymi dziewczynami do dziś mam kontakt. Pomagamy sobie nawzajem w tych trudnych chwilach. Rozumiemy się bez słów. Terapia się skończyła, a przyjaźń trwa! Czy dzięki terapii podjęłam ważne decyzje?
Więc wzięłam udział w terapii dla osób współuzależnionych i brałam w niej czynny udział. Miałam narzędzia i zaczęłam je wykorzystywać. To dało mi siłę do egzekwowania pewnych rzeczy i zachowań od męża m.in. aby to on ponosił konsekwencję swojego postępowania - picia. Było ciężko - nie powiem, ale z perspektywy czasu - opłaciło się. Mój mąż nie pije już 10 miesięcy. Czy czuję się wolna od współuzależnienia?
Nauczyłam się doceniać siebie, dbać o moje potrzeby i korzystać z życia. Nie muszę już stać całymi godzinami w nocy, w oknie i czekać kiedy on wróci do domu i w jakim stanie. Nie muszę go szukać pół nocy po ulicy. Nie muszę go dźwigać na plecach, żeby wprowadzić go do domu. Mogę spokojnie iść spać! Nie muszę słuchać tych wszystkich wyzwisk, obelg i obwiniania mnie za wszystko wszystkich. Umiem się od tego odciąć. Nie brać tego do siebie. Nie krzyczę już, nie ubliżam mu, nie biję go - bo wiem że on jest osobą chorą. Te wszystkie i wiele, wiele innych gorszych rzeczy które robiłam do tej pory - myślałam, że tak jest dobrze, że zmuszę go, żeby przestał pić, że zapanuję nad tym wszystkim. A jednak latami nie udawało się, z roku na rok było coraz gorzej. To terapia pokazała mi, że nie tędy droga! Co chciałabym powiedzieć żonom alkoholików?
Pamiętaj - życie jest piękne, krótkie, jedno jedyne i warto żyć. Życie ma sens. Kasia, żona alkoholika |
Świadectwo drugieCo myślałam i co czułam gdy przyszłam na terapię?
Co myślę i co czuję teraz?
Czy dzięki terapii podjęłam ważne dla siebie decyzje?
Co było dla mnie najważniejsze na terapii i czego zabrakło?
Czy czuję się wolną od współuzależnienia i na czym polega ta wolność? Jak ją rozumiem i jak czuję?
Co chciałabym powiedzieć żonom, matkom alkoholików które jeszcze cierpią?
Maria, matka alkoholika |
Świadectwo trzecie
Przez bycie w takim amoku zapomniałam, jaka jestem naprawdę, jakie zasady moralne były moim wyznacznikiem, jakie miałam marzenia, jedynym celem stało się chronienie dziecka i przetrwanie do jutra. Patrząc z perspektywy dwóch lat od momentu podjęcia terapii, widzę, jaką ciężką pracę musiałam wykonać i w dalszym ciągu wykonuję, aby przestawić moje chore myślenie na normalny tor. Chociaż życie nie jest wysłane kwiatami to teraz budząc się każdego dnia wiem, że jestem odpowiedzialna tylko za siebie i swoje decyzje i nie mam wpływu na drugiego człowieka, co on zrobi, co myśli. Dzięki terapii podjęłam decyzję o rozstaniu i jestem w tej decyzji konsekwentna. Zaczęłam nowe życie, może skromniejsze, ale ze świadomością, że najgorszy dzień z obecnego życia nie zamieniłabym nigdy na najlepszy z poprzedniego. Wszystkim żonom, które jeszcze cierpią i za wszelką cenę chcą pomóc swoim alkoholikom chcę powiedzieć, że każdy alkoholik musi sam osiągnąć dno i albo się z niego odbije i się uratuje, albo tam zostanie. To od nas zależy, czy damy się pociągnąć za nimi, czy ich puścimy i uratujemy siebie. Musimy pamiętać, że każdy jest odpowiedzialny za swoje życie. I nikt nie jest w stanie życia przeżyć za kogoś. Ewa, żona alkoholika |
- Autorka jest certyfikowaną instruktorką terapii uzależnień, pedagogiem resocjalizacyjnym; obecnie pisze pracę magisterską na kierunku pedagogika kryminologiczna w Wyższej Szkole Nauk Społecznych "Pedagogium" w Warszawie. Założycielka Poradni Leczenia Uzależnień w Browinie k. Torunia, prezeską Stowarzyszenia "Życie Świadome". Pracuje w Oddziale Terapii Uzależnień w Warszawie.
Bibliografia
- Sztander W., Poza kontrolą. PARPA. Warszawa, 1997.
- Kisiel M., Zajęcia psychoedukacyjne dla współuzależnionych. IPZ. Warszawa 2005.
Opublikowano: 2011-10-07
Zobacz komentarze do tego artykułu
O współuzależnieniu i wychodzeniu z uwikłania
Autor: kordi Data: 2011-10-12, 18:30:08 OdpowiedzPonownie zapraszam do przeczytania artykułu ,,,warto ,,... Czytaj dalej
- RE: O współuzależnieniu i wychodzeniu z uwikłania - fifi24, 2011-10-12, 18:33:10
- RE: O współuzależnieniu i wychodzeniu z uwikłania - b1234, 2011-10-12, 18:35:59