Artykuł

Ewelina Ławecka

Ewelina Ławecka

Esej na temat śmierci


Śmierć. Nieuchronna, przerażająca, budząca dziesiątki pytań, z których większość i tak pozostanie bez odpowiedzi. Trudno ją pojąć, trudno się do niej ustosunkować. Chociaż to zjawisko powszechne, w dzisiejszych czasach jest niejako obok nas, poza zasięgiem naszych myśli i codziennej gonitwy w celu zrealizowania "rzeczy do zrobienia". Te rzeczy są "na już", "na teraz", a śmierć? Śmierć przyjdzie kiedyś. Nasza niewiedza, co do czasu, w którym się dokona, wydaje się być błogosławieństwem. Dzięki temu żyjemy w pewnej iluzji. Temat śmierci spychamy w najdalsze zakątki świadomości i to całkiem skutecznie, jakby śmierć w ogóle nie istniała. Ale istnieje. Przypominają nam o tym wiadomości telewizyjne, wypadki, których jesteśmy świadkami, a najboleśniej - śmierć naszych bliskich. Możemy udawać obojętność, możemy próbować uciec przed śmiercią, możemy próbować o niej zapomnieć, ale prędzej czy później spotkamy się z nią twarzą w twarz.

Lęk przed nieznanym jest głównym źródłem naszej izolacji od tematu śmierci. Nie możemy się do niej przygotować w pełni. Załatwione sprawy i rozwiązane spory to nie wszystko. To dotyczy tego świata. A jak przygotować się na inny świat, skoro nie wiemy, co nas tam czeka? Czy inny świat w ogóle istnieje? W obliczu tylu pytań, należy poruszyć kwestię kluczową - dlaczego tak mało mówimy o śmierci? Dlaczego jest ona tematem tabu, skoro dotyczy każdego z nas, bez wyjątku?

Myśląc o śmierci, z reguły dostrzegamy jedynie jej negatywną stronę. Często nawet nie przyjdzie nam do głowy rozpatrywanie śmierci w kategoriach pozytywnych. A jeśli już się wydarzy, to zazwyczaj wtedy, gdy mamy do czynienia z cierpiącym fizycznie i psychicznie człowiekiem, dla którego śmierć jest ulgą, zakończeniem gehenny. A przecież każdy z nas kiedyś umrze. Czy, wobec tego, nie powinniśmy spojrzeć na śmierć z innej strony? Nieunikniony i niezaprzeczalny fakt śmierci może być motorem naszych działań. Może być szansą na rozwój, motywacją do tego, by żyć pełnią życia. Niestety, mamy skłonność do odkładania wielu rzeczy na później. To normalne, a próba wyeliminowania tej ludzkiej słabości byłaby zapewne walką z wiatrakami. Jednak świat nie jest czarno-biały, a my jako istoty ludzkie mamy obowiązek starać się zmieniać samych siebie, walczyć o siebie. Niekiedy zdarza się, że ktoś uważa swoje życie za stracone. Tyle pogrzebanych nadziei, niezrealizowanych marzeń, tyle dni, które można było spędzić zupełnie inaczej. W obliczu tych uczuć, wśród których na pierwszy plan wysuwa się żal oraz myśl "dziś postąpiłbym inaczej", trudno znaleźć napęd do życia, a pojęcie śmierci, albo wypełnia człowieka niezgłębionym smutkiem, albo staje się dlań zupełnie obojętne. Apatia, bierność i swego rodzaju odrętwienie tylko potęgują uczucie pustki. Jednak, istnieje wiele przykładów na to, że nawet u kresu swego życia, które postrzegamy jako zmarnowane, możemy zmienić jego bieg i nadać mu sens. Paulo Coelho, brazylijski pisarz i poeta powiedział: "Świadomość śmierci pobudza do życia". Umrzeć z godnością i w spokoju to nieoceniona wartość, dlatego warto podjąć to wyzwanie, warto pozwolić śmierci, by obudziła nas do życia.

Łatwo snuć rozważania, gdy śmierć jest zjawiskiem odległym. Trudniej, gdy dotyczy nas tu i teraz. Jak zmierzyć się ze śmiercią bliskich? Jak zaakceptować śmierć, która przychodzi w młodym wieku? Jak pogodzić się z własną śmiercią? Te i inne tematy porusza Elisabeth Kübler-Ross w swojej książce "Śmierć. Ostatni etap rozwoju". Nie zapomina ona o osobach, które na co dzień stykają się ze śmiercią (personel szpitala, pracownicy usług pogrzebowych, pracownicy socjalni, osoby duchowne) i ich spojrzeniu na umieranie. Można powiedzieć, że to właśnie umieranie jest częścią naszej egzystencji i tym, co w niej najtrudniejsze, gdyż sam moment śmierci jest przecież niedostępny naszej świadomości.

Jakie uczucia towarzyszą umieraniu? Okazuje się, że przede wszystkim jest to poczucie osamotnienia. Nic dziwnego, zwłaszcza gdy na twarzach ludzi dookoła maluje się zmieszanie, bezradność, a nawet zwątpienie. To tworzy barierę, która skutecznie izoluje osobę umierającą od pozostałych. Ludzie zmagający się z własnymi, trudnymi przeżyciami i wątpliwościami, co do postępowania z osobą stojącą u kresu życia, nie potrafią już wykrzesać sił, by wejść w świat umierającego, by go zrozumieć. A tymczasem wystarczyłaby sama obecność. Pełne empatii towarzyszenie drugiej osobie u schyłku życiowej drogi. Milczenie, będące furtką do wysłuchania drugiego człowieka. Bowiem umierający najbardziej potrzebuje wyrzucić z siebie nagromadzone emocje, pytania i lęki, najbardziej potrzebuje po prostu towarzysza i przyjaciela.

Ważnym pytaniem, które nasuwa się na myśl w obliczu śmierci jest pytanie o sens życia. A ten jest czymś innym dla każdego z nas. Dla jednych jest to poświęcenie się drugiemu człowiekowi. Dla innych sensem życia są ich dzieci. Pozostali mogą upatrywać go w możliwości doświadczania kolejnych wschodów i zachodów słońca. Ważne, by umieć go znaleźć i aby nie umierać w poczuciu braku sensu naszej egzystencji. Należy też sobie uzmysłowić, że to nie liczba przeżytych lat, ale ich jakość stanowi bezcenną wartość. Będąc tego świadomym łatwiej zaakceptować śmierć, która zabiera młodość. Mając poczucie dobrze przeżytego życia, nawet jeśli było to tylko dwadzieścia lat, łatwiej jest umierać.

Często pierwszą okazją do zastanowienia się nad zmierzchem życia jest choroba i będąca jej następstwem śmierć bliskich - dziadka, rodzica czy przyjaciela. Pierwszą reakcją na śmiertelną chorobę drugiej osoby jest wszechogarniający smutek i jednoczesna chęć pocieszenia, przyniesienia ulgi w cierpieniu umierającemu. Następnie zaczynamy sobie zdawać sprawę jak niewiele możemy i jak ciężko jest dawać komuś nadzieję, gdy nas samych ogarnia zwątpienie. Naturalną reakcją jest ucieczka. Ucieczka przed wzrokiem chorego, ucieczka od rozmowy, w końcu fizyczna ucieczka, gdy sytuacja zaczyna nas przerastać. Może pojawić się uczucie zagubienia, poczucie, że zawiedliśmy samych siebie, bo przecież naszym zadaniem jest nieść pomoc, a tymczasem sami jej potrzebujemy, nie radząc sobie z emocjami. Uczucie porażki, w głównej mierze obecne u lekarzy, może dotknąć nas samych, gdy nie potrafiliśmy towarzyszyć w ostatnich chwilach przyjacielowi. W takiej sytuacji śmierć jawi się nam szczególnie okrutnie - jako niszczycielska siła, która zabiera i nie daje w zamian nic prócz rozgoryczenia i bólu. Śmierć niszczy ciało chorego i odbiera mu nadzieję, ale też sieje zwątpienie u tych, którzy zostają. Wydaje się, że wśród ogromu zniszczeń nie ma miejsca na budowanie. Tymczasem śmierć może być pretekstem do budowania nowych, lepszych postaw ludzkich. Śmierć czyni nas równymi - dotyczy nas wszystkich bez względu na pozycję, status ekonomiczny i społeczny, poglądy i cechy osobowości - a to zbliża nas do siebie.

Dzisiejszy świat, w którym panuje kult życia i młodości nie sprzyja rozważaniom na temat śmierci. Śmierci jest dziś niewidoczna - ukryta za parawanem na ulicy czy białym prześcieradłem w szpitalu. Martwe ciało jest niespotykanym widokiem - śmierć szybko usuwa się z pola widzenia. To temat tabu. O śmierci nie rozmawia się z dziećmi. Nawet w rozmowach z nieuleczalnie chorymi omija się szeroko ten temat, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo takich rozmów potrzebują. Pochłaniające nas myśli o życiu po życiu są często wynikiem strachu. Wiara w to, że "po drugiej stronie" coś istnieje i że jest to coś nieporównywalnie lepszego od naszej ziemskiej egzystencji, niewątpliwie ten strach łagodzi. Wiara ta nie jest niczym złym, a czasami jest nam niezbędna, by zaakceptować śmierć i by nadać sens życiu. Jednak czy nie za bardzo skupiamy się na tym, co będzie, zamiast żyć pełniej tu i teraz, korzystając z każdej chwili jak najpełniej? Nie chodzi tu o to, by nieustannie za czymś gonić lub też gromadzić jak najwięcej rzeczy materialnych bądź doświadczeń. Chodzi raczej o to, by czerpać radość z najmniejszych rzeczy, najzwyklejszych dni. I o to, by być z innymi, a nie tylko obok nich. Mówi się, że ludzie "na łożu śmierci" najbardziej żałują tego, że nie mieli czasu dla najbliższych, że ich relacje z ludźmi były płytkie. Może to jest klucz do przeżycia danych nam lat, w taki sposób, by móc łatwiej zaakceptować fakt śmierci. Budować relacje i dbać o więzi, kochać i więcej dawać innym. Wszystko po to, by nie umierać samotnie w poczuciu pustki. Codzienna walka i pogoń za pracą, awansem, podwyżką, większym domem, lepszym samochodem nie dadzą tego, co da nam drugi człowiek. Warto zatem inwestować w więzi, a nie w rzeczy materialne.

Temat śmierci jest niełatwy nawet dla duchownych, którzy wierzą w życie po śmierci, i którzy stykają się z nią częściej niż przeciętny człowiek. Tak samo jak inni ludzie, zmagają się oni z problemem, jak przekazać umierającemu nadzieję? Czy pomoże wspominanie o woli Bożej? Raczej spotęguje uczucie bezsilności i braku wpływu na swój los. Kluczem wydaje się być nie narzucająca się obecność i otwartość na drugiego człowieka. Bez maski, bez udawania. Po prostu bycie sobą. Bycie z drugą osobą. Nie należy skupiać się na domniemaniach i na obietnicach, ale na tym, by przeżyć z umierającym jego ostatnie chwile jak najlepiej. Także lekarze mierzą się, wciąż jednak mało skutecznie, z tematem śmierci w swej codziennej pracy. Ich powołaniem jest nieść życie i walczyć o życie. Śmierć traktowana jest w tym kontekście jako porażka, o której lepiej nie mówić. Nieprzepracowane uczucia związane z tą kwestią, sprawiają, że lekarze zamykają się na swych umierających pacjentów, jakby ich rola się już skończyła. Myślą: "poniosłem klęskę, mogę więc zejść ze sceny, usunąć się w cień". Tymczasem nic bardziej mylnego. Pacjenci potrzebują ich pomocy, wsparcia i otuchy do samego końca.

Śmierć nadaje nam granice. Śmierć skłania nas do wydajnej pracy i przybliża nas do ludzi. Śmierć jest integralną częścią naszej egzystencji. A zatem pora przestać uciekać przed tym, co nieuchronne. Czas przystanąć i zadać sobie pytanie - dokąd zmierzam? Naturalnie każdy z nas zmierza w stronę śmierci, ale po drodze jest tyle rzeczy do zrobienia, tyle dni do odkrycia, tyle wschodów i zachodów słońca, które szkoda byłoby zmarnotrawić. Warto poświęcić trochę czasu na rachunek przeżytych dotąd chwil, by w końcu wziąć sprawy w swoje ręce. Życie z pełną świadomością, że to, co jest nam dziś dane, kiedyś się skończy, nie musi przepełniać nas smutkiem. Niech będzie najlepszą mobilizacją do wykorzystania swego potencjału. Niech da odwagę do wykorzystania każdej najmniejszej szansy, która pojawia się na naszej drodze. Niech popchnie nas ku sukcesom i porażkom, ku wzlotom i upadkom, tak byśmy nigdy nie żałowali, że coś nam umknęło, czegoś nie spróbowaliśmy, na coś zabrakło czasu, chęci czy śmiałości. Powtarzając za Horacym: "Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie". Chwytajmy dzień, rozumiejąc tę sentencję mądrze - jako koncentrację na własnym rozwoju.



    Do napisania artykułu Autorkę zainspirowała książka Elisabeth Kübler-Ross - "Śmierć. Ostatni etap rozwoju".




Opublikowano: 2012-07-08



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu