Artykuł

Damian Janus

Damian Janus

Sposoby dyskredytacji psychoterapii - analiza


    Mówi się już od dłuższego czasu o "modzie na psychoterapię". Ponoć ogromne tłumy ludzi ponaglane "stresem współczesnego życia" postanawiają "oddać się w ręce" specjalistów. Oszalałe z powodu "życia w biegu" masy wdzierają się do gabinetów, krzycząc "pomocy!", "ukojenia!", "hipnozy!". Ich błagania nie pozostają bez odpowiedzi. Gdy zmęczeni osuwają się na fotel, z półmroku wyłania się on - przedstawiciel "psychobiznesu".

Moi zdaniem żadnej mody na psychoterapię nie ma. Owszem, rośnie i przenika do Polski "amerykański" trend mnożenia różnych niby - to celowanych terapii - co rusz można się natknąć na nowe od-angielskie akronimy. To jednak wciąż tylko słowa i chęci osób tym się zajmujących, a nie tendencja wśród ludzi, którzy mieliby być ich klientami (chociaż oczywiście dotacje unijne pozwalają "zabłysnąć" wielu z tych, których usług na wolnym rynku nikt by nie kupił). Mam także wrażenie, że jest moda na "chęć zostania" psychoterapeutą. Moda na tzw. pomaganie ludziom ("Po skończeniu gimnazjum chciałabym pójść na studia na psychologię i pomagać ludziom"). Jest także moda na mówienie i myślenie o sobie jako o kimś, kto jest zainteresowany "rozwojem osobistym", a nawet -zadziwiające stwierdzenie w epoce umiłowania kolejnych iphonów - "rozwojem duchowym", cokolwiek to ostatnie miałoby znaczyć.

Jest wreszcie moda na krytykę psychoterapii. Powstanie niniejszego tekstu zostało sprowokowane krytyką jakiej doświadczyłem ze strony pewnego portalu, który deklaruje, iż pragnie walczyć z "pop-psychologią". Drugim przyczynkiem był komentarz pod moim wcześniejszym artykułem "Jak wybrać terapeutę..." - jego autor napisał, że gdyby przeczytał mój tekst jakiś czas temu, to może nie wybrałby się do psychologa i skończyłoby się to dla niego bardzo źle. Mimo więc, że w swoim tekście opierałem się na praktyce, a nie na słownych analizach (jak robi to większość "zawodowych" krytyków) i skrytykowałem jedynie niewielki procent ludzi określających się jako terapeuci, to i tak mogłem komuś z osób szukających pomocy zaszkodzić.

Dlatego istnieje pilna potrzeba krytyki krytyki. Krytycy, powołując się na dobro ludzi, zapewne niejednej osobie już zaszkodzili, odwodząc ją od psychoterapii i pozostawiając samej sobie, bądź nieskutecznej w danym przypadku terapii poznawczo-behawioralnej (część krytyków, zgodnie z politycznie poprawną manierą, ją promuje) lub pozostawiającej wiele do życzenia i niosącej poważne skutki uboczne farmakoterapii. Ponieważ zajmuję się psychoanalizą oraz ustawieniami systemowymi, w swojej analizie odnoszę się do krytyki tych dwu metod. Jest to o tyle szczęśliwe, że obie te metody są częstym celem ataków. Jedna od ponad stu lat, druga - od kilkunastu.

Istnieje zapewne zjawisko polegające na tym, że zwykle to krytyka wydaje nam się bardziej sensowna, a nie tekst pierwotny. Sam krytyk jawi się jako ktoś bardziej logiczny, przenikliwy, a wreszcie, uczciwszy jedynie dlatego, że krytykuje, i że mówi jako drugi. Moglibyśmy to może określić mianem "efektu ostatniego słowa".

W niniejszym tekście spróbuję wskazać powtarzające się sposoby, w jakie różni autorzy dyskredytują metody terapeutyczne lub psychoterapię w ogóle. Oto one:

  • Argument ekonomiczny to jeden z najważniejszych sposobów dyskredytacji. Wedle niego różnorakie zachowania, wypowiedzi, postawy osób związanych z psychoterapią wynikają przede wszystkim z motywacji finansowej (całość owej działalności określana jest jako "psychobiznes"). Krótko mówiąc tego rodzaju klucze interpretacyjne powołują się na chciwość.

    Temat jest interesujący sam w sobie: ludzie brani en masse są dbającymi o własny interes homines economicus, a jednak gdy bliżej przyjrzymy się pojedynczym osobom, okazuje się, że te proste motywacje bywają bardziej skomplikowane, lub zgoła prym wiodą inne. Uprawiając psychoanalizę wyznaczaną podejściem lacanowskim dochodzi jeszcze wyrabianie w sobie tego, co Lacan nazywał "pragnieniem analityka", a co w skrócie jest takim modelowaniem swojej pracy, aby zasadniczą motywacją była chęć analizowania. I chyba w dużej mierze to działa, bo kilkunastu lub więcej lat szkolenia nie sposób przejść w prostej nadziei na przyszłe zyski. Wiem to z własnego doświadczenia - swojemu analitykowi płaciłem najniższą możliwą stawkę, a jeszcze przez długi czas w ogóle nie przynosiłem mu pieniędzy z powodu problemów finansowych (oczywiście w końcu pieniądze te zwróciłem, nie mógłbym inaczej). Oczywiście, jest to zawód i ma dawać utrzymanie, ale sądzę, że wielu inteligentnych ludzi, którzy zostali psychoterapeutami psychoanalitycznymi czy psychoanalitykami, znalazłoby swoje eldorado prostszym i szybszym sposobem.

  • Drugim kluczem interpretacyjnym, tym razem skoncentrowanym na klientach, jest powoływanie się na - tak to nazwę - "efekt lunatyków". Sposób ten polega na dyskredytacji zdolności do racjonalnego myślenia i krytycznej oceny u ludzi biorących udział w sesjach danej metody terapeutycznej. Padają tu stwierdzenia, że zostali "zmanipulowani", że nie dostrzegają innych bardziej racjonalnych wyjaśnień, które krytykowi narzucają się od razu. Inne określenia to: "zbiorowa hipnoza", "zbiorowa histeria", "błędy poznawcze". Króluje zaś koncept "samospełniającej się przepowiedni".

  • Bliski powyższemu jest sposób "na wyznawcę" - wedle niego ludzie nie widzą prostych rozwiązań, gdyż bardzo chcą wierzyć w coś niesamowitego, "niekonwencjonalnego" lub stają się swoistymi wyznawcami jakiejś metody. Oba te klucze wyjaśniania przeplatają się, lecz jeden kładzie akcent na niedostatki poznawcze (trudności w kierowaniu własnym umysłem, jak moglibyśmy za filozofami powiedzieć), a drugi - pewne niedomogi osobowościowe, które nakazują tym ludziom trwać przy absurdalnych wierzeniach, w zamian za niezdrową, emocjonalną satysfakcję. Mogę się zgodzić z tym, że zjawiska tego typu występują. Nie widzę jednak podstaw by, w ten sposób traktować tak duże i zróżnicowane grupy ludzi. Do tej pory nie miałem także powodów by, któregoś z krytyków traktować jako osobę jakoś szczególnie i ponad normalną miarę trzeźwą i racjonalną.

  • Kolejnym, sposobem jest "inwolucja pojęciowa". Określam tym mianem takie używanie danego pojęcia, by w ten sposób uzyskać efekt konotacyjny w postaci pierwotnego bądź zawężonego rozumienia tego pojęcia. Na ogół chodzi o grę ze skojarzeniami religijnymi (a jak wiemy co najmniej z prac Émile'a Durkheima, wiele pojęć ma pochodzenie religijne), gdyż te w naszej kulturze anihilują realizm wypowiedzi. Gdybym wyraził się na przykład: "Duch ludzki od wieków zmagał się z przyrodą", mój krytyk mógłby stwierdzić: "Oto każą nam wierzyć w to, że jakieś niematerialne upiory walczą po lasach i dolinach, a to z drzewami, a to ze skałami, niczym mityczni Tytani". Jednak postęp poznawczy polega właśnie na tym, że korzystając z dostępnych pojęć, modelujemy ich nowe znaczenia (a jednak jakoś zbliżone do pierwotnych). Tak było, by nie mnożyć przykładów, chociażby z pojęciem "atom". W ten też sposób funkcjonuje pojęcie "dusza" u Junga czy Hellingera (zresztą Niemcy nigdy tak bardzo nie ujęli wagi pojęciu Seele).

  • Podobnym do powyższego jest "sprowadzenie do śmieszności". Odnośnie ustawień systemowych można np. powiedzieć o "zemście babci Geni zza grobu" ("babcia" i do tego "Genia" i "zza grobu" - to nie może być poważne).

  • Następny sposób to "zrównanie semantyczne", czyli wrzucenie wszystkiego do jednego worka. Jest to bardzo częste zjawisko. Moim zdaniem, niejednokrotnie wynika ono ze swoistego automatyzmu i inercji myślowej. Przebiega to na zasadzie: "Skoro te rzeczy mi się kojarzą, to na pewno są bardzo podobne lub tożsame, kto by tam badał szczegóły". Dlatego jednym tchem mówi się o "wirujących stolikach", "tajemnych energiach", "wróżeniu z fusów" (o, to popularne hasło), "wywoływaniu duchów", "szamanizmie" (który jest nagminnie mylony z magią lub przyrównywany do prestidigitatorstwa), bez zważania na zasadnicze różnice pomiędzy tymi zagadnieniami. Jaki jest efekt takiej formy przekazu? Czytelnik ma wrażenie, że w jego głowie także wszystko wiruje. Ma także ochotę to wszystko natychmiast odrzucić, jako urągający jego racjonalności bełkot. Czy krytyk świadomie posługuje się tym trikiem, czy może nie ma pojęcia o tych zjawiskach kultury, znając niewiele ponad ich nazwy?

  • Następny sposób to "subiektywizacja". Sprowadza się do tego, że mówi się komuś, iż wszystko jest jedynie wytworem jego fantazji, jego "interpretacją". Krytyk, na przykład mówi: Nie jest prawdą, że uczucia reprezentanta "odnoszą się" do sytuacji klienta. Jego uczucia "są przez terapeutę odnoszone". Podobnie mówi się o psychoanalizie. Oczywiście kwestia prawdziwości jest rzeczą zasadniczą. Jeśli coś sprowadza się jedynie do włączania świata fantazji w realne procesy, czyli do tłumaczenia zrozumiałego niezrozumiałym, bądź też niezrozumiałego jeszcze mniej zrozumiałym, to oczywiście nie jest żadną metodą. Jednak to właśnie psychoanaliza jest praktyką najbardziej usystematyzowanych starań oddzielania świata fantazji od świata realiów. Można uważać, że jej wnioski są bez znaczenia lub sensu, nie sposób jednak zaprzeczyć faktowi: nie istnieje żadna inna metoda tak mocno skoncentrowana na identyfikowaniu iluzji, posiadająca tak rozbudowany ku temu aparat oraz wymagająca od swego adepta tak długiego okresu treningu. Moim zdaniem powinno to dać do myślenia komuś, kto "własnym sumptem" bierze się za tropienie błędów poznawczych.

    Zapewne mylące dla wielu jest pojęcie "interpretacja", które jest bardzo ważne w psychoanalizie. To bowiem obok "nieświadomości" główny chłopiec do bicia. Osobom słabo zorientowanym wydaje się, że interpretacja psychoanalityczna to jakieś arbitralne stwierdzenia podawane analizantowi do wierzenia. Sądzę, że mają oni jednak na myśli raczej to, co Freud nazywał "konstrukcjami" i co porównał do urojeń. Temu jednak, kto sądzi, że w tym momencie już wie o co chodzi, napomknę tylko, że wskazał także na to, iż konstrukcje urojeniowe zawierają niebagatelne, faktyczne jądro (odsyłam do tekstu Freuda "Konstrukcje w analizie"). W kleinizmie odnosi się ona głównie do relacji przeniesieniowej, czyli do tego, co tak czy inaczej się w sesji odbywa. Z kolei na przykład w psychoanalizie lacanowskiej interpretacje często ograniczają się do - że się tak wyrażę - "reedycji tekstu". Odwołam się do czytelnego przykładu. Weźmy wyrażenie: "Twoja stara piła leży w piwnicy" i wstawmy w jego środek przecinek. Tekst zmienia zupełnie znaczenie (przepraszam za pewną kolokwialność tego zdania). Funkcją interpretacji jest wydobycie wieloznaczności, a nie uzyskanie jednoznacznego sensu. Jest to, jak sądzę, sprzeczne z popularnym widzeniem psychoanalizy, jako układającej w jeden obrazek porozrzucane puzzle. Problemy psychiczne bowiem biorą się w równej mierze z "wewnętrznego chaosu", co ze - tak to nazwijmy - zbyt sztywnego ułożenia treści psychicznych, które nie dopuszcza do ujawnienia się prawdy podmiotu.

    Jeśli ukażemy komuś psychoanalityka jako osobę, która ma wyjaśnić pewne sprawy w jego życiu, to bardzo łatwo spowodujemy u niego lęk przed wyjaśnieniem fałszywym. Jako skrajny przykład takiego fałszu podaje się przypadki, gdy komuś zasugerowano, iż był w dzieciństwie seksualnie molestowany. Te skandaliczne przypadki są jednak zaprzeczeniem psychoanalizy i nie są dziełem psychoanalityków. Pierwszym bowiem jej zadaniem jest umożliwienie analizantowi przyjrzenia się jego własnym konstrukcjom i "pewnikom", które wytworzył w swoim życiu, a które on sam ma szansę spostrzec jako nieadekwatne. Po drugie, analiza koncentruje się na tym co pewne, a nie na tym, co możemy jedynie przypuścić (np. molestowanie) - a więc na tym, co wydarza się w trakcie sesji i co ujawnia sama mowa analizanta (jako pewna "konstrukcja" i "forma", a nie jedynie konkretna treść). Po trzecie, nie miałoby żadnego sensu terapeutycznego komunikować komuś, kto nie jest o tym przekonany, że był molestowany, nawet jeśli jakimś cudem mielibyśmy co do tego zdarzenia pewność. Po czwarte w końcu, psychoanalizie zarzuca się niekiedy w innych, krytycznych artykułach, że nie bierze na poważnie molestowania i wypowiedzi pacjentów traktuje jako fantazje - co świadczy o zupełnym pomieszaniu wśród krytyków.

    Musimy pamiętać, że interpretacje odbywają się w kontekście, są one stale rewidowane przez proces psychoterapeutyczny. Nie ma tu nic "do wierzenia". W ustawieniach to nie terapeuta "wiąże" doznania reprezentantów z systemową relacją klienta. Np. w ustawieniach indywidualnych terapeuta jedynie staje jako reprezentant danej osoby z systemu. To otwiera obszar doznań i skojarzeń u klienta. Może on dotrzeć do swojej nieświadomej postawy wobec owej osoby oraz ją transformować. Większość więc dzieje się po stronie klienta.

    Zauważmy też, że krytycy pławią się bez przeszkód w subiektywności i w niczym im to nie przeszkadza. Swoje emocje, własne, ograniczone doświadczenia i swój "zdrowy rozsądek" podając jako niezawodne kryteria oceny. Należy jednak bardzo uważać, a w zasadzie unikać przyrównywania motywacji czy stylów myślenia innej osoby do siebie samego lub do tego, co wydaje się nam "oczywiste". Psychoanalityk nie wie, o co chodzi analizantowi (pacjentowi). Nie wie, co znaczą jego sny, nie wie, z czego wynikają jego zahamowania, nie wie, dlaczego wkurza go teściowa, która każdego wyprowadziłaby z równowagi. Większość innych metod o wiele szybciej niż psychoanaliza stwierdza, jeśli mogę to obrazowo wyrazić: "ok, wystarczy tych opowieści, już wiem, co panu jest, oto, co powinien pan w tej sytuacji zrobić". Psychoanaliza to praktyka subiektywności. To psychoanaliza odkryła "rozległość" subiektywności i jest jedynym polem w psychoterapii, na którym może się ona ukazać.

  • Kolejnym zjawiskiem w łonie krytyki jest coś, co nazwę "efektem fotela". Chodzi tu o to, że krytyk, którego doświadczenia w danej materii są niewielkie, postuluje wielki rygoryzm obserwacyjny, który określa jako konieczny, by on mógł zaakceptować wnioski znawcy tematu. Nie zważa przy tym na fakt, że - od strony obiektywnej - niektóre sprawy są niezwykle trudno badalne lub niebadalne, oraz - ze strony subiektywnej - że znawca nie musi widzieć takiej potrzeby. Oczywiście moglibyśmy powiedzieć, że w takim razie krytyk ma rację, bo to, co mu się podaje, jest nieudowodnione. Owszem, tyle, że dla znawcy, który dane zjawisko zna niewspółmiernie lepiej, stanowisko krytyka sprowadzającego dane zjawisko do zera jest jeszcze mniej słuszne i nie widzi on warunków, dla których miałby właśnie je przyjąć. Jest to problem z wszelkimi krytykami - poprawiają tych, którzy tworzą i poznają, sami jednak nie ruszają się z fotela.

  • Powszechnie występującym w krytykach zjawiskiem jest "błąd nominalizmu". Określam w ten sposób fakt, że znaczna część krytyk to tzw. czepianie się słów. Oczywiście wiedzę przekazujemy w słowach. A jednak tak samo jak przy pomocy lektury nie można ukształtować mikrobiologa czy chirurga, tak samo lektury są jedynie podporą, wskazówką w formowaniu psychoterapeuty. Zawsze znajdzie się w nich luka, jakieś miejsce, o które można zaczepić krytykę. O tak, jest brak w Wielkim Innym - by powołać się na Lacana. Szczególnie dobre do tego rodzaju polemik są wypowiedzi, w których pojawia się pojęcie "nieświadomość".

    W tym kontekście szczególnie przydatne dla krytyki jest pojęcie nieświadomości. Wydaje się ono samo prosić o to, by uczynić z niego konia trojańskiego rozsadzającego racjonalność lub dobre intencje używającego je autora. Logika tych osądów pozostaje jednakowa od czasów Freuda: jeśli jest to nieświadome, to znaczy, że nie znamy tego, więc możemy powiedzieć o tym co bądź. Niestety jest to błędne rozumowanie. Oczywiście, do pewnego stopnia można koncepcje psychologiczne oceniać czysto "filologicznie", na podstawie tekstów, jednak osoba, która chce uczciwie osądzić na przykład koncepcję nieświadomości Freuda, powinna uważnie przestudiować co najmniej trzy jego dzieła: "Tłumaczenie marzeń sennych", "Psychopatologię życia codziennego" oraz "Dowcip i jego stosunek do nieświadomości". Przykładem "haka na nieświadomość" w krytyce ustawień jest wypowiedź: O nieświadomych więziach między kilkoma pokoleniami powiedzieć można bezkarnie wszystko, gdyż są niesprawdzalne. Cokolwiek więc reprezentant odczuje, nawet niezgodnego z faktami, będzie można podciągnąć pod "prawdę" o rodzinie. Tę prawdę "nieświadomą", niesprawdzalną, ukrytą i mało prawdziwą, oczywiście.

    Chcącym szybko i ogólnie zapoznać się z historią tej ważnej idei zachodniej cywilizacji, polecam krótką prezentację na Youtube.

  • Z błędem nominalizmu w jakiś sposób wiąże się błąd "pars pro toto". (Mówiąc o nim, zakładam pewne, nie wyrażane wprost, przekonanie piszącego, dlatego zastrzegam, że mogę się mylić.) Otóż odnoszę wrażenie, że wielu krytykom wydaje się, iż dana dziedzina wiedzy, na przykład psychoanaliza, sprowadza się do zestawu obiegowych stwierdzeń lub, że przynajmniej stanowią one jej istotę. Ludzie, ci trwają więc w przekonaniu, że to, co wiedzą, upoważnia ich do wydawania sądów. Nie można jednak brać odpowiedzialności za to, że ktoś wyobraził sobie, że stwierdzenia, które poznał, na ogół z drugiej ręki, predysponują go do ocen. Słyszy się na przykład, że psychoanaliza "jest już nieaktualna", że jest "anachronizmem powoływanie się na dziadka psychologii, Freuda", że Freud "zmanipulował" lub "zmyślił" wyniki swoich obserwacji itp. Jeśli ktoś tak mówi, od razu ujawnia swoją niewiedzę. Freud jest tak samo nieaktualny, jak "pradziadka" Platona koncepcja idei dla matematyków i fizyków zastanawiających się nad tzw. "matematycznością przyrody". Co do rzekomych manipulacji Freuda, gdyby nawet miały jakieś miejsce, to jego dzieło zawiera jeszcze tyle sensu, który potwierdza się w pracy tysięcy psychoanalityków, że można by nim obdzielić całe zastępy współczesnych badaczy, wyważających niejednokrotnie otwarte drzwi.

  • "Efekt Kieślowskiego" polega na tym, że uznaje się wszystko za przypadkową, odbywającą się w granicach prawdopodobieństwa, zbieżność (notabene sam Krzysztof Kieślowski rozumiał przypadki raczej "mistycznie"). Krytyk np. pisze: Nietrudno jest dostrzec jakieś podobieństwa między realną sytuacją a tą odgrywaną w ustawieniach, gdyż, logicznie rzecz ujmując, wszyscy - zanurzeni w tej samej kulturze, o podobnych systemach rodzinnych - zobrazują mniej więcej to samo. Nie zapominajmy, że jeśli nawet zbiegiem okoliczności reprezentant zachowa się podobnie jak nieobecna osoba i odegra jakąś zbieżną z faktami historię nie oznacza to, że owa historia jest "uwikłaniem" i wpływa w jakiś sposób na czyjekolwiek życie. Takie postawienie sprawy może wynikać jedynie z niedostrzegania stopnia zindywidualizowania ustawienia. Ustawienia nie ukazują ani sytuacji niepowiązanych z klientem, ani powiązanych jedynie w sposób ogólny, ani też powiązanych, lecz na zasadzie przypadku. Jeśli jednak nie dostrzega się zindywidualizowania ustawienia (co dla mnie jest niezwykłe), nie sposób też szacować ewentualnego prawdopodobieństwa przypadkowego wystąpienia takich zbieżności. Jeśli z kolei zauważymy to zindywidualizowanie, lecz nadal twierdzimy, że działa tu przypadek (np. na zasadzie "prawa wielkich liczb"), odpowiem, że wedle mnie rozumowanie takie jest błędne. Nawet liczba możliwości, permutacja, posadzenia ludzi w wagonie kolejowym wyraża się tzw. liczbą olbrzymią porównywalną z liczbą atomów we Wszechświecie.

  • Wreszcie, jakże mogłoby go zabraknąć, "scjentyzm". Chodzi o bezrefleksyjne powoływanie się na naukę. Nie sposób rozwinąć tu tego tematu, gdyż jest zbyt obszerny. Przede wszystkim dokonałbym jednak rozróżnienia w samej nauce. Moim zdaniem, psychologia jest czymś zupełnie innym od fizyki. Obie spaja termin "nauka", w rzeczywistości jednak stopień rozbudowania, ścisłości, intersubiektywnej komunikowalności, kontrolowalności eksperymentów czy stosowane metody, są tak odmienne, że w zasadzie mówimy tu o zupełnie różnych działalnościach. Mylimy się jednak, gdy tzw. nauki ścisłe, jak fizyka, uznamy za wolne niejednoznaczności, wolne od interpretacji. A byty występujące w ich teoriach możliwe do bezpośredniej obserwacji. Na przykład zaproponowane przez Wernera Heisenberga "skoki kwantowe" (czyli bezpośrednie "przemieszczanie się" elektronu z orbity na orbitę, bez "istnienia po drodze") zostały uznane przez ogół fizyków za bezsensowne, podobnie było z hipotezą Higgsa odnośnie istnienia pola nadającego masę. Przykłady z obszaru nauki par excellence, fizyki, można by mnożyć. Jeśli przejdziemy np. do nauk biomedycznych, znajdziemy się w samym jądrze wpływu czynników pozamerytorycznych. Interesowność, brak zasad oraz chciwość są powszechne w ramach naukowej medycyny. Z nowych badań wynika, że większość niektórych typów badań klinicznych została sfałszowana. Mieliśmy także nasze polskie przypadki testowania leków na bezdomnych itp. Sam miałem pacjenta, monitora klinicznego, który na terapii opowiadał mi, jak "ścisłe" są metody badań oraz jak "poznawczo" zaangażowani tzw. "badacze", którymi są najbardziej finansowo zmotywowani lekarze (o tzw. "konferencjach", na których i przy pomocy których lekarze w różny sposób są zachęcani przez przedstawicieli medycznych do łaskawego spojrzenia na dany lek, nie będę szerzej wspominał). Osobiście wybrałem metodę kliniczną (psychoterapeutyczną), a nie akademicką przede wszystkim dlatego, iż uznałem, iż jest ona bardziej adekwatna do obiektu badań, jakim jest psychika. I daje bardziej istotne wyniki.

  • Popularne jest również wywoływanie strachu, które bazuje na tym, że normalną reakcją są mniejsze lub większe obawy przed podjęciem terapii. Krytycy wykorzystują filmowy model "bezwzględnego hipnotyzera" lub "zimnego psychoanalityka", który "manipuluje", "grzebie w duszy", "wykorzystuje" i za nic ma prawdziwe potrzeby pacjenta. Nie neguję, że takie osoby istnieją. Myślę jednak, że wielu pacjentów byłoby zdziwionych, jak głęboko psychoterapeuci potrafią przeżywać ich problemy i ile czasu poza sesją zajmują oni w ich życiu (notatki, superwizje, rozmowy z innymi terapeutami, niepokój). Zapewne nie w przypadku wszystkich metod terapii i nie dla wszystkich terapeutów pacjenci są jednakowo ważni. Jest to, jak sądzę, między innymi funkcją czasu szkolenia i stopnia skorzystania z danej metody przez samego terapeutę. I tak, im dłuższe szkolenie oraz stopień korzystania z metody (jak w przypadku psychoanalizy lacanowskiej, gdzie przechodzi się normalną analizę, nie nazywaną nawet "szkoleniową", a szkolenie trwa w zasadzie stale) tym wyższa etyka i zaangażowanie.

  • Powoływanie się na "brak glejtu", czyli formalnej legitymizacji. Ktoś, na przykład, pisze, że niemieckie towarzystwo psychoterapii systemowej wyraziło się negatywnie o ustawieniach. Albo, że WHO powiedziało, że.... Oczywiście wszelkie certyfikaty, oficjalne zgody, poparcia towarzystw i organizacji mogą mieć pewne znaczenie. Jednak jest ono ograniczone. Po pierwsze, te organizacje także mają swoje własne cele i własnych wrogów, po drugie - myślenie grupowe może być płytsze od indywidualnego, po trzecie - polityka nie zawsze idzie w parze z merytoryką.

    Mówi się np., że "ustawienia systemowe nie są psychoterapią". Jest to powtarzany mem, arbitralne stwierdzenie, przy pomocy którego pragnie się ograniczyć obszar psychoterapii do tych kierunków, które ma się "oswojone". Nie można się jednak z nim zgodzić, gdyż w rzeczywistości metoda ustawień posiada atrybuty samodzielnej metody terapeutycznej, takie jak niezbędny stopień wewnętrznej spójności i logiki, własną koncepcję powstawania zaburzeń, techniki stawiania diagnozy i dążenia do rozwiązania. Metoda ta nie pojawia się też w próżni, zawiera elementy zbieżne i niesprzeczne z innymi metodami psychoterapii. Wśród teorii i metod psychoterapii, z jakimi ustawienia systemowe posiadają logiczne bądź genetyczne związki, można wymienić: psychodramę Jacoba Moreno, podejście i techniki Virginii Satir, tezy i terapię kontekstualną Ivana Boszormenyi-Nagy, analizę transakcyjną Erica Berne'a, terapię Gestalt Fritza Perlsa, NLP oraz terapię krzyku pierwotnego Arthura Janova.

  • Przedostatnim zjawiskiem, jakie wskażę jest chwyt, który nazwałem "klęska urodzaju". Można by sądzić, że jeśli ktoś ma za sobą wieloletnią pracę w dziedzinie psychoterapii i psychologii klinicznej, kilkunastoletnie szkolenia, superwizje, własną terapię, lektury oraz osiągnięcia teoretyczne to jest on bardziej przekonujący od swego krytyka, laika. Otóż niekoniecznie. Zawsze bowiem można stwierdzić, że lepiej wierzyć "ludziom z boku", którzy nie zostali "zindoktrynowani". Na zasadzie: "im więcej wiesz, tym bardziej mózg ci się lasuje".

  • Sposób ostatni jest nie do odparcia, to "sposób na Kargula" ("sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie"). Trwanie przy swoim i powtarzanie swego; ukryta lub jawna afirmacja tego, co wcześniej było skrytykowane (lub odwrotnie), tylko po to, aby wygrać w aktualnym sporze; także naginanie logiki oraz ignorowanie, spłycanie lub przeinaczanie argumentów strony przeciwnej.

Reasumując, każdy ma prawo do wyrażania sądów i obowiązek myślenia. Wydaje mi się jednak, że krytycy "z zewnątrz", którzy - nawet jeśli mają profesurę z psychologii - nigdy nie przeszli szkolenia i nie mają szerokiego doświadczenia terapeutycznego, przejawiają zwykle niewłaściwe proporcje pomiędzy mówieniem, a słuchaniem, ocenianiem, a uczeniem się. Oczywiście mogę zastanawiać się nad kopenhaską interpretacją mechaniki kwantowej, wykazywać absurdalność implikacji, jakie wnosi problem kota Schrödingera, itp., ale śmieszne byłoby, gdybym nie będąc fizykiem kwantowym rościł sobie pretensje do rozwiązań konkluzywnych. Tak jednak funkcjonuje wielu krytyków. Moim zdaniem w takiej sytuacji nie mogą oni uniknąć postawy, która pod wieloma względami jest kuriozalna.







Opublikowano: 2013-07-21



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu