Reklamy
Artykuł
Damian Janus
Ustawienia systemowe a klasyczna terapia rodzin
Człowiek w kontekście rodziny
Terapia rodzin, w swoich licznych odmianach, ma wiele elementów wspólnych z ustawieniami systemowymi zarówno w obszarze teorii, jak i postępowania terapeutycznego. Ważnym początkiem tej terapii były obserwacje osób chorych na schizofrenię. Terapeuci zauważyli, że stan chorych zmienia się w obecności członków ich rodzin. Zaczęto więc spostrzegać schizofrenię nie jako po prostu "chorobę psychiczną" czy "chorobę mózgu", lecz jako zespół reakcji na takie, a nie inne otoczenie rodzinne. Oczywiście, można to było zrozumieć także w ten sposób, że to rodziny są odpowiedzialne za podtrzymywanie choroby i takie stanowisko rzeczywiście prezentowali niektórzy terapeuci i psychiatrzy. Jednak terapia rodzinna poszła dalej. Nie tylko zwrócono uwagę na rodzinne uwarunkowania zaburzeń psychicznych, ale uznano całą rodzinę za podmiot, który można poddać terapii. Dostrzeżono także jej leczniczy potencjał i postanowiono z niego skorzystać. Virginia Satir, "matka terapii rodzin", prowadziła pierwotnie psychoterapię indywidualną, a do zmiany podejścia zainspirowały ją telefony od rodzin pacjentów. Satir zauważyła, że pośród narzekań na jej terapię, a nawet gróźb, ukrywały się zamaskowane prośby o pomoc. Satir pisze:
- (...) stało się jasne, że zachowanie każdej jednostki jest reakcją na złożony zestaw stałych i przewidywalnych "zasad" rządzących jej grupą rodzinną, mimo że te zasady mogą nie być - świadomie - znane jednostce ani jej rodzinie. Z tego punktu widzenia można było wreszcie przestać postrzegać działania krewnych wyłącznie jako zagrożenie i spojrzeć na nie jako na siły wzrostu oraz oznakę ważności transakcji interakcyjnych, kształtujących zachowania jednostek będących częścią danego systemu rodzinnego (Satir, 2000, s. 9).
Rodziny przestały być izolowane, jako zaburzające proces terapii. Potraktowano je poważnie w ich rozterkach, pretensjach, oczekiwaniach i niepokojach. Stało się to możliwe - wedle słów Satir - z tego powodu, że zachowania i wypowiedzi członków rodziny zostały zrozumiane jako realizujące pewne ogólne wzorce. W ten sposób przestały to być "indywidualne żale", które dla dobra pacjenta należało zbyć milczeniem - w tych reakcjach zaczęto widzieć ważne informacje na temat funkcjonowania rodziny jako całości i zasad nią rządzących. Zasady, jakie zaobserwowali pierwsi terapeuci rodzin, to prefiguracje odkrytych przez Hellingera porządków systemowych. Co więcej, każdego człowieka zaczęto spostrzegać, jako nieseparowalny element kontekstu, rodziny. Umysł zaczęto widzieć jako w pewnym sensie "zewnętrzny", co radykalnie zmieniło rozumienie indywidualnej patologii. Twórca terapii strukturalnej, Salvador Minuchin, napisał:
- Kiedy umysł jest widziany jako tak samo pozamózgowy jak wewnątrzmózgowy, zlokalizowanie patologii w umyśle jednostki nie wskazuje, czy jest ona wewnątrz czy na zewnątrz osoby. Patologia może znajdować się wewnątrz pacjenta, w jego kontekście społecznym lub w sprzężeniu zwrotnym między nimi (Minuchin, 1975, s. 9) [1].
Taki sam paradygmat stosujemy w ustawieniach hellingerowskich. Patologia przestała być wewnętrzną sprawą jednostki i częściowo wyszła na zewnątrz. Wiemy, że umysł jest w stałej interakcji z czymś, co go przekracza (pole rodu). Dlatego tradycyjne podejście do tego, co w środowisku i tego, co w umyśle, przestało być adekwatne. Wskazanie na kontekst, powiązania, otwarcie na zewnętrzne wpływy i zależność elementów od całości to cechy podejścia systemowego.
Do ujęcia rodziny w kategoriach systemu przyczynił się antropolog Gregory Bateson, który przeszczepił na grunt nauk społecznych idee Norberta Wienera, twórcy cybernetyki. Terapeuci zainspirowani teorią systemów zobaczyli rodzinę jako złożony twór, na który składa się suma wzajemnie powiązanych elementów, członków rodziny. Jest to ta sama fundamentalna obserwacja, z której korzystają ustawienia systemowe. Widzimy w nich wyraźnie, że w rodzinach działają siły nadrzędne w stosunku do woli jednostek. W ustawieniach hellingerowskich całość owych sił określamy mianem "duszy rodziny".
Fakt, że interakcje rodzinne odbywają się według stałych wzorców, jako pierwszy rozpoznał Don D. Jackson w odniesieniu do diady małżeńskiej (Goldenberg, Goldenberg, 2006, s. 79-80) [2]. Jackson stwierdził, że interakcyjne zachowania członków rodziny są zdeterminowane wewnętrznymi regułami i powtarzającymi się sekwencjami behawioralnymi, a nie ich cechami osobowości czy pragnieniami. Był to krok ku odkrywaniu niewidzialnego świata porządków systemowych. Systemowe dynamiki, a więc to, co dzieje się na głębszym, procesualnym poziomie rodziny, mają silniejsze oddziaływanie niż jawne zachowania i komunikaty. Jeśli na przykład w pokoleniu rodziców porządki te będą zaburzone, będzie to miało negatywny wpływ na dzieci nawet wtedy, gdy ci pierwsi będą się starać być dobrymi rodzicami. Twórca systemowej terapii rodzin, Murray Bowen, pisze:
- Uderzyła mnie obserwacja, że gdy rodzice byli ze sobą emocjonalnie blisko i bardziej angażowali się w związek z partnerem niż pacjentem, stan pacjenta się poprawiał. (...) Kiedy rodzice byli ze sobą emocjonalnie blisko, ich sposób postępowania z pacjentem nie mógł mu w żaden sposób zaszkodzić. Pacjent reagował równie dobrze na stanowczość, pobłażliwość, dogadywanie się, jak na każde inne podejście. Kiedy rodzice byli "emocjonalnie rozwiedzeni", wszystkie sposoby postępowania były jednakowo nieskuteczne (za: Satir, 2000b, s. 21).
Zauważmy, że Bowen podkreśla, iż sposoby postępowania, a więc konkretne zewnętrzne zachowania rodziców nie oddziałują na dziecko tak silnie, jak ich emocjonalna bliskość. Innymi słowy stwierdza, że czynniki systemowe - w tym przypadku jedność pary rodzicielskiej - górują nad behawioralnymi. W ustawieniu takie mechanizmy widzimy bezpośrednio, na przykład w momentalnym uspokojeniu się reprezentanta dziecka, gdy matka wyraża szacunek wobec jego ojca. To samo wyraża Jacek Kubitsky, który pisze, że terapeuci systemowi uważają emocje za drugorzędne i ich nie analizują, uważając, że są one wypadkową struktury systemu rodzinnego (Kubitsky, 2010, s. 97). Jak z tego widać, w podejściu systemowym istotniejsze są prawa, porządki czy struktury, a nie emocje, osądy i zachowania. Twórca tak zwanej ogólnej teorii systemów, Ludwig von Bertalanffy, podjął próbę zidentyfikowania wspólnych praw, które opisywałyby najróżniejsze systemy, fizyczne, biologiczne, społeczne, psychologiczne (Bertalanffy, 1984). Bowen, całe ludzkie funkcjonowanie widział jako część systemu naturalnego działającego według tych samych praw (Goldenberg i Goldenberg, s. 193). Po powstaniu ustawień systemowych okazało się, że zidentyfikowane przez Hellingera porządki regulują nie tylko funkcjonowanie jednostki w systemie rodzinnym, ale mają zastosowanie także do innych ludzkich systemów.
Miłość i porządki w rodzinie
Miłość i więź
Tym, co przede wszystkim spaja system rodzinny, jest pierwotna więź. Miłość ta jest podstawową siłą kształtującą relacje rodzinne, prowadzącą do powstawania problemów, a także umożliwiającą ich rozwiązanie. Czy to zasadnicze i wielowymiarowe działanie miłości zostało zauważone przez tradycyjnych terapeutów rodzinnych? John Elderkin Bell, pionier terapii grupy rodzinnej, napisał:
- Niektórzy moi znajomi, którzy pracowali z rodzinami schizofreników, twierdzą, że wycofane i pozornie niezwiązane jednostki doświadczają intensywnej miłości i szacunku, które widzimy w rodzinach osób normalnych lub neurotycznych. Ta więź ma charakter nie tylko biologiczny; opiera się na długiej historii procesu grupowego, nawet jeśli grupa jest zaburzona. Grupa ma znaczenie, rodzaj reprezentacji w umyśle jednostki, to sprawia, że chce ona pozostawać jej członkiem. Po wyjściu na jaw nieprzyjemnych prawd ukazują się miłość i szacunek. Jeśli to, co nieprzyjemne nie jest wyrażone, miłość jest również ukryta. Ujawnienie intensywności destrukcyjnych sił w rodzinie wydaje się być niezbędnym krokiem w kierunku odkrycia siły więzi, które łączą rodzinę (Bell, 1975, s. 199).
Jak widać, Bell akcentuje miłość, więź, pragnienie przynależności i szacunek (respect). Na znaczenie miłości wskazywał twórca terapii rodziny pochodzenia (Family-of-Origin-Therapy), James L. Framo, który zapraszał na sesje rodzinę pochodzenia klienta. Uważał, że jedynie w takim kontekście problemy mogą być właściwie ukazane i rozwiązane, gdyż na głębokim poziomie wszyscy pragną pojednania z bliskimi. Oto, co napisał:
- Rozważmy ten aspekt wrodzonej natury życia rodzinnego: rodziny mogą zapewnić najgłębsze zadowolenie z życia: nieograniczoną i bezwarunkową miłość; satysfakcjonują więź; niezmierzone poświęcenie; nieprzemijającą niezawodność; współodczuwającą przynależność; radości i ciepło rodzinnych świąt, kolacji i wakacji; uciechę i zabawę; dawanie i branie; i świadomość, że na swojej rodzinie zawsze można polegać, gdy zajdzie taka potrzeba. Mimo to ból i krzywda, jakie członkowie rodziny mogą zadawać sobie nawzajem, są niezmierne: szukanie kozła ofiarnego; upokorzenie i zawstydzenie; parentyfikacja; doprowadzanie do szaleństwa; fizyczne, seksualne i psychiczne nadużycie; okrutne odrzucenia; kłamstwa i oszustwa; i wielorakie akty przemocy przeciw duchowi ludzkiemu. Podczas sesji rodziny pochodzenia, gdy stare rodzinne zdarzenia są ponownie przeżywane, gdy odsłaniają się historie rodzinne i pobudzane są pozytywne i negatywne wspomnienia i uczucia, członkowie rodziny zaczynają radzić sobie z dotychczasowymi problemami związku życia i śmierci, i w końcu mówią sobie nawzajem, co jest w ich sercach. (...) Bez względu na to, jak ludzie są wściekli na swoich rodziców i rodzeństwo, najgłębsza ich część pragnie kochać i być kochanym przez te niezastąpione postacie. W tym kontekście mogą pojawić się pozytywne uczucia, takie, że matki, ojcowie, synowie, córki, bracia i siostry mogą zrozumieć, ponownie się połączyć, dojść do porozumienia i w końcu przebaczyć sobie nawzajem (Framo, 1992, s. 6-7).
Terapeuta Kurt Ludewig - rozważając anoreksję - stwierdza, że wzbranianie się przed przyjęciem roli kobiety czy rywalizacja między rodzeństwem to zjawiska poboczne i nie można stawiać ich w centrum terapii, ignorując "całościowe związki w rodzinie, przede wszystkim uczucia miłości i wzajemnej opieki". Krytykuje interpretacje, które mówią, że "miłość w rodzinach dotkniętych anoreksją jest nieautentyczna", gdyż jej podstawę stanowi "obrona przed agresywnymi impulsami" i pyta, "jaki rodzaj uczucia jest bardziej autentyczny od tego, który zakłada rezygnację z własnej samorealizacji, a nawet może prowadzić do śmierci" (Ludewig, 1995, s. 170). Jest to uznaniem fundamentalnego znaczenia miłości, która w rodzinie nie jest żadnym wyborem, lecz biologicznym imperatywem. Takie spojrzenie na rodzinę jest także fundamentem ustawień systemowych. Całościowo ujęta rodzina zawsze charakteryzuje się uczuciami miłości. Z pracy przy pomocy ustawień wiemy, że autonomię można osiągnąć jedynie przez przyjęcie rodziców (a także innych ważnych dla nas osób), nigdy nie uda jej się osiągnąć na drodze odrzucenia kogokolwiek z systemu rodzinnego. Jest tu podobieństwo do myśli Bowena, który uznawał, że żyjemy pod wpływem głębokiego rytmu życia rodzinnego, polegającego na jednoczesnym istnieniu sił przyciągania i odpychania, bliskości i dystansu, symbiozy i autonomii pomiędzy członkami rodziny. Zadaniem człowieka jest zrównoważenie tych procesów, tak aby być zdolnym do pozostawania w zażyłych stosunkach z bliskimi, zachowując samostanowienie i niezależność (Goldenberg i Goldenberg, 2006, s. 191). Terapeuci rodzinni - idący w ślady Framo czy Boszormenyi'ego-Nagy'a - są tak samo jak Hellinger świadomi tego, że terapeuta nie może próbować zastępować klientowi ważnych osób z jego rodziny:
- Jedną z podstawowych przesłanek terapii rodziny jest to, że ludziom należy pomagać w zaspokajaniu ich potrzeb emocjonalnych dosłownie poprzez ich bliskich, poprzez osoby, które są najważniejsze, a nie za pośrednictwem terapeuty, rodzicielskiego surogatu, którego związek z pacjentem jest siłą rzeczy ograniczony, zawodowy i "jak gdyby" (Framo, 1992, 10-11).
Przynależność
Terapeuci rodzinni zauważyli, że rodzina stanowi system tego rodzaju, iż żadnego z jej członków nie można zastąpić nikim innym. Jeśli na przykład rodzic opuści rodzinę, a na jego miejsce przyjdzie inna osoba, nie zastąpi ona osoby nieobecnej, nawet jeśli będzie się bardzo starać. Goldenbergowie piszą, że "lojalność oraz ciągłość bądź trwałość członkostwa są właściwe każdej rodzinie" (Goldenberg i Goldenberg, 2006, s. 6). Jak wiemy, do systemu rodu przynależą także pewne osoby spoza grupy rodzinnej, na przykład wcześniejsi partnerzy rodziców. Do porządków miłości należy uznanie ich istnienia oraz faktu, że tworząc nową rodzinę, nie zaczynamy od zera. Te zależności dostrzegała Satir:
- Ludziom, którzy przygotowują się do stworzenia rodziny mieszanej (adopcja, rodzina patchworkowa - D. J.), sugeruję, by pamiętali, że każda z osób mających do niej wejść miała przedtem swoje życie i wiele z tego, co dzieje się obecnie, będzie miało związek z przeszłością. (...) Ważne jest, by każdy wiedział, co się wydarzyło i szczerze o tym mówił. (...) nie możemy jednego dnia porzucić wszystkiego, co mieliśmy wczoraj. Musimy włączyć w naszą teraźniejszość sprawy i rzeczy z przeszłości
Satir mówi o trzech podstawowych typach rodziny mieszanej: gdy kobieta z dziećmi wychodzi za bezdzietnego mężczyznę, gdy mężczyzna z dziećmi żeni się z bezdzietną kobietą oraz gdy każde z partnerów ma już dzieci. Pisze:
- W pierwszym wypadku rodzina mieszana składa się z żony, jej dzieci, obecnego męża i poprzedniego męża kobiety. W drugim wypadku w związku jest mąż, jego dzieci, obecna żona i była żona mężczyzny. W trzecim wypadku rodzina składa się z żony, dzieci żony, jej byłego męża i obecnego męża, dzieci męża i jego byłej żony. Choć wszystkie te osoby nie muszą mieszkać pod jednym dachem (i na ogół nie mieszkają), są obecni w życiu pozostałych, na dobre i na złe. W rodzinie mieszanej należy zrobić miejsce dla wszystkich jej członków. Każdy z nich bowiem jest ważny dla rozwoju rodziny i może się przyczynić do jej powodzenia. Niestety w wielu wypadkach członkowie rodzin mieszanych żyją tak, jakby pozostałe osoby w ogóle nie istniały
Terapeutka uważała, że istnieje siatka niewidzialnych powiązań pomiędzy członkami rodziny, którą nazywała "mapą rodziny" (por. Satir, 2000, s. 171 i nast.). Stwierdziła:
- Wierzę, że każdy, kto kiedykolwiek należał do rodziny, pozostawia w niej swój ślad. Osoba nieobecna często żyje we wspomnieniach, tych którzy zostali. Nierzadko też te wspomnienia odgrywają ważną rolę - czasem negatywną - w tym, co dzieje się w teraźniejszości. (...). Jeśli odejście nie zostało zaakceptowane z jakichkolwiek przyczyn, duch nieobecnego pozostaje i ma destrukcyjny wpływ na obecny stan rodziny
Pracując ustawieniami, doskonale wiemy, że nieobecni mają wielki wpływ. Satir rozróżnia "zaakceptowane" odejście od takiego, którego nie zaakceptowano, stwierdzając, że w drugim przypadku "duch" nieobecnego destrukcyjnie wpływa na rodzinę. Mamy tu częściowo rozpoznaną kwestię wykluczenia. Na przykład nieprzeżyta żałoba (nieakceptacja odejścia) działa w ten sposób. Gdy Satir mówi o "duchu" nieobecnego, to jest to najpewniej metaforą, jednak właśnie to pojęcie zdaje się być najbardziej adekwatne dla tego, z czym mamy do czynienia. Satir twierdziła też, że dziecko potrzebuje obojga rodziców i wszelkie przymierza z jednym rodzicem boleśnie przeżywa (Satir, 2000a, s. 45 -50).
Hierarchia
Na znaczenie rodzinnej hierarchii wskazuje szkoła strukturalna w terapii rodzin, której twórcą jest Salvador Minuchin. Minuchin stwierdza, że wzory zachowań w rodzinie regulują pewne zasady, do których należy to, że wszystkie dobrze funkcjonujące rodziny są hierarchicznie zorganizowane, że rodzice mają większą władzę i autorytet niż dzieci, że starsze dzieci mają więcej obowiązków i przywilejów niż młodsze rodzeństwo (Goldenberg i Goldenberg, 2006, s. 227). Co więcej, Minuchin wskazywał na ojca, jako na pełniącego przewodnią rolę w dobrze funkcjonującej rodzinie. Jest to zbieżne ze zdaniem Hellingera, który wskazuje na zhierarchizowanie funkcji w rodzinie. Ten, kto "zewnętrznie" zabezpiecza byt rodziny, ma pierwszeństwo przed tym, który organizuje "jej wnętrze". Rolę tę zwykle z większym powodzeniem spełnia ojciec. Zdaniem terapeutów strukturalnych granice w rodzinie powinny być czytelne, a rodzina nie może być organizacją na wskroś demokratyczną. W rodzinach z problemami istnieje niejasność co do hierarchii, a tym samym walka o władzę oraz nadmierne przejmowanie lub zrzucanie z siebie odpowiedzialności (Górniak, Józefik, 2003, s. 104). Hierarchia, w postaci potrzeby ustanowienia separacji międzypokoleniowej, pojawia się także w terapii symboliczno-doświadczeniowej Carla Whitakera (Namysłowska, 1997, s. 77). Większość terapeutów rodzin zwraca uwagę na szkodliwy wpływ parentyfikacji, a więc odwrócenia hierarchii opieki w rodzinie.
Wyrównianie
Klasyczni terapeuci rodzinni dostrzegają - przynajmniej po części - dynamiki wyrównania, jakie funkcjonują w parze. Przykładem może być winieta kliniczna przedstawiona przez Kubitsky?ego, w której mąż z powodu napastliwości żony czuł się jak "niewiniątko" (Kubitsky, 2010, s. 166 -167). Gdy żona przestała mu dokuczać, odczuł, że traci tę pozycję. Widzimy tu dynamikę ofiary, która czuje się jak ktoś lepszy. Don Jackson zaobserwował "małżeńskie quid pro quo, czyli stałe wzorce wymiany w parze małżeńskiej. William J. Lederer i Jackson piszą w książce "Miraże małżeństwa":
- W tej książce pokażemy potrzebę "równości" w małżeństwie. Ten rodzaj równości nie opiera się na absurdalnym przekonaniu, że małżonkowie muszą mieć takie samo IQ lub te same zainteresowania, albo pracować równie ciężko. Opiera się on na subtelniejszym pojęciu, że bliskie, trwałe relacje międzyludzkie zależą od współgrania zachowań, które sygnalizują każdemu z małżonków, że cokolwiek otrzymuje, przychodzi w odpowiedzi na coś, co zostało dane. Innymi słowy, obowiązuje zasada quid pro quo (coś za coś): życie w rozsądnej harmonii, którą małżonkowie negocjują w odniesieniu do swojego zachowania i odpowiedzialności. Być może ten rodzaj związku wydaje się samolubny i nieromantyczny, ale naszym zdaniem jest to najbardziej pożądany, choć najbardziej pomijany aspekt każdego małżeństwa. Wydaje się oczywiste, że większość Amerykanów uważa, że "miłość" i "romantyczność" oraz mnóstwo gadżetów sprawią, że para będzie szczęśliwa. Amerykanie mają tendencję do wkraczania w małżeństwo z fałszywym pojęciem o tym, czym będzie życie małżeńskie. Z tego złudzenia biorą się nasze masowe małżeńskie niepowodzenia (Lederer, Jackson, 1990, s. 16 - 17).
Jak widać, Jacson i Lederer rozpoznali pewien rodzaj zasady wyrównania w małżeństwie, a jej dynamiki uznają za istotniejsze dla jego przebiegu niż powierzchowne podobieństwa i "równość" małżonków.
Zbieżność technik terapeutycznych
Odgrywanie ról, rzeźba i rekonstrukcja rodziny.
Bert Hellinger nie jest pojedynczym odkrywcą ustawień rodzinnych. Ruth McClendon i Les Kadis, u których uczył się Hellinger, robili ustawienia rodzinne i znajdowali rozwiązania, jednak działali intuicyjnie i nie potrafili zidentyfikować występujących wzorców (Hellinger, 2015, s. 510). Ważną techniką terapii rodzin jest odgrywanie ról (role playing), które ma tak widoczne związki z techniką ustawień systemowych. Wielu terapeutów podkreśla silne oddziaływanie tej techniki. Satir stwierdza, że:
- Każdy jest w stanie (i wiem to, nie pytając nigdy o nic nikogo) doświadczać uczuć kogoś innego i je przedstawiać. Odgrywanie ról posiada dwa bardzo ważne aspekty. Poprzez odgrywanie ról dana osoba w istocie udowadnia, że wie więcej, niż myślała, że wie. To jest Numer Jeden. Fascynujące jest, na przykład, gdy poprosimy syna, w rodzinie w której istnieje problem pomiędzy ojcem i synem, aby odegrał swoje wyobrażenie tego, jak czuje się jego ojciec. Miałam kilka niezwykłych sytuacji, które wydarzyły się, gdy powiedziałam: "Wygląda na to, że w tym momencie tak naprawdę nie wiecie, jak to jest postawić się nawzajem na swoich miejscach, więc na chwilę odwróćmy sytuację. Ty, John, bądź twoim ojcem, a ty, ojcze, bądź Johnem. A teraz jak postąpilibyście z prośbą syna, by korzystać z samochodu?" Wyniki mogą być niewiarygodne. Odgrywanie ról jest bardzo dobrym sposobem na to, aby dostroić się do tego, co dana osoba już wie (Satir, Stachowiak, Taschman, 1990, s. 138).
A dalej:
- Wszystkie formy odgrywania ról czynią możliwym dla danej osoby, aby, korzystając z samowiedzy na poziomie uczuć, zrozumiała, jak to jest być na miejscu kogoś innego. Na przykład, gdybyś miał teraz odegrać rolę twojej matki, wniósłbyś o wiele więcej do tej roli, niż gdybyś wcześniej zaczął myśleć o niej jako o osobie (ibid., 1990, s. 139).
Technikę "rzeźby" opracował David Kantor. Kantor i współpracownicy zauważyli, że najbardziej adekwatne ujęcie skomplikowanych, wieloosobowych zależności w rodzinie, związanych z bliskością i dystansem, władzą i podporządkowaniem, aktywnością i biernością oraz innymi wymiarami, daje praca w przestrzeni. Autorzy piszą:
- Rzeźba jest dynamicznym, aktywnym, nieliniowym procesem, który ukazuje związki w przestrzeni i czasie tak, aby zdarzenia lub postawy mogły być postrzegane i doświadczane jednocześnie. Ma to na celu dostarczenie znaczeń, metafor i obrazów relacji w sposób, który może być dzielony przez wszystkich, którzy uczestniczą i obserwują. Informacje nie są omawiane, ale doświadczane przez działanie i obserwację. Istnieje możliwość przedstawienia raczej mapy, a nie opisu. To ponownie uwidacznia w działaniu wzorcowe zachowania, które język traktuje jako metafory. "Nie mogę się do niego zbliżyć". "Odwrócił się plecami do mnie". "Czułem się od niego odległy, odkąd to powiedział". Są to barwne frazy, w które rzeźba z powrotem tchnie życie (w: Bloch, 1973, s. 52).
Satir oraz Richard Bandler i John Grinder stwierdzają, że rzeźba jest "jedną z najefektywniejszych technik dających wgląd w proces" (Bandler, Grinder, Satir, 1999, s. 112). Przez "proces" autorzy rozumieją zestaw wzorców i sposobów interakcji w rodzinie (w odróżnieniu od komunikowanych przez jej członków treści). Technika rzeźby ma ewidentne związki z ustawieniami systemowymi. Występująca pierwotnie w ustawieniach instrukcja "ustaw swój wewnętrzny obraz rodziny" wywodzi się wprost z tej techniki. Dopiero później zaobserwowano, że tego rodzaju symboliczna projekcja nie jest konieczna, gdyż informacji o obrazie rodziny i tak dostarczy wiedzące pole. Satir w swojej pracy często stosowała "rzeźbienie" rodziny, nazywając je także "ustawianiem" rodziny (Satir, 200b, s. 247). Satir "rzeźbiła" na przykład komunikację w rodzinie, prosząc jej członków o zajęcie pewnych pozycji i wykonywanie symbolicznych gestów, jak kucnięcie i skulenie się, czy wyciągnięcie w czyimś kierunku palca w geście oskarżycielskim. Rzeźby powstawały na bazie obserwacji i interpretacji samej Satir, jednak w ich trakcie pojawiały się elementy dodawane spontanicznie przez członków rodziny, a także ich własne emocje. W oparciu o rzeźbę rodziny, Sharon Wegscheider-Cruse stworzyła własną wersję tej techniki, którą nazwała "portretem rodzinnym" (Wegscheider-Cruse, 2000, s. 303 - 305). Technika ta niewiele różni się od rzeźby, ale terapeutka już po ustawieniu obrazu rodziny - którego dokonuje jeden z jej członków - prosi pozostałych, by zmienili swoje miejsca i pozy na takie, jakie sami chcieliby widzieć w obrazie rodziny. Porównując to do ustawień, modyfikacja ta jest krokiem w kierunku tworzenia obrazu rozwiązania (samą rzeźbę, czy pierwszą fazę portretu rodzinnego, możemy uznać za obraz problemu). Satir zainicjowała także technikę rekonstrukcji rodziny, polegającą na odgrywaniu członków rodziny klienta przy pomocy ochotników. Technikę tę rozwinęła Wegscheider-Cruse, która tak o niej pisze:
- Dzięki rekonstrukcji rodzinnej można nowymi oczami spojrzeć na to, jak funkcjonujemy w życiu i ujrzeć teraźniejszość oraz przyszłość w zupełnie nowym świetle. Wszyscy urodziliśmy się mali, bez wiedzy, jak rozwijać się i osiągnąć pełnię człowieczeństwa. Musieliśmy zdać się na ludzi, którzy nas otaczali i utrzymywali przy życiu. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że sposoby na przetrwanie, których nauczyliście się wtedy, stosujecie do dzisiaj - chyba, że świadomie dokonaliście zmiany. (...) Dziecko wyrabia sobie najdziwniejsze poglądy na motywy, którymi kierują się jego rodzice i znajduje najdziwniejsze wytłumaczenia ich zachowania. Niewielu dorosłych bez obaw wyjaśni swoim dzieciom, co dzieje się naprawdę: że czują się skrzywdzeni, że się boją, że popełnili błąd. Normą jest raczej ukrywanie i zatajanie własnych przeżyć wewnętrznych. (...). A najgorsze jest to, że dziecko z tych luk i niespójności, które dostrzega wypracowuje sobie obraz samego siebie i poczucie własnej wartości. Rekonstrukcja rodziny to metoda, którą stworzyłam, by człowiekowi wyrastającemu z takiego dziecka pomóc wrócić i odnaleźć brakujące kawałki układanki. (...). Jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że w bieżących sytuacjach posługujemy się dawnymi, nieadekwatnymi metodami postępowania, uwolnimy się od przymusu korzystania z takich starych sposobów, jak odrzucanie, pozbawianie, niszczenie. Zrozumienie i jasne uświadomienie sobie tego - w głowie, uczuciach i sercu - uwolni nas i umożliwi nam wybieranie takiego postępowania, które w danym momencie jest dla nas najlepsze; pozwoli dokonywać wyboru zamiast ulegać przymusom (Wegscheider-Cruse, Higby, Klontz, Rainey, s. 2000, 27 - 29).
W trakcie rekonstrukcji, gdy klient blokuje się emocjonalnie lub ma uczucie zamętu, "prosi się dublera, by powiedział, jak czułby się albo jak reagowałby w danej sytuacji" (Wegscheider-Cruse, 2000, s. 261). Zadania dublera są bardzo podobne do tych, jakie w ustawieniach systemowych realizuje reprezentant klienta.
Inne techniki
W technice znanej jako "puste krzesło" terapeuta ustawia krzesło, które symbolizuje jakiegoś nieobecnego członka rodziny (na przykład ojca, który ją opuścił). Inni członkowie rodziny mogą usiąść naprzeciwko lub podejść i wyrazić swoje uczucia lub myśli w stosunku do tej osoby (Kubitsky, 2010, s. 162 - 163). Ciekawe, że technika ta budzi nieraz silne emocje, co nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę, że może tu odgrywać rolę także efekt reprezentacji, w postaci odczucia obecności danej osoby. W innym wariancie tej techniki, jeszcze bardziej zbliżonym do ustawień, ktoś z członków rodziny siada na krześle i mówi za nieobecnego. W technice dubbingu terapeuta, stojąc za krzesłem, na którym siedzi biorąca udział w terapii osoba, głośno wyraża jej domniemane myśli i uczucia (ibid., s. 158). Podczas ustawień, pracując z wewnętrzną postawą klienta, niejednokrotnie stosuję podobną technikę, oczywiście z pełną świadomością, że dostrajam się do emocjonalnego pola klienta.
Tom Andersen jest twórcą metody zespołu reflektującego, w której można dostrzec pewne elementy wczuwania się w sytuację innej osoby. Metoda polega na tym, że konsultacji rodzinnej przygląda się grupa osób (specjalistów lub nie), po czym dzielą się oni swoimi spostrzeżeniami z rodziną i terapeutą. Podczas pewnej konsultacji rodzinnej (matka chłopca i jego ojciec, Andersen, konsultant społeczny i dwoje psychiatrów) przed szeroką kilkudziesięcioosobową publicznością, Andersen spytał, kto z obecnych przysłuchiwał się rozmowie "uchem psychiatry mężczyzny", czyli zajął jego pozycję, podzielał jego zdanie, kto "uchem psychiatry kobiety", a kto "wszedł w sytuację" nieobecnego chłopca (Józefik, Górniak, 2003, s. 143 - 143). Większość osób "weszła w sytuację" chłopca, nikt nie podzielał zdania psychiatrów. Rodzice po tym spotkaniu mieli być odmienieni i szczęśliwi. Wygląda na to, że instrukcja zachęcająca do tego, aby sprawdzić z kim się zidentyfikowaliśmy, powoduje lepsze zrozumienie sytuacji pacjenta, niż racjonalna analiza. Co ciekawe, umożliwia zrozumienie sytuacji nieobecnego.
Maria Selvini Palazzoli wprowadziła do terapii rytuały (Józefik, Józefik, 2003, s. 113). Ich celem było przeniesienie interwencji terapeutycznych z poziomu werbalnego na poziom działania jednoczącego i zmieniającego rodzinę. Autorka wraz ze współpracownikami piszą, że:
- (...) określenie "rytuał rodzinny" odnosi się do działania lub serii działań, którym zwykle towarzyszą słowne formuły lub wyrażenia, które mają być wykonane przez wszystkich członków rodziny. Rytuał jest określony w każdym szczególe: miejsce, w którym musi się odbyć, czas, ewentualna liczba powtórzeń, przez kogo wyrażenia słowne mają być wypowiedziane, w jakiej kolejności itp. (Selvini-Palazzoli, Boscolo, Cecchin, Prata, 1978, s. 95).
Obok rytuałów nie mających wiele wspólnego z porządkami miłości i głębszymi procesami psychicznymi (takich jak zalecenie, by codziennie przez pewien czas rodzina zbierała się razem i każdy z jej członków po kolei, dokładnie przez piętnaście minut, mówił i wyrażał swoje emocje, pojawiają się tu także takie, których celem jest potwierdzenie więzi, przyjęcie osoby do rodziny, wybaczenie, pojednanie, czy zakończenie żałoby.
W narracyjnym podejściu do terapii rodzinnej - rozwijanymprzez Michaela White'a - stosuje się tak zwaną eksternalizację problemu, czyli próby ujęcia go jako czegoś zewnętrznego w stosunku do klienta. Pomaga w tym personifikacja, traktowanie problemu jakby był osobnym bytem (Goldenberg, Goldenberg, 2006, s. 353). Na przykład anoreksję czy depresję - na podstawie wypowiedzi pacjenta - można określić jako "potwora" lub "smutek". W ten sposób oddziela się siebie od trudności i ciężkich historii, by nie patrzeć już na nie jako na osobiste, lub wręcz zawinione, brzemię. Jest tu podobieństwo do sposobu pracy, jaki podejmujemy w ustawieniach, gdy ustawiamy klienta oraz jego objaw. W takich przypadkach objaw często odsyła do czegoś, co nie jest związane z osobistymi sprawami klienta. Widzimy wtedy, że to, co się z nim dzieje, jego trudności, mają korzenie poza nim samym - rzeczywiście reprezentują jakiś "zewnętrzny byt", na ogół po prostu jakąś osobę z systemu rodzinnego.
Rozumienie zaburzeń
Relacyjne powstawanie zaburzeń
Psychoterapia rodzin traktuje problemy "chorującej" osoby jako zjawisko dotyczące całej rodziny. Już pierwsi terapeuci rodzinni zauważyli, że kierowane do terapii dziecko jest jedynie wskaźnikiem zaburzeń całej rodziny, a terapia jednego z członków rodziny wpływa na zachowania pozostałych. Nathan Ackerman, nazywany "przodkiem terapii rodzin" pisał:
- (..) potwierdziliśmy jeszcze raz, że emocje są doświadczeniem współdzielonym, że choroba jest zjawiskiem zaraźliwym i że w rodzinie wielu członków może chorować, a choroby te ścierają się, uzupełniają lub w inny sposób wpływają jedna na drugą (w: Bloch, Simon, 1982, s. 188).
Podejście systemowe kładzie nacisk na to, że interakcje pomiędzy członkami rodziny występują przez cały czas, tworząc swoistą sieć komunikacyjną, w której wszyscy są zanurzeni. Te niewerbalne komunikaty modyfikują zachowania jej członków. Lederer i Jacson piszą:
- Rodzina jest interakcyjną siecią komunikacyjną, w której każdy członek od jednodniowego dziecka po siedemdziesięcioletnią babcię ma wpływ na naturę całego systemu, a na niego z kolei oddziałuje cały system. Na przykład, jeśli ktoś z rodziny czuje się chory, inny członek rodziny może funkcjonować efektywniej niż zwykle. System z natury dąży do zachowania równowagi. Niezwykłe działanie jednego członka rodziny zawsze powoduje reakcję kompensacyjną u innego. Jeśli matka nienawidzi niedzielnych przejażdżek, ale ukrywa to przed swoim mężem, przekaz jest jednak w jakiś sposób transmitowany przez rodzinną sieć komunikacyjną, i na przykład Johnny, czterolatek, zaczyna cierpieć na chorobę lokomocyjną i udaremnianiedzielną przejażdżkę (Lederer, Jackson, 1990, s. 14).
Podejście systemowe stara się wszystkie zachowania członków rodziny widzieć jako wynikłe ze swoistego współdziałania. Twórcy tak zwanego modelu mediolańskiego stosowali technikę pozytywnych konotacji, która polega na tym, że zachowaniom pacjenta i pozostałych członków rodziny przypisywali pozytywne motywy i cele, takie jak utrzymanie spójności rodziny czy pomoc którejś z osób w rodzinie (Selvini-Palazzoli, Boscolo, Cecchin, Prata, 1978, s. 55 - 56). Niekiedy zależności te przedstawia się w ten sposób, że rodzina "wybiera" jednego ze swych członków, by był pacjentem i nie musi to być osoba najbardziej zaburzona w rodzinie (Satir, Stachowiak, Taschman, 1990, s. 27). Taka wybrana osoba (tak zwany "identyfikowany pacjent") jest obarczana zadaniem utrzymania rodzinnego status quo w obliczu problemów, które przeżywa rodzina jako całość. W przypadku problemów u dzieci, terapeuci często koncentrują się na parze rodziców, twierdząc, że problemy dziecka mogą być ekspresją ukrytych problemów pary. Satir stwierdza:
- Rodzice nieświadomie wymagają od dziecka, by radziło sobie z tym, z czym oni nie potrafią sobie poradzić. Ponieważ dziecko nie może zrobić tego konstruktywnie, często reaguje chorobą, złym zachowaniem, szaleństwem, głupotą lub wszystkimi tymi objawami jednocześnie (Satir, 2000a, s. 155).
Terapeuci rodzin nie mówią wyłącznie o działaniach rodziców, ale dostrzegają psychiczną aktywność dziecka w procesie przejmowania problemów, co jest w pełni zgodne z wyjaśnieniami, jakie na ten temat podał Hellinger. Wiemy, że dzieci "chętnie" biorą na siebie rzeczy, z którymi nie radzą sobie ich rodzice. Terapeuci strategiczni - uważający, że objawy dziecka mogą być "metaforą" problemów rodziców - zakładają, że dziecko może nie wprost próbować pomóc rodzicom poprzez wytworzenie objawowego zachowania (Górniak, Józefik, 2003, s. 109). Satir pisze, że symptomy młodego pacjenta "są informacją, że zakłóca on własny wzrost, próbując przejąć i złagodzić ból rodziców" (Satir, 2000b, s. 18). Psychiatra Svein Haugsgjerd odwołuje się do pojęcia "transportu bólu psychicznego", wskazując, że stan psychiczny jednego członka rodziny może przenosić się na inne osoby (Kubitsky, 2010, s. 17). Minuchin badał poziom biochemicznych markerów stresu w interakcjach rodziców i dzieci. Gdy w wyniku podjęcia funkcji rodzicielskich konflikt w parze zmalał, jednocześnie wzrósł poziom stresu u dzieci, całkiem tak, jakby zostało coś na nie przelane. Minuchin stwierdził:
- Współzależność między jednostką a jego rodziną - przepływ między "wewnątrz" i "na zewnątrz" - dojmująco demonstruje sytuacja eksperymentalna, w której zdarzenia behawioralne wśród członków rodziny można mierzyć w krwioobiegu innych członków rodziny (Minuchin, 1975, s. 9).
Z kolei Ludewig pisze o anoreksji:
- Zjawisko to okazuje się gotowością do poświęcenia własnego rozwoju, by zapobiec utracie kochanej osoby. (...) Akceptując (...) koncepcję, że wycieńczenie jest problemem związanym z miłością, terapeuta odrzuca założenie, że osoby cierpiące na anoreksję są egoistyczne, autorytarne, agresywne lub regresywne, czy że po prostu stały się ofiarami określonego wychowania lub uwarunkowań rodzinnych (Ludewig, 1995, s. 167) [3].
Także Palazzoli jest skłonna widzieć przyczyny zaburzonych zachowań w wewnątrzrodzinnym altruizmie. Na przykład, gdy pacjent stara się pomóc znajdującemu się w trudnej systemowej sytuacji bratu. Palazzoli i współautorzy piszą:
- Zwracamy uwagę, że identyfikowany pacjent jest jedynym członkiem rodziny, który zrozumiał prawdziwą pozycję i stan swojego brata, które są znacznie bardziej przerażające niż jego własne, i że to było jego przekonanie, że on sam jest w stanie mu pomóc. (...) Mówimy, że jesteśmy pod wrażeniem wrażliwości i zrozumienia okazanego przez identyfikowanego pacjenta, oraz że na podstawie zebranego materiału i obserwacji, które poczyniliśmy podczas sesji, zupełnie się z nim zgadzamy i jesteśmy bardzo zaniepokojeni stanem rzekomo "zdrowego" brata.(...) ta nieświadoma próba uzyskania i utrzymania takiej pozycji pierwszeństwa jest bardzo szkodliwa dla jego autora ["zdrowego" brata - D. J.]: uniemożliwia mu rozwój i osiągnięcie autonomii. Tylko zidentyfikowany pacjent, dzięki swojej niezwykłej wrażliwości, przez dłuższy czas rozumiał niebezpieczeństwo, w jakim znajdował się jego brat. Pacjent rozwinął swoją "chorobę", to znaczy zachowanie, które na różne sposoby ogranicza jego egzystencję i rozwój, a tym samym przyciąga do siebie uwagę i troskę swoich rodziców. Skrycie nalega, aby jego brat skorzystał z tej sytuacji, by się uwolnić i stać się naprawdę niezależnym (Selvini-Palazzoli, Boscolo, Cecchin, Prata, 1978, s. 99 - 100).
Procesy transgeneracyjne
Zagadnienie transgeneracyjnego kształtowania zachowań czy objawów w rodzinie pojawia się w pracach wielu terapeutów rodzinnych (Murraya Bowena, Jamesa Framo, Carla Whitakera, Helma Stierlina, Marii Selini-Palazzoli). Ackerman pisał, że terapia rodzin:
- Kładzie nacisk na zasadę emocjonalnej zaraźliwości (emotional contagion) w procesie rodzinnym, na przekazywanie patogennego konfliktu i sposobów radzenia sobie z pokolenia na pokolenie (...) sferą interwencji terapeutycznej nie jest jedna osoba, ale cała rodzina (w: Satir, Stachowiak, Taschman, 1990, s. 25 - 26).
Z kolei Whitaker stwierdził:
- Nie wierzę już w jednostki. Wydają się być jedynie fragmentem rodziny. W miarę upływu czasu coraz głośniej słyszałem stukanie ducha dziadka do drzwi (w: Namysłowska, 1997, s. 78).
Goldenberg i Goldenberg piszą, że:
- (...) zwolennicy podejść międzypokoleniowych uważają, że bieżące wzory rodzinne są osadzone w nierozwiązanych problemach rodzin pochodzenia. Nie oznacza to, że problemy te zostały spowodowane przez wcześniejsze pokolenia, ale raczej że często pozostają nierozwiązane i jako takie utrzymują się w bieżących wzorach, które trwają od kilku pokoleń (Goldenberg i Goldenberg, 2006, s. 190).
Powyższy cytat wyraża także stanowisko Hellingera. Przeszłe pokolenia, na przykład dziadkowie, nie spowodowali naszych problemów. Problemy są wynikiem nierozwiązanych sytuacji (złamanych porządków miłości odnośnie przynależności, więzi, hierarchii czy wyrównania), które oddziałują na nas i które próbujemy nieświadomie rozwiązać. Co jest przekazywane - według terapeutów rodzinnych - następnym pokoleniom? Framo twierdził, że w rodzinie są replikowane i odgrywane konflikty intrapsychiczne członków wcześniejszych generacji (Namysłowska, 1997, s. 49). Wegscheider-Cruse twierdzi, że następnemu pokoleniu mogą być przekazywane "wzorce ról rodzicielskich, uzależnienia, sekrety rodzinne i wstyd" (Wegscheider-Cruse, Higby, Klontz, Rainey, 2000, s. 141). Bowen mówił o "stopniach zróżnicowania ego" i twierdził, że osoby wychodzące z rodzin, w których panują symbiotyczne relacje, tworzą rodziny, których członkowie charakteryzują się jeszcze mniejszym stopniem zróżnicowania ego (Roberto, 1992). W trzecim pokoleniu może się pojawić schizofrenia, która jest skrajnym "niezróżnicowaniem" ego, a w zasadzie zatarciem granic pomiędzy "ja" i "nie-ja". Selvini-Palzzoli zgadza się z Bowenem odnośnie wpływu trzech generacji na tworzenie się zachowań psychotycznych (Selvini-Palazzoli i inni, 1978, s. 22). Wielu terapeutów podkreśla, że ważne są trzy lub cztery pokolenia. Należą do nich Whitaker (Namysłowska, 1997, s. 74), Wegscheider-Cruse, która twierdzi, że rzeźby powinny sięgać co najmniej do pokolenia pradziadków (Wegscheider-Cruse i inni, 2000, s. 145). Goldbergowie piszą, żewedług zwolenników modeli transgeneracyjnych "najskuteczniejszą metodą pomocy rodzinie jest przyjęcie perspektywy przynajmniej trzech pokoleń"(Goldenberg i Goldenberg, 2006, s. 190). Perspektywa trzech - czterech pokoleń jest zgodna z punktem widzenia Hellingera.
Dla terapeutów pracujących przy pomocy techniki rekonstrukcji ważne jest uzyskanie przez klienta zrozumienia rodzinnych uwarunkowań oraz przebaczenie. Zrozumienie i przebaczenie może kształtować się poprzez zobaczenie rodziców i dziadków jako ludzi i jako dzieci swoich rodziców. Taka "relatywizacja", a wiec ujrzenie rodziców jako dzieci swoich rodziców, jest istotnym źródłem rozwoju, jaki umożliwiają ustawienia systemowe. Wiąże się z tym zmiana spojrzenia na rodzinę, na siebie i swoje miejsce w świecie. W rekonstrukcji rodziny stosuje się też symboliczne zwrócenie przeszłym pokoleniom tej części spuścizny, której nie chcemy dalej przekazywać. Co do zasady jest to tym samym procesem, który osiągamy w ustawieniach poprzez obraz rozwiązania i słowa mocy w rodzaju: "To, co wasze, zostawiam przy was". W rekonstrukcji rodziny pozwala się, aby zmarli na chwilę "ożyli", gdy grający zmarłego wstaje z podłogi a osoba, której dotyczy psychodrama, może do niego coś powiedzieć. Tak samo postępujemy w ustawieniach systemowych. Wiemy, że nieświadoma i zaprzeczona więź z kimś, kto odszedł lub umarł, bywa częstą przyczyną problemów. Dlatego umożliwiamy kontakt ze zmarłym. Norman Paul, jeden z pionierów terapii rodzin, twierdził, że terapia powinna zajmować się nierozwiązanymi sprawami w rodzinie pochodzenia związanymi ze stratą i śmiercią - uważał, że dysfunkcjonalne sposoby zachowania często są wynikiem wyparcia lub niewłaściwego wyrażenia żalu po śmierci bliskiej osoby (Goldenberg i Goldenberg, 2006, s. 214).
Ciekawe jest to, że terapeuci rodzinni, tacy jak Satir, podkreślają, że ich praca ma służyć "pełniejszemu stawaniu się człowiekiem" (a nie po prostu "leczeniu zaburzeń"). Taki postulat z pewnością realizują ustawienia systemowe. Uczą one głębokiego i wyrozumiałego spojrzenia na ludzi poprzez akceptację i przyjęcie członków własnego rodu. Przyjęcie ojca i matki, niezależnie od tego, jacy byli, jest głęboko ludzkim, duchowym gestem, który zmienia sposób naszego istnienia. Wyzbycie się infantylnych oczekiwań, oskarżeń, spojrzenie z szerszej, transgeneracyjnej, perspektywy ma siłę przemieniania naszej osobowości w kierunku większej dojrzałości i odpowiedzialności za siebie.
Przestrzeń, ciało, pole
Inne postrzeganie i doświadczanie
Virginia Satir podkreślała informacyjną rolę odczuć z ciała w pracy z rodzinami. Pisała:
- Łatwo jest rozpoznać specyficzną atmosferę w zaburzonej rodzinie. Zawsze gdy przebywam w otoczeniu jednej z nich, już po krótkiej chwili odczuwam dyskomfort. Czasami odczuwam chłód, jakby wszyscy jej członkowie byli zamrożeni (...). W innych wypadkach wszystko wokoło zdaje się wirować - czuję wtedy zawroty głowy i mam trudności z utrzymaniem równowagi. (...) Czasami wyczuwa się otaczającą wszystko tajemnicę. W jeszcze innych wypadkach odczuwam smutek i nie potrafię znaleźć dla niego żadnego uzasadnienia. Zdaję sobie wówczas sprawę, że dzieje się tak, ponieważ źródła tego smutku są głęboko ukryte. W każdym z powyższych przypadków moje ciało reaguje bardzo gwałtownie. Coś gniecie mnie w żołądku, bolą plecy, ramiona i głowa (Satir, 2000a, s. 21).
Jako terapeutka nauczyłam się dostrajać do odczuć w moim ciele i rozpoznawać je u innych osób. Dostarczają mi one licznych informacji na temat wydarzeń, których jestem świadkiem (Satir, 2000a, s. 22).
Jak widać, Satir wiąże własne odczucia psychofizyczne z tym, co realnie dzieje się w rodzinie. Przyjmuje więc istnienie jakiegoś rodzaju "przekazu" ze strony systemu rodzinnego oraz jego "odbioru" przez własny organizm. W ustawieniach postępujemy podobnie z tą różnicą, że wiemy, iż zdolność do takiego odbioru dotyczy każdego, a nie tylko szczególnie wrażliwego terapeuty. Wiemy także, że ów odbiór - jeśliodbywa się wewnątrz własnej rodziny - może prowadzić do takich lub innych problemów, brania na siebie różnorodnych obciążeń. Satir potwierdza tę obserwację, gdy mówi, że podobne jak ona odczucia, mogą mieć członkowie rodziny, co - trwając permanentnie - przyczynia się do ich chorób i dolegliwości (Satir, 2000a, s. 21). Także Whitaker starał się włączać do procesu terapii psychofizyczne, a nawet psychotyczne, rodzaje reakcji terapeuty na system rodzinny (Namysłowska, 1997, s. 81).
Wegscheider-Cruse i jej uczniowie podkreślają, że rekonstrukcja rodziny to silne psychofizyczne przeżycie, które angażuje umysł, emocje i odczucia. Dopiero w tych ramach praca nad własnymi problemami uzyskuje prawdziwą moc. Także w ustawieniach nie spotykamy się po to, by porozmawiać i rozważać życie klienta. Ustawienie jest po to, aby doświadczyć. Tradycyjna terapia może trwać nawet kilka lat i raczej nie zdarzają się w niej "magiczne" i nagłe przemiany. Inaczej ma się sprawa z technikami doświadczeniowymi, szczególnie tymi, które dotyczą rodziny. W tym przypadku jest mowa o "potężnym narzędziu" i momentach "cudownych" rozwiązań; rekonstrukcja trwa około dwunastu godzin, a ma "odmieniać życie" (Wegscheider-Cruse i inni, 2000, s. 39, 34, 255, 271). Wydaje się, że terapeuci chcą zwrócić uwagę, że mamy tu do czynienia ze specyficznymi zjawiskami, obecnymi jedynie w tego rodzaju metodach. Tylko w takim kontekście może być zrozumiana szybkość dokonujących się zmian, tak zadziwiająca także w ustawieniach. Jak to zrozumieć? Można odwołać się do doświadczeń szkoły mediolańskiej. Terapeuci tej szkoły twierdzą, że odkrycie i zmiana "podstawowej zasady" w systemie, skutkuje szybkim zanikiem patologicznego zachowania (Selvini-Palazzoli, Boscolo, Cecchin, Prata, 1978, s. 4).
Wiedzące pole
Minuchin i Fishman twierdzą, że zachowania terapeuty powinny być spontaniczne i kształtowane przez kontekst rodziny, z którą pracuje. Korzystają też z pojęcia pola. Piszą:
- Spontaniczność terapeuty jest ograniczona kontekstem terapii. Terapeuta, osoba, która wpływa na ludzi i ich zmienia, jest wewnątrz pola, które obserwuje i na które wpływa. Jego działania, choć regulowane przez cele terapii, są wynikiem jego relacji z rodziną klienta. Terapeuta jest jak wykonawca partii continuo w barokowej suicie. Może robić cokolwiek, co wydaje się słuszne, tak długo jak pozostaje w strukturze harmonicznej. Oto jak się rzeczy mają. Ale spójrzcie na zalety, jakie ograniczenia kontekstowe wnoszą do terapii. Ponieważ terapeuta doświadcza rzeczywistości rodzinnej, oraz ponieważ zasady rodziny kształtują go wewnątrz pola, jego interwencje mieszczą się w dopuszczalnym zakresie. Interwencje, które są nieskuteczne, nie stają się chaotyczne lub niszczące; są one jedynie asymilowane przez rodzinę, nie przynosząc zmiany. W pewnym sensie to ograniczenia sytuacji dają wolność terapeucie. Ponieważ jest zależny od pola, w którym bierze udział, jego spontaniczność jest kształtowana przez pole (Minuchin, Fishman, 1981, s. 3).
Bardzo podobne jest podejście Hellingera - on także, już na etapie słuchania klienta, daje się prowadzić polu rodziny. Różnicą jest być może szerszy zakres tego pola w ustawieniach, gdyż terapeuta patrzy transgeneracyjnie, a także na ofiary, sprawców i osoby wykluczone. Interwencje terapeuty systemowego, jeśli pozostaje on w harmonii z polem rodu i respektuje porządki miłości, pozostają całkowicie bezpieczne dla klienta.
Jako pierwszy na ślad wiedzącego pola w ramach pracy z rodzinami i studiów nad rodziną natrafił Gregory Bateson. Satir tak o tym pisze:
- Grupa Batesona, pracując w Palo Alto w roku 1954, zauważyła, że rodziny są skrępowane redundantnymi wzorcami zachowań, które są nieustannie powtarzane, lecz pozostają poza świadomością członków rodziny. Próbując to wykazać poprzez odgrywanie konkretnych ról przez poszczególnych członków grupy (...), z zaskoczeniem odkryli, że odczuwali silne emocje w związku z zachowaniami, które jedynie odgrywali jako poszczególni członkowie "rodziny". Co więcej, udało im się udowodnić, że - przestrzegając pewnych prostych zasad - potrafią udawać, na przykład, rodzinę pacjenta cierpiącego na chroniczną schizofrenię, do tego stopnia, że zapisy z tych sesji, wysłane do "ślepej" analizy wielu innym badaczom w kraju, zostały przez nich uznane za nagrania ze spotkań z prawdziwą rodziną schizofreniczną. Nawet głosy badaczy (które były dobrze znane innym terapeutom) nie zostały rozpoznane, mimo że sami "gracze" nie starali się celowo ich zmieniać (Satir, 2000b, s. 230-231).
Odnośnie własnych doświadczeń Satir pisze:
- Do chwili obecnej stosowałam techniki "udawanej rodziny" z setkami różnych grup słuchaczy oraz wieloma grupami zawodowymi, od lekarzy do pracowników socjalnych, nauczycieli i pielęgniarek. (...) Ani razu wykorzystując te gry w pracy z różnymi grupami w całym kraju, nie spotkałam nikogo, kto, zaangażowawszy się w grę, nie wykazywałby wyraźnych, "organicznych" reakcji na odgrywane przez siebie role, szczególnie te, które były sprzeczne z jego własnym wyobrażeniem o sobie samym. Bardzo często słyszałam, jak ktoś mówił po zakończeniu gry: "Teraz wiem, jak czuje się pani X, i mogę jej współczuć z powodu kłopotów z wrzodami! Zupełnie, jakbym to ją słyszał. Po pięciu minutach mnie samego boli brzuch". W czasie pewnej szczególnie pamiętnej gry młoda pracownica socjalna grała córkę, oznaczoną jako pacjentka w pewnej symulowanej rodzinie, podczas gdy internista, zainteresowany terapią rodzinną, był jej symulowanym ojcem. Pod koniec około czterdziestominutowej interakcji rodzinnej "córka" wstała, zarzuciła starszemu mężczyźnie ręce na szyję i powiedziała: "Naprawdę cię kocham!", a on ze łzami na twarzy, odparł: "Teraz po raz pierwszy poczułem, za czym tęskniłem, nie mając córki" (Satir, 2000b, s. 231).
To, o czym mówi Satir jest doświadczeniem każdego ustawiającego: nie spotkamy osób, które nie wykazywałaby "organicznych" reakcji podczas właściwie przeprowadzonego ustawienia. Zauważmy, że Satir mówi o zjawisku reprezentacji jako o odkryciu, podkreślając jego w pełni powtarzalny charakter. Prawdopodobnie więc grupa Batesona oraz Satir są pionierami w wykorzystaniu fenomenu wiedzącego pola w terapii. Satir stosowała "odgrywanie ról" wiedząc, że nie będzie to tylko "aktorska gra", lecz że grający będzie głęboko poruszony.
W wywiadzie dotyczącym symulowanej rodziny, Satir mówi:
- Na tyle na ile byłam zaangażowana, ta symulowana rodzina była według mnie tak "prawdziwa", jak każda rodzina, w tym sensie, że ludzie odgrywający role członków rodziny byli prawdziwymi ludźmi robiącymi prawdziwe rzeczy. Czytając wywiad, również bardzo szybko zaczniesz postrzegać ich jako rodzinę. Przypomnij sobie, na chwilę, z czym związane jest odgrywanie ról. Każdy człowiek niesie z sobą całą swoją wiedzę i doświadczenie, jak ludzie czują i zachowują się w pewnych sytuacjach. Bez treningu czy przeprowadzania prób ta grupa ochotników z widowni stała się systemem rodzinnym (Satir, Stachowiak, Taschman, 1990, s. 163).
Charakterystyczne jest to, że ochotnicy "stają się" rodziną bez żadnego treningu. Satir wiąże to z wiedzą, jaką ze sobą nosimy. Dzięki ustawieniom mamy pewność, że nie tyle "nosimy" tę wiedzę, co ona do nas "przychodzi". Tak czy inaczej jasne jest, że ci ludzie zanim zaczęli grać, nie mieli bezpośredniego dostępu do owej wiedzy. Nie mogliby jej zwerbalizować i przedstawić (w przeciwnym razie każdy człowiek byłby psychologicznym geniuszem, a tak nie jest). Nowe informacje pojawiają się także podczas pracy z rzeźbą rodziny. Terapeuci opisują proces tworzenia rzeźby przez fikcyjną osobę (Joan), rzeźba dotyczyła okresu, gdy miała ona sześć lat:
- Gdy aktorzy byli na miejscu, monitor zachęcał ich do poruszania się i gry, bez słów, zgodnie z podanymi wzorcami. W jednej chwili wyłonił się ogólny wzorzec systemowy. (...). Coraz więcej afektu zaczęło się ukazywać, gdy [Joan] odbierała bodźce w postaci działań własnych i innych osób. Nadrzędny wzorzec został zrytualizowany w wyniku polecenia monitora, aby powtarzać go ciągle od nowa. Rytualizacja uwięziła aktorów w uczuciach, jakich doświadczali. Nagle Joan zatrzymała się. "Boże, nie chcę wejść do pokoju Ojca! To nie tak, że on trzymał mnie z dala. Ja nie chcę wejść. Chcę być z Jack'iem i Matką". Ale tymczasem Bill i Grace (aktorzy grający matkę i wujka), pochwyceni we wzorce, zbliżyli się do siebie nawzajem, ujawniając intymność, o której wcześniej nie wspomniano. Joan zaobserwowała ją, podobnie jak monitor. Dla monitora było jasne, że pojawiała się "szara przestrzeń", tajemnica rodzinna. Monitor zasugerował, by Matka i Jack się zbliżyli. Nagle Joan wyrzuciła: "Nie rób tego!" Jakby znowu miała 6 lat. Odzyskała panowanie nad sobą - "Zastanawiałam się nad tym", powiedziała (w: Bloch, 1973, s. 55).
Reakcje aktorów zaczęły dostarczać nowych informacji, wskazując Joan, co inni w systemie rodzinnym mogli czuć lub doświadczać, chociaż nigdy nie było to przekazane ani wcześniej udostępniane w oryginalnej rodzinie (ibid., s. 56).
Zauważmy, że aktorzy zostają "pochwyceni przez wzorce" i ujawniają nieznaną Joan lub przez nią nieuświadamianą intymną relację pomiędzy dwiema osobami z rodziny. Reakcje aktorów nie są rozumiane jako projekcje ich własnych stanów mentalnych, lecz jako informacje o prawdziwych członkach rodziny i ich przeżyciach. O podobnej technice, portrecie rodzinnym, Sharon Wegscheider-Cruse pisze:
- Nawet jeśli rodzina składa się jedynie z osób odgrywających role, ludzie ci często - nie odgrywając jedynie wyznaczonej im roli - przeżywają silny lęk, osamotnienie, frustrację i inne uczucia. Jest to dla nich bardzo pouczające, a gdy głośno wyrażają swoje reakcje, "artysta" zaczyna odczuwać i rozumieć, jak żyją członkowie jego rodziny (Wegscheider-Cruse, 2000, s. 305).
Klient dowiaduje się, "jak żyją członkowie jego rodziny" dzięki informacjom uzyskanym od "aktorów". Z kolei o rekonstrukcji rodziny wspomniana autorka i jej współpracownicy piszą:
- Uczestnikom procesu rekonstrukcji udaje się jakoś robić i mówić to, co trzeba, żeby pomagać "gwieździe" (klientowi - D.J.) w pracy. Odgrywanie ról pozwala aktorom dowiadywać się czegoś o innych ludziach. Na przykład ktoś, kto gra ojca-alkoholika może przeżyć smak wstydu, samotności i zaprzeczania związanych z byciem alkoholikiem. Ta nowa perspektywa bywa niezwykle wartościowa dla kogoś, kto jest lub kiedykolwiek był związany (uczuciowo czy w inny sposób) z jakimś alkoholikiem. Może teraz, choćby na moment, poczuć się w skórze tej osoby (Wegscheider-Cruse i inni, 2000, s. 33).
Autorzy piszą, że uczestnikom "jakoś" udaje się robić właśnie to, co konieczne, co odpowiada sytuacji i problemowi klienta. To, zapewne zadziwiające ich, zjawisko to oczywiście przejawy wiedzącego pola. Także na jego oddziaływanie wskazują, stwierdzając, że podczas przygotowań do rekonstrukcji, gdy klient nie zna pewnych faktów z życia rodziny, powinien je sobie "dośpiewać", jeśli bowiem"domysły są w swej istocie słuszne, ludzie obecni podczas rekonstrukcji potwierdzą to. Jeśli nie - wychwycą na pewno" (ibid., s. 62). Jak mogliby "wychwycić", co stanowi fakty, a co nie jest prawdą w historii klienta, gdyby nie docierały do nich jakieś informacje? Przytoczone powyżej przykłady pozyskiwania "nieobecnej" wiedzy trzeba zaliczyć do efektów wiedzącego pola.
Duch systemu
Wiedzące pole ma jeszcze inne, poza czysto poznawczym, oddziaływanie. Wegscheider-Cruse i jej koledzy twierdzą, że "być świadkiem trwającej rekonstrukcji i pozostać obojętnym na te potężne siły, które się uwalniają w trakcie procesu, to coś zupełnie niemożliwego (Wegscheider-Cruse, Higby, Klontz, Rainey, 2000, s. 93). To, co dzieje się podczas rekonstrukcji, nie ma więc jedynie charakteru poznawczego, ale także energetyczny, który oddziałuje również na obserwatorów. Tak samo odczuwamy to podczas ustawień. Ale to nie wszystko. Doświadczenia z rekonstrukcją rodziny skłoniły terapeutów pracujących tą metodą do uznania istnienia duchowej strony rzeczywistości oraz "Siły Wyższej". Tak o tym piszą:
- Uznanie potęgi ludzkiej duszy, a także jakiegoś czynnika nadprzyrodzonego o charakterze boskiej Siły Wyższej jest zawsze elementem rekonstrukcji. Virginia Satir określa ten czynnik jako "moc życia". W procesie rekonstrukcji uznaje się duchową naturę wszystkich ludzi. Wszyscy, którzy byli uczestnikami rekonstrukcji, mogą poświadczyć fakt występowania tajemniczych, niewytłumaczalnych zbiegów okoliczności oraz cudownych momentów ukojenia i zmiany o zdecydowanie duchowym charakterze (ibid., s. 35).
Mamy tu opis, który w pełni pasuje do tego, czego doświadczamy w wyniku ustawień. Okazuje się, że połączenie kilku elementów, do których należy praca w grupie, praca nad rodziną oraz odgrywanie ról, powoduje nieoczekiwane psychofizyczne ("cudowne momenty ukojenia i zmiany"), a nawet materialne, skutki ("tajemnicze, niewytłumaczalne zbiegi okoliczności"). Terapia skłania do uznania wagi duchowej strony człowieka oraz istnienia siły kierującej całością obserwowanych procesów ("moc życia", "Siła Wyższa"). W ustawieniach mówimy o duszy rodu, a sam Hellinger wręcz o twórczym Duchu. Niektórzy terapeuci rodzinni, tacy jak Satir i Wegscheider-Cruse, uznają za czynnik leczący odwołanie się do transcendencji, czegoś większego. Na przykład za skuteczną interwencję psychodramatyczną w przypadku aborcji lub poronienia uznają scenę, gdy klientka trzyma w ramionach lalkę, po czym powierza ją jakiejś Sile Wyższej (Wegscheider-Cruse i inni, 2000, s. 142).
Boszormenyi-Nagy i etyka relacji
Dokonania amerykańskiego psychiatry i psychoanalityka Ivana Boszormenyi'ego-Nagy'a zasługują na szczególne podkreślenie w książce dotyczącej metody Hellingera. Boszormenyi-Nagy wprowadził do terapii rodziny zupełnie nowy wymiar, który określił jako "etyczny". Stwierdził iż głębokimi interakcjami w rodzinie nie rządzą zwyczajne czynniki psychologiczne, takie jak sympatie, antypatie, popędy czy potrzeby, lecz swoiste poczucie sprawiedliwości i dążenie do równoważenia tego, co dawane i brane. To przełomowe ujęcie pokazuje, że etyka kieruje zachowaniami na pierwotnym i nieświadomym poziomie. Boszormenyi-Nagy i Geraldine M. Spark twierdzili, że chociaż "sprawiedliwość, jako zagadnienie zasadniczo etyczne, może brzmieć obco dla większości obecnych badań psychologicznych i psychodynamicznych, nam wydaje się oferować zalety immanentnej struktury rodzinnych oczekiwań i obowiązków" (Boszormenyi-Nagy, Spark, s. 1984, s. xx). W terapii kontekstualnej mówi się o relacyjnej etyce, w której główną rolę gra wyrównywanie tego, co brane i dawane. W rodzinie istnieje niewidzialna "księga rachunkowa" zasług i długów, a jej członkowie odczuwają wewnętrzny nacisk, aby się jej podporządkować. Dba o to uwewnętrzniony "trybunał relacyjny", a tych, którzy ignorują jego wymagania, dotykają negatywne konsekwencje, które "mogą być psychosomatyczne i przejawiać się jako bezsenność, niemoc seksualna, zachowania autodestrukcyjne lub poczucie winy i depresja" (Boszormenyi-Nagy, Krasner, 1986, s. 416 - 417). Boszormenyi-Nagy napisał, że tożsamość osoby z dużą pulą zasług:
- (...) jest dobra, prawa, dumna lub podobna do tożsamości wierzyciela, który ma raczej prawo domagać się, a nie płacić. Na przeciwległym końcu skali zasług znajduje się pozycja, która niesie złą, bezwartościową lub hańbiącą tożsamość, jak gdyby należała do kogoś, kto raczej jest dłużnikiem niż wierzycielem. (...) Niski stan zasług odpowiada poczuciu winy, podczas gdy jego przeciwna strona charakteryzuje gniewną oburzoną osobę. Złe sumienie i zadłużenie zbiegają się z lękiem przed odwetem lub zniewoleniem należną wdzięcznością, podczas gdy dobre sumienie jest równoznaczne z wolnością działania, a nawet z mściwością i świadomością zasłużonych roszczeń skierowanych na partnera (Boszormenyi-Nagy, Spark, 1984, s. 62).
Autor uznaje te same co Hellinger psychologiczne mechanizmy wymiany - czyste sumienie daje poczucie wyższości, wolności i skłania do żądań, dług - powoduje ciężar zniewolenia i obawę przed karą. Stwierdza również, że "paradygmat ciągłego, jednostronnego dawania jest nierealistyczny i potencjalnie destrukcyjny, jest też obarczony niebezpieczeństwem wyczerpania i wywołującej poczucie winy kontroli" (Boszormenyi-Nagy, Krasner, 1986, 58 - 59). Odpowiada to hellingerowskiemu spojrzeniu na wyrównanie w relacji, gdzie na przykład za zło dobrze jest zapłacić złem, tyle, że mniejszym. Boszormenyi-Nagy wskazuje, że proces równoważenia w dawaniu i braniu ma w sobie coś automatycznego i nie chodzi tu o sprawiedliwość w sensie ścisłym, lecz - jak się wyraża - jedynie"statystyczną", gdyż nierzadko występuje proces odegrania się na kimś trzecim. Jednocześnie, jak mówi autor, każdy członek rodziny "jest zmotywowany do odegrania każdego znaczącego mściwego (lub wypływającego z wdzięczności) impulsu" i dlatego "trwający proces odpłacającej sprawiedliwości może być kontynuowany" (Boszormenyi-Nagy, Spark, 1984 s. 81).
Mamy tu - tak jak u Hellingera - rozumienie sumienia jako mechanizmu niedoskonałego i zarazem popędowego, co ma swoje transgeneracyjne konsekwencje. Procesy wyrównania nie mają charakteru tylko osobistego, a rodzinna księga rachunkowa jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, warunkując wzorce zachowań potomków. Co ciekawe, Boszormenyi-Nagy stwierdza, że "emocjonalne wykorzystanie", które nie zostało zbilansowane "jest często przesłonięte przez koncentrację na kwestiach finansowych w rodzinie" (ibid., s. 11). Odpowiada to moim obserwacjom odnośnie prób wyrównania spraw relacyjnych dzięki pieniądzom. Etyka tworzy wielopokoleniową strukturę rodziny. O tej strukturze można wnioskować także "z istnienia prawidłowości i przewidywalności pewnych powtarzających się zdarzeń w rodzinach", gdyż:
- Pewne rodziny przyjmują łatwo rozpoznawalne wielopokoleniowe wzorce relacji. W jednej rodzinie, którą znaliśmy, od pokoleń zdarzały się nawracające epizody gwałtownej śmierci kobiet spowodowane przez mężczyzn, z którymi były w związkach seksualnych. W innej rodzinie widzieliśmy powtarzający się wzorzec żon rzekomo męczonych przez mężów poprzez ich jawne i ciągłe romanse z kochankami. W jeszcze innej rodzinie przez trzy lub cztery pokolenia ujawniał się wzorzec córki, która kończyła jako wyrzutek z powodu "grzechu" nielojalnego zamążpójścia niezgodnego z wyznaniem wiary rodziny. Widzieliśmy rodziny, w których serie kazirodztwa występują przez co najmniej trzy lub cztery pokolenia (ibid., s. 1).
Autorzy wykorzystali podobne obserwacje do tych, jakich dokonujemy w ustawieniach. Wskazali na zachowania wynikłe z motywów takich jak lojalność, próby wyrównania czy pokuty, które tworzą międzypokoleniową transmisję wzorców. Boszormenyi-Nagy rozpoznał wiele z tego, co w terapii hellingerowskiej nazywamy porządkami miłości. Uznał, że trwające całe życie więzy krwi "mają pierwszeństwo przed determinantami psychospołecznymi". Napisał:
- Mój ojciec na zawsze pozostanie moim ojcem, mimo że nie żyje, a jego miejsce pochówku znajduje się tysiące kilometrów stąd. On i ja jesteśmy dwoma kolejnymi ogniwami w łańcuchu genetycznym życia trwającym miliony lat. Moje istnienie jest nie do pomyślenia bez jego. Wtórnie lub psychologicznie, jego osoba odcisnęła niezatarte piętno na mojej osobowości podczas krytycznych etapów mojego rozwoju emocjonalnego. Nawet kiedy buntowałem się przeciwko wszystkiemu, za czym on się opowiadał, moje zdecydowane "nie" tylko potwierdzało mój emocjonalny związek z nim. Miał wobec mnie, swojego syna, zobowiązania, a zatem ja stałem się mu egzystencjalnie zobowiązanym (ibid., s. 3).
Nawet w przypadku najwcześniejszej adopcji egzystencjalne znaczenie biologicznych rodziców zwykle zajmuje umysły adoptowanych dzieci przez całe życie. Mogą zaskoczyć swoją przybraną rodzinę zaciekłym pragnieniem zdobycia większej wiedzy i kontaktu przynajmniej z pamięcią o biologicznych rodzicach (ibid., s. 11).
Słowa Boszormenyi'ego-Nagy'a potwierdzają hellingerowskie obserwacje odnośnie fundamentalnego znaczenia tego, że życie zostało nam przekazane przez rodziców. Właśnie dlatego dziecko jest "egzystencjalnie zobowiązane" w stosunku do nich. Autor zaznacza, że rodzice pozostają nimi pomimo ich fizycznej śmierci, a więc zachowują swoje znaczenie i "istnienie" dla dziecka. Pojęcie etyki jest zakorzenione w samej ontyce żywych stworzeń, gdyż:
- (...) życie jest otrzymywane od przodków i przekazywane potomstwu. Życie jest łańcuchem zazębiających się konsekwencji związanych ze współzależnością pokoleń rodziców i dzieci. U istot ludzkich etyka relacyjna wymaga od ludzi ponoszenia odpowiedzialności za konsekwencje. Jednak konsekwencje per se stanowią nieuniknioną, egzystencjalną rzeczywistość (ibid., s. 420).
Boszormenyi-Nagy - tak samo jak Hellinger - odchodzi więc od wąskiego psychologizmu i za ważne motywy ludzkich zachowań uznaje pewne czynniki obiektywne, których znaczenie pozostaje niezmienione pomimo zmiennego stosunku podmiotu do nich. Właśnie egzystencjalny obiektywizm zasług i długów tworzy etykę relacji. Jedną z najsilniejszych dynamik i sił jest tu lojalność dzieci wobec rodziców. Badacz Pisał:
- Agresywne ataki, obraźliwe lekceważenie, fizyczne opuszczenie, wycofanie szacunku itd. mogą zranić rodziców, a jednak nie dotknąć podstawowej kwestii lojalności. Jawne role i postawy werbalne rzadko tłumaczą status leżącego u ich podstaw głębokiego zaangażowania. "Chory" lub "zły" członek może skutecznie uzupełniać rolę wybitnego, społecznie twórczego innego członka (ibid., s. 41).
Autor zauważył, iż w terapii indywidualnej wydaje się, że jeśli ktoś szczerze wyraża swoje emocje, dąży do wglądu i autonomii, to nie musi przejmować się tym, że jego "obraz rodziców będzie znienawidzony", gdyż może "inwestować w inne osoby, jako właściwe obiekty swych miłosnych dążeń". Jednak zgodnie z jego doświadczeniem klinicznym "nikt nie staje się zwycięzcą dzięki wnioskowi, który wprowadza nieopanowaną urazę i pogardę wobec rodzica" (ibid., 20). Jeśli nie uda mu się przetransformować swojej wewnętrznej postawy na przyjmującą w stosunku do rodzica, ukryta więź i lojalność będzie w nim trwała, sabotując jego życie. Boszormenyi-Nagy tak o tym pisze:
- Dopóki osoba nie zmaga się z negatywnymi uczuciami i nie rozwiązuje ich poprzez działania oparte na pozytywnych, przyjaznych postawach wobec swojego rodzica, nie może naprawdę uwolnić się od wewnętrznego problemu lojalności i musi "żyć" konfliktem, nawet po śmierci rodzica, poprzez patologiczne wzorce obronne. Podejrzliwe odrzucenie małżonka lub całego świata może być jedną z obronnych prób rozwiązania tego rodzaju konfliktu (ibid.).
Jak widać, twórca terapii kontekstualnej ma to samo zdanie, co Hellinger odnośnie skutków zaprzeczenia więzi - prowadzona do jeszcze silniejszej, choć nieświadomej lojalności. Niewidzialne lojalności zewnętrznie będą przejawiać się jako obojętność, ambiwalencja lub unikanie, co przynosi skutek w postaci wewnętrznych konfliktów. Mężczyźnie będzie trudno szanować i kochać swoją żonę, jeśli odrzuca matkę. Według Boszormenyi'ego-Nagy'a zjawisko to można rozumieć jako zawoalowaną próbę zrównoważenia relacji pionowych poprzez ich interferencję z relacjami poziomymi. Tak więc lojalność wobec rodzica nigdy nie znika, a więź domaga się uszanowania. Jeśli nie może być świadomie podjęta, ujawni się w życiu pośrednio, destrukcyjnie i w innych relacjach. Ktoś, kto robi z drugiej osoby kozła ofiarnego, projektując na nią elementy swojej złej relacji z rodzicami, w ten sposób nie tylko przestaje z uwewnętrznionymi rodzicami, ale także "chroni swoich rodziców, dokonując zemsty na kimś innym. Nieświadomie unika obwiniania ich pamięci, poświęcając jednocześnie swoją lojalność wobec żony" (ibid., s. 25). Boszormenyi-Nagy zaobserwował, że dzieci próbują wziąć na siebie problemy rodziców i nie potrafią żyć własnym życiem, gdy rodzicom dzieje się źle. Pisał:
- Nawet bardzo małe dzieci są czułymi barometrami; wiedzą, kiedy ich rodzice są przeciążeni lękiem, poczuciem winy i nieufnością. Co więcej, chcą coś z tym zrobić. Obserwacja kliniczna rodzin daje wiele wskazówek, jak ogromnie dający i opiekujący chcą być bardzo młodzi potomkowie w stosunku do swoich ogromnie potrzebujących rodziców. To właśnie ta rzeczywistość leży u podstaw późniejszego konfliktu lojalności w wieku dorosłym: "Jakim prawem mogę cieszyć się innymi związkami, jeśli moi rodzice stale cierpią?" (Boszormenyi-Nagy, Krasner, 1986, s. 15).
Autor zwrócił także uwagę na - podkreślany przez Hellingera - jednokierunkowy nurt dawania i brania pomiędzy rodzicami a dziećmi. Boszormenyi-Nagy stwierdza, że:
- (...) na pewnym poziomie otrzymanie wychowania to dług, którego nigdy nie można spłacić. (...) Rodzice zasługują na uznanie ich opieki i wkładu. Są też chwile, kiedy wymagają opieki i troski dzieci. W zasadzie jednak kierunek spłatyjest raczej w przód, a nie wstecz. Inwestycje rodzicielskie są w pełni spłacane poprzez należnywkład potomstwa na rzecz przyszłych pokoleń. Mówiąc prosto, osoba dostaje od swojej przeszłości i swoich rodziców i daje poprzez swoje dzieci i swoją przyszłość (ibid., s. 100).
Terapeuta kontekstualny widzi to samo rozwiązanie konfliktów lojalności, co Hellinger. Stwierdza, że w terapii "poszukiwane będą sposoby zastąpienia postaw niewidzialnej lojalności aktami widocznej troski" (ibid, s. 417). Boszormenyi-Nagy wprowadza pojęcie "oczyszczenia" (exoneration),oznaczające zaprzestanie obwiniania jakiejś osoby, oraz pojęcie "uznania" (acknowledgment), które opisuje obiektywną konieczność odpowiedzi na zasługi opiekuńcze jednej osoby wobec drugiej, bez względu na prezentowane postawy emocjonalne uznającego. Chodzi przede wszystkim o niezacieralny dług wdzięczności dzieci wobec rodziców. Autor pisze, że oczyszczenie:
- (...) różni się od przebaczenia. Akt przebaczenia zwykle utrzymuje domniemanie winy i rozszerza wspaniałomyślność tego, który wybacza, na osobę, która go zraniła. Oferując przebaczenie, osoba powstrzymuje się od pociągnięcia winnego do odpowiedzialności i domagania się kary. W przeciwieństwie do tego, oczyszczenie zazwyczaj wynika z dojrzałej ponownej oceny dawnej dziecięcej wiktymizacji zawodnego rodzica. Zastępuje ono ramy winy dojrzałą oceną wcześniejszych możliwości, wysiłków i ograniczeń danej osoby (lub sytuacji) (ibid., s. 416).
Pojęcia "oczyszczenia" i "uznania" budują dokładny odpowiednik hellingerowskiego "przyjęcia", które także jest czymś innym niż wybaczenie. Kliniczne obserwacje Boszormenyi'ego-Nagy'a są identyczne z naszymi, gdy stwierdza, że poprawa stanu dziecka "często zbiega się ze wznowioną zdolnością rodziców do uniewinnienia własnych, pozornie zawodnych rodziców" (ibid.).
Zasługi oraz przewinienia jednych wobec drugich stanowią swego rodzaju "spisany" bilans. Autor nie stosował pojęcia pola rodzinnego i nie znał efektów polowej pamięci, jednak sugerował, że jest coś zobiektywizowanego w etyce grupy. Twierdził, że rozpatrując społeczeństwo jako całość:
- (...) można dowieść, że istnieje niewidoczna równowaga dynamiczna pomiędzy wszystkimi konkurującymi indywidualnymi pojęciami sprawiedliwości. Ta wewnętrzna zgoda co do zasad subiektywnej sprawiedliwości, tj. sposobu, w jaki równowaga korzyści (equity of benefits) wszystkich jest mierzona, stanowi podstawę "obiektywnej" sprawiedliwej rachunkowości grupy (Boszormenyi-Nagy, Spark, 1984, s. 81).
Bruce Bynum i nieświadomość rodzinna
Amerykański psycholog kliniczny i psychoterapeuta rodzinny Edward Bruce Bynum sformułował koncepcję nieświadomości rodzinnej, która sytuuje go jako niezależnego odkrywcę pola rodu [4]. Autor zauważył, że członkowie rodziny współdzielą treści snów, emocje, nastawienia czy wzorce behawioralne. Niekiedy te elementy pojawiają się w kolejnych generacjach. Może się to odbywać w sposób nieciągły, na przykład dotyczyć pierwszej i trzeciej generacji z pominięciem drugiej. Rodzinę wydaje się przenikać pewne informacyjno-energetyczne pole. Autor pisze:
- Po sesjach z rodzinami, gdzie wszyscy byli obecni, pracowaliśmy z częściami lub podsystemami rodziny. Często w tych sytuacjach z rodzeństwem lub rodzicami pojawiały się "tajemnice rodzinne". Gdy był odpowiedni czas, by te tajemnice zostały wyjawione całej rodzinie, w jakiś sposób każdy wydawał się mieć już niejasne wyobrażenie tajemnicy drugiego, chociaż nigdy o niej otwarcie nie wspomniano. Takie tajemnice często dotyczyły najbardziej dziwnych uczynków i najbardziej intymnych fantazji. Wyglądało na to, że istniał współdzielony centralny obraz, nie zlokalizowany w pełni w jednej osobie, ale związany z każdym członkiem, który miał własne postrzeganie tego obrazu. Założyłem, że musiała tu istnieć jakaś niewerbalna komunikacja (Taub-Bynum, 1984, s. 4).
Wiele razy zauważałem, że choć w rodzinie nie wspomniano o szczególnym problemie, to jednak jeden członek rodziny w jakiś sposób wyrażał ból innego członka (ibid., s. 5).
Mamy tu znane z ustawień systemowych zjawisko polegające na tym, że członkowie rodziny współdzielą problemy, niosą wzajemnie swój ból oraz posiadają nieświadomą wiedzę jeden o drugim. Matryca, jaką tworzy nieświadomość rodzinna, istnieje już przed urodzeniem dziecka, które wchodzi do niej i zaczyna być przez nią kształtowane, gdyż - co podkreśla autor - ma ona charakter "energetyczny", aktywnie wpływając na życie psychiczne i zachowanie człowieka. Nieświadomość rodzinna w pewnym sensie znajduje się pomiędzy osobistym i kolektywnym obszarem psychiki, podzielając wiele cech osobistej i zbiorowej nieświadomości. Nieświadomość osobista zawiera przede wszystkim elementy biograficzne, zaś zbiorowa - wspólne całemu rodzajowi ludzkiemu czy grupie etnicznej. Nieświadomość rodzinna jest tworem zbiorowym rodziny i składa się:
- (...) z tych osobistych motywów, które zostały stłumione, a także ze stylów kulturowych i stylów wzajemnych relacji rodzinnych (dotyczących interakcji w rodzinie), których przejawy istniały przed wejściem psychiki do tego systemu. (...) Nieświadomość Rodzinna zawiera wspólne obrazy, doświadczenia i role pełnione razem przez członków naszej macierzy rodzinnej. To tworzy wspólne pole emocjonalne i matrycę świadomości. Te współdzielone obrazy i emocje są aktywne, intensywne i natychmiastowe. (...) Na tym poziomie świadomości rodziny intensywność, energia i afekt są dzielone niezależnie od jakichkolwiek zakłóceń w komunikacji. Efekty i wpływy tego poziomu można dostrzec w zachowaniu, rolach i marzeniach, które tworzymy (ibid, s. 11).
Bardzo ważny jest fakt, że nieświadomość rodzinna w dużym stopniu rozwija się, zanim dana osoba staje się oddychającą częścią rodziny. Jako jednostki rodzimy się w systemie, w którym znaczna część interakcji już działa w obrębie grupy. Jest to jeszcze mocniejsze, gdy w rodzinie jest już wiele rodzeństwa. Te relacje lub wzorce energetyczne mogą istnieć jawnie w świadomości rodziny, lecz generalnie są nieświadome w systemie rodzinnym (ibid., s. 14).
Autor zauważa, że system rodzinny tworzą nie tylko aktualne interakcje pomiędzy żywymi osobami, lecz także "obrazy" osób zmarłych i nieobecnych:
- Ten poziom nieświadomego funkcjonowania trwa również wtedy, gdy nie jesteśmy już aktywnym członkiem systemu. Zauważamy tu rodzinną mitologię dotyczącą osób, które zmarły lub wyjechały, ale których obrazy i przykład nadal wpływają w systemie na innych, którzy o nich wiedzą (ibid.).
Biorąc pod uwagę twierdzenia autora odnośnie nieświadomości rodzinnej, takie jak jej współdzielenie przez członków rodziny (status pomiędzy "czymś w jednostce" a "czymś w systemie"), niejednoznaczny stosunek do czasu oraz aspekt energetyczny - możemy stwierdzić, że obecność zmarłych w systemie rodzinnym, tak jak ją widzi Bynum, nie ogranicza się do pamięciowych obrazów członków rodziny, lecz ma charakter aktywny i dynamiczny. Autor wyraża też pogląd, że jesteśmy połączeni nie tylko z członkami naszej rodziny, lecz także ze wszystkimi innymi rodzinami i być może ze wszystkimi istotami w ogóle. Na tej podstawie zdaje się przewidywać istnienie wiedzącego pola, w takiej formie, w jakiej wykorzystujemy je podczas ustawień, a więc jako kanał umożliwiający nam wiedzę o innych:
- Gdyby ktoś miał właściwy sposób dekodowania lub przekształcania tego najgłębszego poziomu energii (prawidłowa transformata Fouriera), miałby dostęp do tego ogromnego pola informacji (ibid., s. 23).
Ów sposób dekodowania został znaleziony, jest nim technika reprezentacji. Bynum widzi nieświadomość rodzinną jako bardzo ważny czynnik kształtowania się naszych postaw, emocjonalności, a nawet sfery moralnej, rozumianej jako zdolność do współczucia i oddania. Z pierwotnej łączności wewnątrz rodziny wynosimy poczucie jedności obiektów świata oraz takie zjawiska, jak telepatia. Autor tak o tym pisze:
- Nieświadomość Rodzinna (autor stosuje wielkie litery - D. J.) wyłoniła się w ramach tego studium jako pole informacji i energii, które obejmuje życie każdej grupy osób o silnych powiązaniach afektywnych, wspólnej historii i nawracających wzajemnych transakcjach. (...) rodzina jest prawdziwym ziarnem, ogniwem pierwotnej energii, z której wywodzą się później niemal wszystkie inne związki. Mówienie, że każda osoba jest "aspektem" tego pola energetycznego, nie wystarczy. Doświadczamy tego pola jako potężnych emocji, obrazów, wiru, z którego wyłania się wiele naszych motywacji. (...) W swojej zdrowej formie to pole Nieświadomości Rodzinnej jest rdzeniem współczucia. Jest to dziedziniec i laboratorium jaźni, miejsce, w którym wrodzona wiedza, że całe życie jest zaiste Jednym, może być namacalną rzeczywistością, a my możemy działać i rozwijać się w zgodzie z tym. To w rodzinie uczymy się angażować i rozłączać, to w niej rodzi się poczucie oddania i integralności. W tym kontekście psi jest po prostu kolejnym wydarzeniem, które świadczy o wzajemnych powiązaniach wszystkich istot i sił natury (ibid., s. 196).
Podobnie jak Hellinger, Bynum dostrzega niebezpieczeństwa iluzji autonomii i niezależności, także dla naszego zdrowia:
- Kiedy tracimy intymne połączenie z jakimś rodzajem energii Nieświadomości Rodzinnej i padamy ofiarą iluzji absolutnej autonomii lub indywidualności, ryzykujemy prawdziwą chorobą i utratą poczucia emocjonalnego uziemienia. Dynamiczne powiązanie, lub wzajemna zależność, są niezbędne dla naszego dobrego samopoczucia (ibid., s. 22).
Postawa terapeuty
W ramach różnych nurtów terapii rodzin rola terapeuty była wielokrotnie przeformułowywana, więc nie sposób podać ogólnie panujących standardów. Jest jednak wiele podobieństw pomiędzy postawą terapeutów rodzin i terapeutów ustawień. Można wskazać regułę zachowywania bezstronności lub "wielostronniczość", czyli przyjmowanie punktu widzenia każdej z osób. Terapeuta rodzinny Karl Tomm twierdzi, że bycie neutralnym podczas wywiadu oznacza "akceptowanie wszystkiego, co ma miejsce w danym momencie" oraz "unikanie jakiegokolwiek przywiązania czy niechęci do czegokolwiek, co dany klient mówi lub robi" (w: Górniak, Józefik, 2003, s. 48). Inni autorzy piszą, że terapeuta "powinien angażować się w luźny sposób - reagować na komunikaty członków rodziny, a jednocześnie pozostawać poza systemem rodzinnym" (Bandler i inni, 2001, s. 111). Terapeuci inspirowani konstruktywizmem jeszcze dalej odchodzą od narzucania czegokolwiek rodzinie i wszystko, co się wydarza, starają się przyjąć i zrozumieć. Dlatego takich zdarzeń, jak niepojawianie się rodziny na sesji lub nie przybywanie w komplecie, nie będą nazywali "oporem", lecz uznają za pewną systemową konieczność. U podstawy takiego pojmowania rodziny leży koncepcja determinizmu strukturalnego Humberto Maturany, wedle której systemy żywe robią to, co muszą robić zgodnie ze swoją strukturą, ponieważ jest to jedyna rzecz, jaką potrafią robić (Górniak, Józefik, 2003, s. 49). Jest tu podobieństwo do hellingerowskiego "Tak", zgody na to, co jest, gdyż właśnie takie być musiało. Referując stanowisko Tomma, Lech Górniak pisze, że:
- Terapeuta ma pozostać otwarty wobec wszystkiego, co się wydarza i "napływa" wraz ze strumieniem spontanicznej aktywności. Jednocześnie ma unikać przyjmowania stanowiska "za" lub "przeciw" (...). Ponadto, powinien być otwarty na możliwość ponownego rozważenia tego, co wyobrażał sobie, że zaszło. Uwolnienie od przywiązania do własnych spostrzeżeń i intencji (wersji wydarzeń) stwarza większą plastyczność działań interwencyjnych. Terapeuta zabezpiecza w ten sposób więcej przestrzeni dla wyłonienia się i uaktywnienia intuicyjnych, nie zawsze świadomych aspektów poznawania (Górniak, Józefik, 2003, s. 61).
Jest to taka sama postawa jak w ustawieniach, gdzie nikogo nie oceniamy i nie przyjmujemy stanowiska żadnej z osób, szanując miłość i wewnętrzny ruch każdego. Jesteśmy wolni od przywiązywania się do własnych spostrzeżeń i interpretacji, szczególnie tych powstających przed ustawieniem. Przede wszystkim "zabezpieczamy przestrzeń" dla wyłonienia się "nieświadomych aspektów" sytuacji klienta, które ujawniają się przez wiedzące pole. Terapeuci zalecają koncentrację na procesie, a nie na wnioskowaniu z treści (Bandler i inni, 2001, s. 99). Trzeba obserwować, a nie łudzić się, że problem rodziny można rozwiązać dyskursywnie i "w głowie". Pasuje tu zdanie, które powtarzam podczas szkoleń: "W ustawieniach pracujemy ustawieniami". Nie należy starać się rozwiązać problemu klienta podczas rozmowy, lecz mieć pełną świadomość, że istotne rozumienie i zmianę może przynieść wyłącznie ustawienie. Przystępując do ustawienia, nie należy mieć określonej - a jedynie ogólną i podatną na zmianę - wizji co do tego, w jakim kierunku będziemy pracować. Na przykład, że będziemy pracować "z linią ojca", bo zapewne tam tkwi sedno problemu. Może się bowiem okazać, że zależności są zupełnie inne, niż przypuszczaliśmy. Bateson uważał, że zbyt świadomy cel, powzięty podczas terapii, może ograniczyć możliwości dostrzegania wielości powiązań (Górniak, Józefik, 2003, s. 41). Wielu twórców terapii rodzin kładzie nacisk na zdolność terapeuty do odrzucenia starych znaczeń i bycie wolnym od pomysłów i intelektualnych założeń (Górniak, Józefik, 2003, s. 57 i nast.). Jest to zgodne z zalecaną przez Berta Hellingera postawą fenomenologiczną.
Ustawienia systemowe na tle terapii rodzin
Terapia rodzin rozpatruje problemy psychiczne w kontekście wpływu, jaki na jednostkę mają przede wszystkim żyjący i obecni członkowie jej rodziny. Terapeuci koncentrują się też na wpływie rodziców, których Satir określa mianem "architektów rodziny" (Satir, 2000a, s. 18). Terapia Hellingera poszerza ten kontekst, gdyż ród jest bardziej rozległy niż konwencjonalnie rozumiana rodzina, nawet międzypokoleniowa. Ród to nie tylko aktualne interakcje, lecz coś, co stale towarzyszy każdemu z nas. Pozwala to na skuteczną pracę z osobami dorosłymi, bez angażowania ich rodzin. W ustawieniach zdejmujemy część ciężaru z rodziców, widząc znaczenie także innych osób. W tradycyjnej terapii rodzin mówi się o rodzinach "zdrowych" i "zaburzonych", o "dysfunkcyjnych związkach małżeńskich" i odróżnia się rodziny "wspierające" od "hamujących rozwój". Nie posługujemy się w ogóle tymi kategoriami w ramach terapii hellingerowskiej. Na zwykłym planie oczywiście widzimy, że w jakiejś rodzinie szczególnie źle się dzieje, nie możemy jednak takiej rodziny określić jako "zaburzonej". Jej problemy wynikają z szerokiego tła, obejmującego żywych i zmarłych. Uznanie całego wielopokoleniowego systemu za "zaburzony" byłoby bezsensowne. Nie oceniając ani klientów, ani ich rodzin, nie musimy twierdzić, że wszelkie zachowania i wzorce relacji są sobie równe, a ich znaczenie jest definiowane jedynie przez zainteresowane osoby. Wręcz przeciwnie, jako terapeuci hellingerowscy doskonale wiemy, że istnieją obiektywne zasady, które prowadzą do wzrostu i zdrowia, oraz takie, które zawsze będą destruktywne. Możemy podzielać w pewnych punktach stanowisko konstruktywistyczne czy narracyjne, uznając, że jest wielka liczba ludzkich opowieści o sobie czy rodzinie, i że należy obserwować to, co jest, nie narzucając własnych wizji. Wiemy jednak, że istnieje głęboki poziom życiowego funkcjonowania, który ma charakter wspólnej wszystkim dynamicznej struktury. Chociaż wielu twórców terapii rodzin wyraźne dostrzegło wagę miłości w rodzinie i zdaje sobie sprawę z konieczności utrzymywania neutralnej postawy, elementy te nie mają w tradycyjnej terapii statusu bezwzględnych zasad. Dlatego zdarzają się też "osobiste" podejścia do tematu. Ludewig stwierdza, że "terapeuci, którzy muszą komuś przypisać winę, opowiadają się po stronie dziecka, lub ojca czy matki, ignorując zjawisko miłości w rodzinie", "potęgują lęk przed rozstaniem i poczucie winy". Przyjmując taką postawę, łamią zasadę neutralności i "zbyt silnie angażują się w konflikty w rodzinie" (Ludewig, 1995, s. 170). Tej postawy nie mają ci, którzy rozumieją bezwzględną siłę rodzinnych więzi.
Gestaltysta i praktyk terapii rodzin, Walter Kempler, twierdził, że w terapii rodzin opartej na doświadczaniu nie stosuje się technik, a jedyną "techniką" jest sam terapeuta, podobnie myślał Whitaker oraz terapeuci strukturalni (Kubitsky, 2010, s. 83; Goldenberg, Goldenberg, 2006, s. 241). W tradycyjnej terapii osobowość terapeuty, jego kreatywność, a nawet sposób bycia, zdają się mieć znaczny wpływ na efekty. Osobowość terapeuty była podkreślana między innymi w przypadku Satir, Whitakera, Ackermana. W ustawieniach mamy inną sytuację. Terapeuta pracuje przede wszystkim techniką terapeutyczną. Owszem, pracuje "sobą", gdy staje jako reprezentant lub kontaktuje się z polem klienta, jednak jego cechy osobowości, styl bycia czy jakaś szczególna osobista wrażliwość nie stanowią istoty praktyki i są utrzymywane w tle. To, co jest potrzebne do tego, aby być terapeutą ustawień, jest zasadniczo wyuczalne - nie jest wymagane bycie kimś szczególnym czy "charyzmatycznym". Terapeuci rodzinni - chociażbyza radą Satir - biorąpod uwagę, a nawet kierują się swoimi emocjami i skojarzeniami podczas sesji (Kubitsky, 2010, s. 137). Wydaje się jednak, że niektórzy z nich mogą mieć większy, a inni znacznie mniejszy zakres tego rodzaju percepcji (pewnie dlatego w pracach Satir jest tak wiele zaimka "ja" - Satir zdaje sobie sprawę, że to ona tak czuje, ona tyle dostrzega, ona tak, a nie inaczej oddziałuje na rodzinę). W terapii ustawieniowej, dzięki świadomemu nastawieniu się na wiedzące pole, unikamy przyjmowania postawy kogoś wyjątkowo "sensytywnego". Ten rodzaj odbioru informacji jest bowiem dostępny każdemu i nie trzeba mieć żadnych niezwykłych zdolności.
W prawidłowo prowadzonych ustawieniach podążamy za porządkami systemowymi, a klient jest chroniony zarówno przed samowolą terapeuty, jak i przed tym, co może być bezpośrednio raniące. W tradycyjnej terapii rodzin dopuszczalne są na przykład techniki, gdy ktoś z członków rodziny wykrzykuje do drugiego: "Nie chcę obłudnego syna", "Nie gadaj, że się kochamy, skoro mnie nie kochasz", a także techniki, takie jak prowokowanie, destabilizowanie, interwencje paradoksalne, manipulacja czy perswazja (Kubitsky, 2010, s. 83; Minuchin, Fishman, 1981). W ustawieniach nie ma tak inwazyjnych, a przez to ryzykownych dla terapeuty i klienta, momentów. W terapii Hellingera pracujemy w ścisłych ramach. Bynajmniej nie ujmujemy życia, ani ludzi w całym ich bogactwie i różnorodności, nie odnosimy się do palety ludzkich marzeń, popędów, myśli, celów czy sądów. Pracujemy na "innym planie", na planie porządków systemowych i dlatego w delikatny sposób pomijamy "codzienną barwność" naszych klientów. Ten styl pracy daje nam spory komfort, gdyż nie wikłamy się w normalne wśród ludzi różnice zdań i punktów widzenia. Tradycyjni terapeuci rodzinni nie mają tego komfortu, gdyż stale pracują w polu rodzinnych oczekiwań, fantazji i gier. Jest im z tego powodu o wiele trudniej zdefiniować obszar, w który dla dobra klienta powinni wkroczyć, i oddzielić go od obszaru, który muszą pozostawić na boku.
Goldenbergowie podają kryteria przydatne w ocenie danej metody psychoterapii rodzinnej (por. Goldenberg, Goldenberg, 2006, s. 133 - 134). Pytają:
- Czy ma szerokie zastosowanie? Czy wyjaśnia funkcjonowanie rodziny, unikając twierdzeń trywialnych i uproszczonych? Czy można ją zastosować do wszystkich rodzin i wszystkich sytuacji?
- Czy jest oszczędna? Czy przyjmuje minimalną liczbę założeń koniecznych do wyjaśnienia badanych zjawisk? Jeżeli dwa konkurencyjne systemy teoretyczne przewidują wystąpienie tego samego zachowania, to czy wybrana teoria postuluje mniej założeń i konstruktów?
- Czy jest precyzyjna? Czy jasno definiuje pojęcia i odnosi je do innych terminów i danych (nie polega wyłącznie na obrazowym lub metaforycznym języku bądź analogii)?
- Czy jest weryfikowalna? Czy generuje przewidywania na temat zachowania, które można potwierdzić po zebraniu stosownych danych empirycznych?
- Czy jest potwierdzona empirycznie? Czy systematyczne badania empiryczne potwierdzają przewidywania teorii?
- Czy pobudza do myślenia? Czy prowokuje do stawiania pytań i dalszych poszukiwań w celu ulepszenia teorii, a nawet wykazania jej słabości?
Jak w obliczu powyższych pytań jawią się ustawienia systemowe? Czy mają szerokie zastosowanie? Jak najbardziej, ustawienia mówią o regułach dotyczących każdej rodziny, a nawet odnoszą się do innych ludzkich systemów. Mimo swej prostoty, ustawienia nie są trywialne - wielu ludzi nie ma pojęcia o porządkach miłości, a ich odkrywanie zdaje się być aktem umysłowego rozwoju. Teoria Hellingera jest niezwykle oszczędna. Na bazie niewielu podstawowych założeń i terminów (więź, wyrównanie, przynależność, hierarchia, wiedzące pole, sumienie grupowe) wyjaśnia wszystkie zjawiska, jakie mają miejsce podczas ustawienia, a także pozwala na skuteczne interwencje terapeutyczne. Czytelnik może też osądzić na podstawie materiału tej książki, czy ustawienia systemowe są metodą precyzyjną i logiczną. Ustawienia nie posługują się analogiami i obrazami, lecz nazywają bardzo konkretne procesy. Praca z tymi procesami zawsze przynosi terapeutyczne skutki. Z teorii Hellingera można wysnuć wiele empirycznych przewidywań co do zachowań, problemów czy jakości życia ludzi (na przykład to, że jeśli ktoś przyjmie swoich rodziców, uzyska większą możliwość poprawy relacji z własnymi dziećmi).
- O Autorze
Artykuł jest podrozdziałem książki przygotowywanej w wydawnictwie Virgo pt. "Ustawienia systemowe - przełom w psychoterapii i wiedzy o człowieku" (tam też będzie można znaleźć bibliografię). Autor przedstawia w nim związki ustawień systemowych i klasycznej terapii rodzin. Czytelnik nie zorientowany w temacie ustawień może wcześniej zajrzeć do wcześniejszego artykułu Damiana Janusa na ten temat, zamieszczonego w portalu Psychologia.net.pl
Opublikowano: 2018-06-27