Reklamy
Artykuł
Dominika Mrozek
Asertywnie "Tak!"
- Wasz czas jest ograniczony, więc nie marnujcie go na życie cudzym życiem. Nie dajcie się schwytać w pułapkę dogmatu, która oznacza życie według wskazówek innych ludzi. Nie pozwólcie, by szum opinii innych zagłuszył wasz wewnętrzny głos. I co najważniejsze, miejcie odwagę iść za głosem swojego serca i intuicji.
Steve Jobs
Teoria siatek
W przeddzień Wielkanocy wybrałyśmy się z moją mamą, która przyjechała do nas, do miejscowego supermarketu, by zaopatrzyć się w niezbędne do świątecznego pichcenia produkty. Planowałyśmy kupić mało, jednak okazało się, że wyszłyśmy z dwiema potężnymi torbami. Wzięłam do rąk obie nie zbaczając na z początku zabawne komentarze mojej mamy, która usilnie prosiła, abyśmy podzieliły się zakupami. Jestem młodą i silną kobietą, więc nie chciałam obciążać mamy. Jej reakcja stawała się coraz bardziej poważna, ale ja trwałam przy swoim. W końcu zaczęłyśmy się zaciekle kłócić i mama wyrwała mi jedną torbę z rąk, krzycząc, że powinnam się szanować, co uruchomiło dodatkową falę złości i pełnych kąśliwości uwag z mojej strony. Sytuacja oglądana z boku mogłaby wydawać się komiczna, niemniej obydwie byłyśmy wściekłe na siebie jak osy. Nie rozumiałam sytuacji i nie wiedziałam, dlaczego moja usilna chęć pomocy starszej ode mnie kobiecie wzbudziła w niej taki gniew. Obie wracałyśmy wściekłe na siebie. Gdy emocje już opadły a mama zdążyła się uspokoić wreszcie przemówiła:
- To nie chodzi o siatki! Siatki to była metafora! Chodziło mi o to, że nie dajesz sobie pomóc i nie prosisz o pomoc. Twój ojciec też mi w niczym nie pomagał i zawsze musiałam nosić ciężkie przedmioty sama. Szanuj się, dziecko. Nie daj po sobie deptać.
No i znowu to jej "Szanuj się", które doprowadza mnie do szewskiej pasji, ponieważ jednoznacznie kojarzy mi się z kobietami lekkich obyczajów, z którymi się nie identyfikuję. Na koniec spłakałyśmy się siedząc na łóżku u mnie w domu i długo jeszcze wieczorem rozmawiając.
Teoria siatek odnosi się do schematów postępowania, które kształtujemy od samego początku naszego życia - od lat dziecięcych, przez dojrzewanie, dorosłość i starość. Mówi ona o tym, że pewne wzorce postępowania przejmujemy w sposób automatyczny, nieświadomy. Ja całkowicie przeniosłam dziecięce "bycie miłą i nad wyraz pomocną" na życie dorosłe. Szczególnie wart zaznaczenia jest fakt, że te schematy przekładamy na wiele obszarów naszego funkcjonowania, w tym najważniejszym wydają się być relacje z najbliższymi.
Po kilku miesiącach od zdarzenia pod supermarketem udało mi się zweryfikować teorię siatek z moim bratem - bystrym i bardzo spostrzegawczym facetem, starszym ode o dziesięć lat, który bardzo wnikliwie ocenia i wyciąga wnioski z różnych sytuacji. Prowadziliśmy długą tyradę na temat tak bardzo irytującej mnie teorii siatek i aktualnego mojego własnego - jak wtedy mi się wydawało - kryzysu w związku.
- Słuchaj, teoria siatek nie ma przełożenia na rzeczywistość. Nie ulegaj schematom, skracaj sobie drogę do krótkoterminowego celu i zawsze pytaj: "Czego teraz chcę?" i obierz do tego drogę. Jeśli dzisiaj nosisz siatki to wcale nie oznacza, że jutro też będziesz chciała to zrobić. A jeśli nie będziesz chciała, to powiedz: "Nie chcę ich nosić sama". Konwenanse są nam wpojone, ale nie są nasze, nie musimy się ich słuchać i korzystać z nich. Postępuj tak, by tobie było dobrze i realizuj swoje cele. Znajdź swój komfort w każdej sytuacji i na tyle na ile ona pozwala.
Teoria siatek została wzbogacona o element niepowtarzalności. To znaczy, że teraz zakłada ona, że na nasze schematyczne postrzeganie ma wpływ szereg czynników, między innymi to, czy pozwolimy, żeby dane zachowanie stało się zachowaniem stałym dla nas. Jeśli tak się stanie, to zostanie również ono stałym atrybutem naszej osoby dla naszego otoczenia. Np.:
- "Zawsze sprzątam w sobotnie poranki. Budzę się wcześnie rano i sprzątam, żeby mieć to z głowy."
- "Za każdym razem kiedy między mną i moim partnerem dochodzi do niezgody poszukuję pojednania."
Czasami spotykamy się ze schematycznym myśleniem, gdy słuchamy rad przyjaciółek w stylu "Nie powinnaś się odzywać do niego pierwsza. To on powinien", albo " Ile razy to ty masz wyciągać rękę na zgodę?". Odpowiedź wydaje się banalna. Każdy z nas wie, że wyciąganie ręki na zgodę po raz setny to domena osób słabych. Przynajmniej z takimi mitami spotykamy się na co dzień. Często również w rodzinach patriarchalnych zajmuje to wysokie miejsce w notowaniach w zakresie kompetencji społecznych i budowania rodzinnego autorytetu. Próba sił, wygra ten, kto nie przerwie milczenia.
Mój brat zaskoczył mnie elokwencją w tej kwestii również. - Jestem egoistą. Lubię poczucie spokoju i dobrej atmosfery, dlatego dążę do kontaktu i rozmowy. Nie wyciągam ręki na zgodę ale chcę jak najszybciej przebrnąć przez ciszę, bo moje własne komfortowe życie jest dla mnie najważniejsze, mój spokój. W większości to ja po kłótni inicjuję kontakt i nie dopatruję się tutaj mojej roli jako przepraszającego, wręcz przeciwnie. Zaczepnie pytam, prowokuję i dążę do konfrontacji, tylko po to by wejść w normalny dialog.
Trudne, prawda? W przypadku osób, które unikały konfliktów od lat adaptując się do zewnętrznie stawianych im warunków i robiących dobrą minę do złej gry takie dążenie do konfrontacji może wydawać się niemal niewykonalne. Jestem z tych osób, które z trudem odmawiają, by wysłuchać teleankietera lub by wziąć ulotkę wciskaną na ulicy. Oczywiście to jest obszar strefy społecznej ludzi, z którymi nie jestem związana emocjonalnie, więc ciężar związany z wyrzutami sumienia nie jest aż taki wielki.
Co kiedy mamy do czynienia z osobą bliską? Partnerem, rodzicem, rodzeństwem, przyjaciółką? Tak właśnie zaczyna się wielka przygoda z nauką asertywności.
Obrażanie się i emocjonalna odpowiedzialność
Pewna bliska mi osoba za najlepsze narzędzie przydatne do mojego wychowania gdy byłam dzieckiem uważała obrażanie się. Człowiek ten uważał, że najlepszy sposób na zakomunikowanie swojej złości, rozczarowania czy smutku to nagły zwrot w stronę ignorowania, izolacji i długofalowe powodowanie dyskomfortu psychicznego. Gdy byłam dzieckiem bardzo mnie to bolało, ponieważ nie rozumiałam dlaczego człowiek, którego darzę miłością i szacunkiem traktuje mnie nagle w taki sposób jakbym była dla niego zupełnie obca i niechciana. W międzyczasie nauczyłam się, że reagowanie skruchą i przepraszanie prowadzi do "wybaczenia krzywd" niezależnie od tego, czy to była rzeczywiście moja wina, nieporozumienie czy kwestia interpretacji. Nauczyłam się, że postawa uległa wobec autorytetów pomaga rozładować napięcie i na nowo stworzyć komfortową sytuację między dwojgiem ludzi. Pomimo tego, że znalazłam cudowny sposób na łagodzenie osób zarażonych tym strasznym wirusem, szybko zorientowałam się, że lęk przed obrażaniem się stawał się jeszcze większy. Koniec końców w postawie uległej byłam wspierana przez mamę, która również obawiała się niezręcznej, pełnej frustracji ciszy.
Dzięki swojej wrażliwości i skłonności natychmiastowego reagowania na obniżony nastrój u innych zauważyłam, że jakimś niewyjaśnionym sposobem ludzie, którzy z chęcią się na mnie obrażą, jakoś mnie odnajdują na tej planecie, poznają się ze mną i wchodzą ze mną w interakcje. Uważna obserwacja ludzi i ich cech to jedna sprawa, natomiast praca nad sobą i szukanie rozwiązania w sobie to o wiele bardziej złożony problem. Schematy działają za nas, pojawiają się automatycznie w naszych spostrzeżeniach i ocenach względem innych ludzi.
Jeśli jesteś wrażliwcem, który obawia się, że ktoś może się na niego obrazić, to na pewno znajomo brzmi również twój własny detektor nastrojów u innych i przyjmowania pełnej odpowiedzialności za nastroje znajomych, przyjaciół i rodziny. Gdy twój przyjaciel jest w złym nastroju, szukasz winy w sobie i zastanawiasz się, jak to naprawić, ponieważ czujesz odpowiedzialność za to, co on myśli i jak postrzega świat z takim afektem jaki ma.
Oczywiście na pewno słyszałeś/słyszałaś, że to wielka zaleta, ponieważ świadczy o twojej empatii i życzliwym podejściu do otaczającego świata, chociaż nikt nie mówi już o kosztach, jakie ponosisz, borykając z wielkim workiem odpowiedzialności na koniec dnia, gdy kładziesz się do łóżka, czując się absolutnie wypompowany. Czasami nawet i zadowolony, że tyle osób powinno być ci wdzięcznych za to, co dla nich zrobiłeś. Gdyby się nad tym zastanowić, to nie musielibyśmy nazywać się magnesami na obrażalskich. My sami ich wyszukujemy, nazywamy ich magiczną zdolność i celebrujemy. "Dlaczego się obraziłeś?", "Co się stało?", "Zły jesteś na mnie?". Pytania niemal same wychodzą z ust, zanim nawet pomyślisz. Kto by pomyślał,że w tej małej skromnej i pomocnej osóbce jest przekonanie o omnipotencji i prawo do domysłów o myśli drugiego człowieka. A jednak.
Afektywny kameleon
Zarażenie się emocjami zwane również zarażaniem się afektywnym jest procesem transferu emocji pomiędzy ludźmi. Często spotykamy się z określeniem zaraźliwego śmiechu, radości czy uśmiechu. Monika Wróbel z Instytutu Psychologii na Uniwersytecie Łódzkim mówi o dwóch rodzajach zarażania się: emocjami (emotional contagion) i nastrojem (mood contagion). Jak się możemy spodziewać, nastrój jest zjawiskiem stopniowo narastającym, o niewielkim natężeniu i rozciągniętym w czasie. Nie możemy tez mówić w tym przypadku o jasno określonej przyczynie lub obiekcie na który jest skierowany. W przypadku emocji mówimy o stanach intensywnych i krótkotrwałych o wyraźnej dynamice i zewnętrznej przyczynie.
Kameleon jest to gad z rodziny jaszczurkowatych, słynący ze zdolności do zmiany ubarwienia, długiego języka i oryginalnych kształtów ciała. Ich barwa zmienia się pod wpływem stanu fizycznego i emocjonalnego, a także jest formą komunikacji między osobnikami, jak podaje Wikipedia. Podobnie jak kameleony, ludzie którzy dążą do aprobaty i akceptacji społecznej, a także których cechuje wysoka, rozwinięta empatia szybko adaptują się do otoczenia i nie wyobrażają sobie, że można być radosnym gdy nasz partner wstał lewą nogą. Jak mogę być zadowolony gdy on jest zły/smutny/zamyślony. Zmiana koloru skóry kameleona okupiona jest dużym nakładem emocjonalnym, którego głównym kompozytem jest stres. My również poddajemy się takim stresorom stopniowo szukając winy w nas samych. Afektywne kameleony zazwyczaj nie szukają przyczyn na zewnątrz: "Pewnie miał kiepski dzień w pracy", "Potrzebuje chwili dla siebie. Ciekawe co jest na obiad?", "Pewnie nie da się namówić na zakupy. Może umówię się z kimś na spotkanie." One muszą mieć odpowiedź natychmiast, a ta jest dostępna od ręki w nich samych.
Bywa tak, że nasz dobry nastrój umotywowanym wspaniałym samopoczuciem, uczuciem satysfakcji i zadowolenia szybko znika, gdy osoba z którą przebywamy z niezrozumianego dla nas powodu wydaje się być nieobecna, pasywna i nie chce podejmować rozmowy. Jaka jest nasza pierwsza reakcja? Pytamy: "Czy coś się stało?", "Czy jesteś na mnie zła?", " Czy coś ci zrobiłam?", "Czy to chodzi o nas?". Rzadko kiedy uzyskujemy odpowiedź od razu, ale drążymy dalej. W końcu nasz dobry nastrój pęka jak przebity balon i zasępiamy się pogrążając się w myślach o tym, co w naszym zachowaniu mogło być przyczyną złego nastroju naszego rozmówcy.
Moja znajoma, bardzo elegancka, wykształcona i mądra 60-letnia kobieta żyje w związku z mężczyzną, który bardzo często miewał złe nastroje, szybko się denerwował i szukał winnych swojemu złemu samopoczuciu. Kobieta ta z nad wyraz rozwiniętą empatią wielokrotnie zajmowała się poprawianiem mu humoru, rozbawianiem, rozładowywaniem napięcia poprzez inicjowanie rozmów, przepraszanie i kupowanie prezentów. Z niepokojem oczekiwała i zastanawiała się w jakim humorze dzisiaj będzie jej mąż i czy będą mogli wspólnie oglądać film lub wyjść na spacer, a gdy zły nastój jej partnera trwał kilka dni, a on stawał się coraz bardziej markotny i zamknięty, nie mogła spać i nieustannie się zamartwiała. Kobieta podświadomie wiedziała, że nie powinna okazywać zadowolenia z udanego dnia w pracy, gdy jej mąż miał zły dzień. Wiedziała też, że nie powinna zapraszać koleżanek, gdy on zasępiał się w salonie przed telewizorem. Dzieciom również wszczepiła czujnik na drażliwość ojca i sposoby na łagodzenie go.
Wiele lat później ta sama kobieta podjęła decyzję o tym, że nie chce już utrzymywać kontaktów z tym człowiekiem. Powiedziała, że była to dla niej bardzo trudna decyzja, ale takie małżeństwo było dla niej nie do wytrzymania, ponieważ złe nastroje jej męża, obrażanie się i nie odzywanie się do niej całymi dniami stawało się coraz częstsze, bardziej irracjonalne i rozciągnięte w czasie.
Afektywny kameleon godzi się na to, by solidarnie cierpieć wraz z osobą u której takie cierpienie rozpoznaje i przyczyny szuka w sobie, ponieważ w tym miejscu jest ona najbardziej dostępna, tym samym najbardziej oczywista. Dzięki temu, niemal od razu podaje na tacy swoją osobę lub zachowanie jako powód wszelkich zmartwień swojego partnera, nawet wtedy gdy nie jest to jeszcze do końca uświadomione przez osobę, którą zły nastrój dotknął.
Na co dzień kameleony myślą o sobie pozytywnie i mają promocyjne nastawienie. Ich poczucie wartości własnej buduje wdzięczność ludzi, akceptacja, podziw, pochwała społeczna. Te osoby są zadowolone, że robią coś dla innych, ponieważ doświadczają poznawczego łechtania, gdy mają poczucie, że ktoś pozostaje im wdzięczny za wykonane zadanie lub pracę. Angażowanie się w rozwiązywanie problemów innych ludzi rozpoczyna się niemal automatycznie, bo kameleon dobrze wie, że jeśli dostanie uznanie to pozwoli mu to naładować baterie na następne wyzwania.
Czasami kameleonowatym osobom wydaje się, że kieruje nimi altruizm. I to jest dobre, ponieważ mają pozytywny obraz siebie gdy rzucają się w wir udzielania pomocy. Warto jednak zadać pytanie "Czy jest to aby na pewno altruizm?"
Urodzeni ratownicy
Powyżej wspomniałam o typie ludzi, których nazwałam afektywnymi kameleonami. Osoby te z łatwością przejmują nastroje innych ludzi i odczuwają je jako swoje własne, dążąc jednocześnie do tego aby jak najszybciej zredukować napięcie i psychiczny dyskomfort związany z przeżywaniem negatywnego nastroju (zarówno swojego jak i cudzego). Taka postawa wiąże się również z niedokładną oceną własnych uczuć i symptomów z ciała z nimi związanych oraz źródła ich pochodzenia, ponieważ często odbieramy czyjeś nastroje jako własne, z czasem trudno jest rozróżnić, które z nich to jednak te naprawdę nasze. Schemat postępowania zaangażowany w pomaganie oceniany przez niektórych jako altruistyczna i niekiedy heroiczna postawa nie jest do końca bezwarunkowym aktem miłosierdzia.
Kameleony dążą do społecznego zachwytu nad ich dobrocią i szeroko okazywaną empatią i zainteresowaniem innymi. Oczywiście to przewrotne stwierdzenie nie znaczy, że te osoby traktują relacje w sposób instrumentalny ani że są interesowne. Jest wręcz odwrotnie. Dla nich najwyższą formą nagrody jest uścisk, życzliwe słowo, uznanie, gesty sympatii, i to jest cena której płacenia oczekują od innych za swoje pełne zaangażowanie.
Przekonanie o wyjątkowości w byciu uważnym na potrzeby innych ludzi, często bardziej niż na swoich zakorzenia się już od najmłodszych lat u małego a potem dorastającego kameleona. Najczęściej mały kameleon najpierw uczy się, że "nie powinno się być egoistą i myśleć tylko o sobie", "trzeba się dzielić", "trzeba pomagać tym, którzy nie mają/nie potrafią/nie rozumieją". Gdy te podstawy są mu już znane, dużo łatwiej przyswajana jest nauka nowych form okazywania współodczuwania np. noszenie za kogoś ciężkiej torby na wakacjach, mówienie komplementów ludziom, którzy wydają się nam niedocenieni w towarzystwie, po to aby się lepiej poczuli ( chociaż nie zawsze musi być to zgodne z tym co myślimy i czujemy), pocieszanie płaczącej koleżanki, ponieważ rzucił ją chłopak, w chwili gdy bardzo byśmy chcieli uczcić swój zdany egzamin. Kameleon godzi się by pocieszać koleżankę, ponieważ w dłuższej perspektywie to przynosi mu dumę z siebie i poczucie samospełnienia: "nie umieszczam swoich potrzeb na pierwszym miejscu", "troszczę się o innych", "jestem dobrą przyjaciółką", "ludzie mnie lubią".
Kameleon ocenia jakby w lustrze swoją ważność poprzez kontekst bycia w relacji empatycznie pomagającej z innymi ludźmi. Gdy czuje się doceniany, jego ego zostaje pogłaskane a samoocena utrzymuje się na wysokim poziomie. Ten proces ma też drugą stronę. Pomagający kameleon nie otrzymujący wdzięczności nie zaprzestaje czynności związanych z okazywaniem empatii wobec innych ludzi, ponieważ odczuwa taką konieczność jako wewnętrzny imperatyw, ale jednocześnie jego poczucie własnej wartości ulega obniżeniu, a natrętne myśli związane z przymusem czynienia dobra stają się frustrujące i podkopują poczucie własnej ważności: swoich pragnień, dążeń, celów, relacji i uczuć.
Kameleon od najmłodszych lat jest przekonany o tym, że jest dobry w pomaganiu innym. Jest ratownikiem, gotowym do przejmowania odpowiedzialności za stany emocjonalne, życiowe doświadczenia innych ludzi. To poczucie odpowiedzialności jest źródłem dumy z własnych osiągnięć, ponieważ te osoby potrafią okazywać radość z sukcesów bliskich im osób i doświadczalnego emocjonalnego ciężaru, ponieważ nie oddzielają nastrojów cudzych i własnych, a najczęściej jedyna afirmacja jaką w praktyce znają to odbicie siebie w oczach innych ludzi i przekonanie "jestem taki jak widzą mnie inni".
Detektywi ludzkich rozterek
Wiedza o poczuciu winy jest dostępna każdemu z nas. Wyrzuty sumienia związane są z odczuwaniem winy za nasze postępowanie względem innych i są one zasadne jeśli rzeczywiście nasze działania skierowane są przeciwko innym ludziom. Czasami jednak, pojawiają się gdy wyznaczamy granice dla spokoju wolności własnej, szacunku i naturalnych praw funkcjonowania w społeczeństwie jako ludzie. Te prawa choć stanowią wyświechtaną i znaną bazę wiedzy człowieka rzadko są analizowane i traktowane priorytetowo. Oto one:
- Mam prawo do wolności własnej, w tym:
- moich poglądów,
- przekonań,
-wiary,
-wolności osobistej. - Mam prawo się nie zgadzać
- Mam prawo decydować i wybierać
- Mam prawo zmieniać zdanie
- Mam prawo ulegać emocjom i nastrojom
- Mam prawo kochać i darzyć zaufaniem.
Jak to się ma rzeczywiście do praktykowania życia w społeczeństwie kameleonowatych? Prawo do wolności własnej - to powszechna i uniwersalna zasada. Afektywne kameleony dobrze o tym wiedzą, dlatego szanują wolność innych ludzi, rozumieją, że emocjonalna przestrzeń jest ważna, dlatego dają jej bardzo dużo, jednocześnie o swoją się nie ubiegają. Moja znajoma 28-letnia, wykształcona psycholog, ambitna i zaradna jest wyznawczynią tej zasady. Żyje w związku z mężczyzną, który służbowo często podróżuje i znika na długie tygodnie. Ma własną firmę, która wymaga od niego zaangażowania i poświęceń. Moja znajoma z entuzjazmem wskoczyła w rolę osobistej asystentki swojego narzeczonego, jednocześnie pracując na pełny etat w swoim obszarze zawodowym. Dziewczyna nauczyła się specyfiki i języka branży swojego partnera, stała się osobą kontaktową podczas jego nieobecność w kraju, lub gdy kontakt z nim był nie możliwy. Oczywiście wszystko w imię wsparcia i chęci odbarczenia ukochanego. Ich rozmowy głównie opierały się o tematy związane z jego pracą i projektami, a ona dopingowała go i motywowała, cały czas dodatkowo rozwijając się w swojej działce. Po jakimś czasie moja znajoma zauważyła, że brakuje jej słów uznania, gdy wykonywała dla niego jakieś zadanie o pierwszej w nocy, gdy wiedziała, że musi o szóstej wstać, żeby iść do pracy. Nauczyła się sama rozwiązywać problemy, które należą raczej do ścisłych obowiązków mężczyzn tj. zmiana kół w samochodzie, pompowanie opon, drobne naprawy w domu. Po krótkim czasie okazało się, że jest odpowiedzialna za wszystko co dzieje się w ich życiu podczas jego nieobecności począwszy od firmowych faktur i księgowania, pisania raportów, przepływu komunikacji, przez naprawę samochodu, płatności rachunków, dbałości o wspólnych znajomych po codzienne zakupy, pranie, sprzątanie i gotowanie. Kobieta zauważyła, że pomimo tego, że tak bardzo się stara nie otrzymuje słów podziękowań, podziwu ani komplementów, a siły i zapału ma coraz mniej. Zobaczyła również, że przyciągają ją nowo poznani mężczyźni, którzy w stosunku do niej nie kryją zachwytu. Kiedyś w rozmowie przyznała, że czasem się zastanawia, po co jej to wszystko? Jej życie jej oczami wyglądało jak machina samowystarczalności, a jednak żyła tylko dla jednej chwili gdy usłyszy upragnione: "Jesteś cudowna. Tak bardzo się cieszę, że można na ciebie liczyć".
Nigdy tego nie usłyszała. Jej narzeczony to człowiek oszczędny w okazywaniu radości, jeszcze bardziej w obdarzaniu miłym słowem, a szczególnie ludzi, na których mu zależy. Naturalnie nie znaczy to wcale, że mu nie zależy lub nie zależało. Ważnymi elementami są sposoby okazywania i komunikowania uczuć. Te podstawowe modelujemy przez wychowanie i najczęściej wszczepiają je nam rodzice. Partnerowi mojej znajomej rodzice wszczepili kult ciężkiej pracy, silnego, niedostępnego charakteru i okazywanie przywiązania poprzez lojalność i wypełnienie patriarchalnych norm tworzenia rodziny.
Ta kobieta bardzo szanowała wolność innych ludzi, która niestety weszła na teren jej wolności i część jej odebrała. I to, jak pokazuje ta historia, z pełną akceptacją samej zainteresowanej.
Prawo do poglądów i przekonań to również wrażliwy temat w społeczności kameleonów. Zrozumiałe jest to, że ludzie mogą mieć różne zdania i opinie. W pełni to rozumiemy. Kłopot zaczyna się wtedy, gdy to my sami się z czymś nie zgadzamy, lub nie mamy zgody wewnętrznej by dopasować się do inicjowanych działań. Często lawirujemy pomiędzy środkowymi odpowiedziami, gdzieś pomiędzy "tak" i "nie", bliżej "może". Podobnie jest z podejmowaniem wyborów. Podejmujemy takie wybory, które są akceptowane przez innych, czyli nie zawsze są naszymi. Kompromis w związku? Naturalnie, każdy kameleon pójdzie na kompromis w jego rozumieniu, odstąpi od swojej zasady lub postanowienia jeśli ma to komuś umilić czas lub pomóc nam zjednać sobie drugą osobę, jednak jest to nadal "gadzi kompromis", który w końcu przestaje satysfakcjonować a staje się powodem smutku i frustracji.
Prawo do ulegania emocjom i nastrojom to zasada absolutnie płynna w jaszczurkowatej grupie społecznej. Afektywny kameleon cieszy się, gdy może otoczyć opieką człowieka, który potrzebuje wsparcia i ochrony przed niesprawiedliwością świata, chętnie podejmie się dodatkowych zadań mimo bólu głowy lub złego samopoczucia i zrobi to wszystko z uśmiechem na twarzy. Czy to świadczy o skłonności do masochizmu? Nie. Osoby o głęboko zakorzenionej potrzebie afiliacji i akceptacji społecznej są w stanie ciągłego wyczekiwania by ktoś dostrzegł ich heroizm, a następnie gdy usłyszą zdawkowe "dzięki", odpowiedzą "och, to nic takiego". O ile taka osoba nigdy otwarcie nie poskarży się, że ją coś boli, że potrzebuje pomocy (bo od pomagania i słuchania skarg i stosowania metod zaradczych jest tu ona), o tyle w środku może przeżywać poważny kryzys emocjonalny oscylujący w jej poczuciu własnej wartości i uderzający w jej własną wiarę w kompetencje budowania relacji.
O poczuciu winy
- Poczucie winy to skomplikowana sprawa (...). Są tacy, którzy powinni się czuć winni, ale nic nie czują, i tacy, co czują się winni, chociaż nie mają ku temu powodu. Oczywiście istnieją i tacy, według których pojęcie winy nie ma żadnego sensu.
G. Masterton
Poczucie winy jest stanem w którym odczuwamy potrzebę zadośćuczynienia, ponieważ czyn, którego się dopuściliśmy jest niezgodny z naszym moralnym kręgosłupem lub jest po prostu niezgodne z prawem. Uświadomienie go sobie czasami następuje po wykonaniu danego czynu lub już w procesie czynienia. Wśród osób o których mowa w artykule, poczucie winy jest zjawiskiem bardzo częstym. Myślimy to tym, czy odpowiednio zareagowaliśmy, czy dobrych słów użyliśmy lub o to, czy rzeczywiście spojrzeliśmy na kogoś we wrogi sposób. Spirala poczucia winy osiąga również bardziej irracjonalne wymiary: "Czy jeśli nie zgodzę się zrobić komuś przysługi to ta osoba mnie znienawidzi?", "Powiedziałam jej, że źle się czuję i nie mam siły rozmawiać. Boję się, że będzie na mnie zła". W drugim etapie afektywny kameleon zazwyczaj już dąży do podjęcia kroków ku zadośćuczynieniu. Nie robiąc przysługi, następnego dnia spróbuje pomóc w czymś innym, być wyjątkowo miły. Jeśli nie chciał rozmawiać, to będzie musiał się wytłumaczyć i zastanawia się czy gorączka będzie dobrym wytłumaczeniem. Najważniejsze jest to, by nikogo nie zawieźć.
Taki człowiek nie ma trudności w przepraszaniu, ponieważ robi to na co dzień. Podobnie jest z przyznawaniem się do błędów, ponieważ potrzeba poznawczej równowagi jest dla niego równie istotna jak potrzeba poznawczego domknięcia. Oczywiście jesteśmy lubiani przez wiele osób, ponieważ przyjemnie i łatwo się z nami rozmawia, gdyż potrafimy się dopasować do rozmówcy i wyczuwamy kierunek rozmowy i delikatne zmiany nastrojów lub skrzętnie ukrywane emocje targające naszym kompanem. Czasami jednak, gdy rozmowa ma bardziej zero jedynkowy charakter i dotyczy ważnej kwestii w której jesteśmy zgodni lub nie, i gdy wreszcie uda się nam wyrazić swoje zdanie w jak najdelikatniejszy sposób, później i tak zachodzimy w głowę, czy sposób w jaki powiedzieliśmy swoje zdanie nie był zbyt krzywdzący.
Trudne rozmowy
Nadchodzi wreszcie czas, kiedy każda "miła" osoba spotyka się z sytuacją, która wychodzi poza jej dyplomatyczne możliwości, lub gdy znoszenie trudnej sytuacji z uśmiechem na twarzy staje staje się już nie do wytrzymania. Jest to określane "syndromem gotującej się żaby", czyli wtedy gdy zasoby naszej psychicznej wytrzymałości zostają wyczerpane, ponieważ zbyt długo radziliśmy sobie będąc na "rezerwie". Początki takiej sytuacji wyglądają bardzo niewinnie - poczucie bycia potrzebnym, pomocnym, zaangażowanym w sprawy najbliższych lub mając zaufanie szefa i innych współpracowników. Sytuacja staje się coraz bardziej uciążliwa, ponieważ jesteśmy w ciągłej gotowości do pomocy i zrobienia dodatkowych drobnych, dobrych uczynków a jednocześnie bierzemy odpowiedzialność za coraz więcej rzeczy, które łączymy z naszym poczuciem odpowiedzialności za związane z nimi uczucia innych ludzi. Stopniowo adaptujemy się do narastającego dyskomfortu i uczucia przytłoczenia zarówno obowiązkami, które nie ulegają żadnym kompromisom. Ponieważ długofalowe tłumienie negatywnych emocji i akceptacja pogłębiającego się poczucia niesprawiedliwości, że pomimo naszych wysiłków nie jesteśmy doceniani tak jak powinniśmy, jest procesem rozciągniętym w czasie, stosunkowo łatwo jest stracić czujność co do granicy, która mówi nam, że dana sytuacja nie powinna być już dłużej przez nas tolerowana. Dzięki świadomości granic własnych, oraz słuchaniu siebie, możemy odnaleźć w sobie część nas odpowiedzialną za mówienie "dość".
- Autorka jest psychologiem ze specjalizacją kliniczną i zdrowia na Uniwersytecie Humanistyczno-Społecznym SWPS Sopot. Ukończyła studia podyplomowe z psychologii klinicznej w Gdańskim Uniwersytecie Medycznym oraz jest w trakcie certyfikacji w zakresie psychoterapii poznawczo-behawioralnej.
Opublikowano: 2018-06-28
Zobacz komentarze do tego artykułu
- Autor: fatum Data: 2018-07-01, 12:53:17 Odpowiedz
Witam! Teoria siatek- po prostu cuuudoo. Takie cudo w sensie samoświadomości.Także "dodany" element niepowtarzalności też cudowny.Z kolei aktywnego kameleona nie znałam dostatecznie.Teraz już poznałam.Dziękuję pięknie za artykuł.Jest bardzo pomocny.Pozdrawiam.... Czytaj dalej
- RE: Asertywnie - bezogonka, 2018-07-01, 13:26:57
- RE: Asertywnie - fatum, 2018-07-01, 13:35:14