Reklamy
Porady psychologiczne
Czy moje dolegliwości są rodzinne? Co mogę z tym zrobić?
Dzień dobry,
od dłuższego czasu mam problem z ciągłym stanem przygnębienia, nic mnie nie cieszy, brakuje mi witalności i siły do wykonania zwykłych codziennych czynności.
Mam 25 lat i obecnie kończę studia, właściwie pozostało mi się tylko obronić, ale ciągłe rozdrażnienie, huśtawki nastroju, natłok myśli, brak koncentracji paraliżują mnie do tego stopnia, że nie jestem w stanie skupić się na pisaniu magisterki. Dużo interesuje się psychologią i ciągle szukam sposobu, jak pomóc sobie samej bez niczyjej pomocy. Staram się kontrolować swoje zachowanie i brać głęboki oddech kiedy czuje, że za chwile wybuchnę i zacznę krzyczeć, czasem liczę do 10. Nie zawsze mi się to udaje. Czasem czuję nagłe uderzenia zimna bądź gorąca, wtedy wiem, że jak się za chwilę nie opanuję, dostane szału. Zdarza mi się rzucać czymś ze złości, trzaskać szafkami, czasem coś popsuć. A czasem mam na to ogromną ochotę. W momentach, kiedy staram się opanować i nie dopuścić emocji do głosu, czuję jak wszystko kumuluje mi się w środku, a przy tym kołatanie serca, jakby chciało mi wyskoczyć z klatki piersiowej.
Mieszkam z narzeczonym od trzech lat, bardzo zależy mi na naszych dobrych relacjach, kiedy zaczynam się denerwować, mówię mu o tym (jak zdążę), żeby pomógł mi to opanować, czasami się udaje. Jestem bardzo nerwowa, lubię mieć wszystko na tip top, stawiam sobie ogromne wymagania i staram się wszystkiemu podołać, a kiedy uda mi się osiągnąć cel, nawet nie potrafię się z tego cieszyć!
Zrobiłam sobie kilka testów psychologicznych, korzystałam z tych zamieszczonych na stronie Psychologia.net.pl, m.in. w skali bilansu afektywnego wyszło, że przeżywam tyle samo pozytywnych (10) i negatywnych emocji (9), zaś z testu na depresję wynika, że cierpię na ciężkie stadium. Najbardziej zastanawiają mnie wyniki testu SCL-90, wg którego wskaźniki są następujące: somatyzacje 1.7 - b. wysoki; natręctwa 3 - b. wysoki; nadwrażliwość interpersonalna 1.9 - b. wysoki; depresja 2.5 - b. wysoki; lęk 2.4 b. wysoki; wrogość 3.8 b. wysoki; fobie 0,6 - przeciętny; myślenie paranoidalne - wysoki; psychotyczność 1.3 -wysoki.
Bardzo proszę o komentarz i może poradę co mam z tym zrobić? Praktycznie każdy robiony przeze mnie test daje podobne wyniki. Wskaźnik wrogości ma tu dla mnie szczególne znaczenie, bo faktycznie czuje się wrogo nastawiona do wszystkiego, podchodzę do ludzi, rzeczy z uprzedzeniem. Mam obawy, że wszędzie czyha na mnie jakaś zasadzka, jestem podejrzliwa, ciągle analizuję, przetwarzam po setki razy (to jest ten natłok myśli, który mi nie pozwala się na niczym skupić, ani zebrać w sobie).
Ponad trzy lata temu rozstałam się z chłopakiem mieszkaliśmy razem w wynajętej kawalerce. Pewnego dnia zorientowałam się, że nie jest wobec mnie lojalny i postanowiłam się wyprowadzić, w zasadzie donikąd, pomieszkiwałam u znajomych, aż w końcu wprowadziłam się do przyjaciela, który obecnie jest moim narzeczonym. Czułam się wtedy okropnie oszukana i zraniona, byłam wściekła, że komuś zaufałam, że się przed kimś otworzyłam. Płakałam wtedy codziennie przez prawie pół roku.
Jak tylko wprowadziłam się do narzeczonego, rzuciłam dotychczasową pracę (podczas studiów dorabiałam jako barmanka w klubie rockowym, tam też poznałam się z chłopakiem, który mnie zranił), chciałam zmienić środowisko, bo czułam że nie jestem w stanie pracować, ani przebywać wśród ludzi, którzy widzieli, jak bardzo mnie zabolało rozstanie z tamtym chłopakiem. Było mi wstyd, że ktoś pozwolił sobie mnie tak potraktować, czułam, że wszyscy o tym mówią, obserwują mnie i śmieją, jaka byłam głupia i zapatrzona w byłego.
Wraz z odejściem z pracy całkowicie zerwałam kontakt ze znajomymi. Mój telefon był coraz mniej oblegany telefonami, aż w końcu zamilkł, teraz dzwonią do mnie tylko rodzice i narzeczony. Czuję, że od tamtej pory mój gniew nabrał siły, o wiele łatwiej się irytuję, czasem nawet o nieistotne rzeczy. Błahostki, które kiedyś nawet mnie nie zajmowały, obecnie urastają do rangi takiego problemu, że nie jestem w stanie normalnie funkcjonować i cieszyć się życiem. Zdarza mi się płakać, jak tylko otworzę rano oczy, to czasem już mam łzy, a w głowie myśli, jak spokojnie przeżyć dzień, być szczęśliwą, uśmiechniętą, przeraża mnie to. Często dręczą mnie myśli, że znowu ktoś mnie bardzo skrzywdzi i oszuka, jestem bardzo uprzedzona do ludzi, z nikim nie rozmawiam o moich myślach ani przeżyciach. Wydaje mi się ze zwalczę to sama. Czasem wspomnę coś narzeczonemu, ale mam opory przed mówieniem wszystkiego, Męczy mnie to, bo chcę być z nim szczera, otworzyć się przed nim, tylko czuje wewnętrzną blokadę przed tym, że nikt mnie nie zrozumie, albo uzna za egoistkę.
Moje ciągłe przygnębienie rzutuje też na moje życie seksualne, z przykrością muszę przyznać, że mogłoby ono dla mnie nie istnieć. Nie myślę o zbliżeniu, nie szukam go, wręcz staram się czasem unikać, a jeśli do niego dojdzie nie odczuwam żadnej satysfakcji ani przyjemności, jakbym straciła czucie. :(
Ponadto bardzo często zdarzają mi się nagle napady lęku, nawet teraz jak piszę, serce mało nie wyskoczy mi z klatki, czuję ucisk w środku, gule w gardle i często boli mnie głowa.
Zastanawiam się czy takie dolegliwości mogą być rodzinne? Wychowałam się w domu, w którym ciągle ktoś krzyczał. Niedawno zorientowałam się że moje zachowanie jest bardzo podobne do zachowania mojej matki oraz mojego dziadka. Mama nigdy nie była poddawana podobnym testom, dziadek zapewne też nie. Nie posiadam wiedzy na temat chorób psychicznych w mojej rodzinie. Dziadek był bardzo nerwową osobą, kiedy dostawał szału objawiało się to u niego podobnie jak u mnie teraz: kołatanie serca, gorąco, krzyk, problemy z oddychaniem. Jak sięga moja pamięć, nie były to poważne powody, dostawał ataku szału o to, że ktoś się spojrzał, albo źle odezwał. Powiedziałabym, że cały czas był wrogo nastawiony do swojego najbliższego otoczenia. W rodzinie mówiliśmy, że jest cholerykiem, ale żaden lekarz nie diagnozował go nigdy pod kątem klinicznym.
Moja mama natomiast, bardzo często wpada w złość o byle co, widzę uderzające podobieństwo do niej i przyznam szczerze, że zaczęłam w myślach obwiniać ją za mój obecny kiepski stan. Zaczęłam się bardzo bać o swoją przyszłość, wszystko widzę w ponurych barwach. Boje się że nic mi się w życiu nie uda, że tak jak moi rodzice będę miała nieudane, burzliwe, pełne kłótni życie małżeńskie. Boje się, że popełnię wszystkie błędy, jakich całe życie staram się wystrzegać, ponieważ zauważyłam, że jestem podobna do swoich rodziców w tych złych rzeczach.
Nie wiem, co jeszcze mogę napisać. Czuje się źle, szukam szczęścia sprzed kilku lat, mój świat tamtego dnia jak odkryłam, że jestem oszukiwana, legł w gruzach, a ja poczułam że rozpadam się na drobniutkie kawałki. Od tamtej pory czuję, myślę i zachowuje się inaczej, Momentami sama siebie nie poznaję. Jakbym miała opisać siebie z tamtego okresu, to byłam, a przynajmniej czułam się, pełna energii, mogłam przenosić góry, byłam wiecznie uśmiechnięta i miałam wokół siebie wspaniałych przyjaciół i znajomych. Podczas rozwiązywania testu SCL -90 było pytanie, czy czujesz się samotny wśród tłumu ludzi? odpowiedziałam, że bardzo silnie.
odpowiada Bogusław Włodawiec, psycholog, psychoterapeuta
Witam serdecznie,
z Pani maila wynika, że odczuwa Pani dolegliwości somatyczne (kołatanie serca, uderzenia zimna i gorąca), miewa Pani wybuchy niekontrolowanej złości, objawy depresyjne, a także trudności w kontaktach z ludźmi (podejrzliwość i poczucie osamotnienia). Z tego rodzaju problemami można uporać się podczas psychoterapii, dlatego sugerowałbym Pani poszukanie psychoterapeuty w pobliżu Pani miejsca zamieszkania.
Dzięki temu, że tak obszernie i rzeczowo opisała Pani swoje funkcjonowanie, swój sposób myślenia oraz wydarzenia z Pani życia, które mogły mieć wpływ na Pani objawy, można wyobrazić sobie, jakimi problemami zapewne należałoby zająć się podczas Pani psychoterapii. Wydaje mi się, że należałoby przepracować następujące tematy:
- Wzięcie na siebie odpowiedzialności za swoje samopoczucie.
- Odreagowanie poczucia krzywdy i złości wobec byłego chłopaka.
- Wybaczenie.
- Zmiana sposobu myślenia:
- rezygnacja z katastrofizowania,
- zaprzestanie potępiania siebie za zaufanie poprzedniemu chłopakowi;
- podejmowanie ryzyka i gotowość do ponownego zaufania;
- pogodzenie się ze swoją zwyczajnością.
- rezygnacja z katastrofizowania,
Ad. 1.
Pisze Pani o swoich wybuchach złości. Żeby lepiej sobie z nimi radzić, warto pamiętać, że za wszystkie swoje uczucia i zachowania tylko Pani jest odpowiedzialna. Nie odpowiada za to ani Pani były chłopak, z powodu którego kiedyś poczuła się Pani zraniona ani dziadek czy mama, których zachowania nie były dla Pani właściwymi wzorami w dzieciństwie, jeśli chodzi o radzenie sobie z emocjami. Także Pani obecny narzeczony nie jest odpowiedzialny za to, jak radzi sobie Pani z emocjami. To miłe z jego strony, że pomaga Pani się uspokoić, ale nie należy to do jego obowiązków.
O ile więc ma Pani prawo do przeżywania dowolnych uczuć, to jednak nie każdy sposób ich wyrażania będzie właściwy. Słusznie zatem stara się Pani kontrolować swoje zachowanie. Istnieją także jeszcze inne techniki, których mogłaby się Pani nauczyć, takie jak np. przerwa w kontakcie, pozwalająca na uniknięcie niekontrolowanego wybuchu złości oraz cztery kroki asertywnego wyrażania złości, pozwalające wyrazić ją w bezpieczny sposób.
Wzięcie na siebie odpowiedzialności za własne uczucia daje motywację do tego, by zachować kontrolę nad ich wyrażaniem.
Ad. 2.
Warto wrócić do wydarzenia, które bezpośrednio poprzedziło pogorszenie Pani samopoczucia, czyli do oszukania przez byłego chłopaka. Być może w trakcie psychoterapii należałoby odreagować żal i złość wobec niego w symboliczny sposób, w psychodramie lub w formie listu, który nigdy nie zostałby wysłany. Chodzi o to, by uniknąć wyładowywania złości na innych ludziach takich jak Pani obecny narzeczony, rodzina czy jeszcze innych osobach, które nic złego Pani nie uczyniły. Można mieć nadzieję, że skierowanie Pani złości pod właściwy adres przyniosłoby Pani ulgę i pomogłoby Pani nie odreagowywać złości na niewinnych osobach.
Ad. 3.
W części przypadków odreagowanie złości przynosi niestety tylko doraźną ulgę. Niektóre osoby potrafią bowiem nieustannie nakręcać się złością i mogłyby odreagowywać ją tak w nieskończoność. Potrzebne jest wówczas wybaczenie, by zakończyć ten proces. W kolejnym kroku należałoby więc wybaczyć Pani byłemu chłopakowi, by zamknąć za sobą przeszłość. Nie trzeba w tym celu nawiązywać kontaktu z byłym chłopakiem, można to bowiem zrobić symbolicznie, np. w psychodramie podczas psychoterapii. Więcej na ten temat znajdzie Pani w artykule pt. "Czym jest wybaczanie?".
Ad. 4.
W swoim mailu ujawnia Pani także taki swój sposób myślenia, który niepotrzebnie przysparza Pani dodatkowego cierpienia. Być może jest tego więcej, niemniej kilka z takich destrukcyjnych myśli daje się zauważyć. Jednym z przejawów takiego destrukcyjnego myślenia jest katastrofizowanie, które przejawia się w zdaniu "mój świat tamtego dnia jak odkryłam, że jestem oszukiwana, legł w gruzach, a ja poczułam że rozpadam się na drobniutkie kawałki". W rzeczywistości Pani świat nigdy nie legł w gruzach, a Pani się nie rozpadła na drobne kawałki - prawda zapewne jest taka, że było Pani bardzo przykro i bardzo Pani cierpiała, gdy odkryła Pani, że jest Pani oszukiwana. Cierpienie w takiej sytuacji jest naturalne i zrozumiałe. Zapewne sporo wysiłku i nieco czasu zabiera przystosowanie się do nowej sytuacji, po czym w większości wypadków cierpienie z tego powodu się kończy. Tak jak się zakochujemy, tak samo możemy się odkochać, wyciągnąć właściwe wnioski z zawodu w miłości i żyć dalej.
Jest Pani trudno jednak to zrobić prawdopodobnie dlatego, że obwinia Pani nie tylko byłego chłopaka, ale także samą siebie - że dała się Pani oszukać. Pisze Pani: "byłam wściekła, że komuś zaufałam, że się przed kimś otworzyłam". To nic złego, że się Pani otworzyła, choć być może uczyniła to Pani przed niewłaściwą osobą i tylko to można by ewentualnie oceniać jako błąd. Błąd, który jest trudny do uniknięcia i wybaczalny.
Przypuszczam, że jest Pani tutaj zbyt surowa dla siebie. Każdy człowiek czasem zostaje oszukany, nie ma bowiem możliwości, by całkowicie tego uniknąć. Pisze Pani: "często dręczą mnie myśli, że znowu ktoś mnie bardzo skrzywdzi i oszuka". Mogę Panią pocieszyć, że na pewno tak będzie, zaś próby uniknięcia oszukania za wszelką cenę sprowadziłyby na Panią jeszcze większe problemy. Na zaufaniu bowiem można stracić na dwa sposoby: (1) zaufać niewłaściwej osobie (to Panią spotkało z byłym chłopakiem) lub (2) nie zaufać właściwej osobie (to może Panią spotkać z kolejnym chłopakiem). W kwestii zaufania bowiem nie należy podejmować skrajnych decyzji ("ufam wszystkim albo nie ufam nikomu"), lecz zachować elastyczność. Dana osoba może być godna zaufania w jednej dziedzinie, a niegodna zaufania w innej dziedzinie. Z logicznego punktu widzenia można powiedzieć, że mamy do czynienia z relacją trójczłonową: "X jest godny zaufania w dziedzinie A".
Należy więc starać się rozpoznawać, komu i w jakiej dziedzinie można zaufać, a komu i w jakich sytuacjach - nie należy ufać. Nie ma więc tutaj prostego rozwiązania, lecz nieustanne uczenie się innych ludzi, co wymaga podejmowania pewnego ryzyka i gotowości do popełniania błędów (przy czym błędem może być zarówno zaufanie komuś, gdy należało nie ufać, jak i brak zaufania, gdy można było zaufać). Zatem zamiast bać się, że ktoś znów może Panią oszukać, należałoby z jednej strony zachować ostrożność (w rozsądnych granicach), a z drugiej z góry pogodzić się z tym, że oszukanie może się mimo to zdarzyć, gdyż aby normalnie funkcjonować, trzeba podejmować pewne niewielkie chociaż ryzyko.
Podam prosty przykład. Wsiadając do autobusu komunikacji miejskiej zapewne podejmuje Pani decyzję, by zaufać kierowcy, że dowiezie Panią do punktu przeznaczenia. Podejmuje zatem Pani pewne ryzyko bycia oszukaną. Teoretycznie może się przecież zdarzyć, że kierowca zjedzie z trasy lub spowoduje wypadek. Jednakże mimo to decyzja, by zaufać kierowcy w dziedzinie kierowania autobusem jest rozsądna, gdyż ryzyko pomyłki jest niewielkie, zaś brak zaufania wobec kierowcy uniemożliwiałby Pani korzystanie z komunikacji miejskiej. Podobna postawa braku zaufania uogólniona na inne dziedziny życia paraliżowałaby wszelkie Pani działanie. Nie da się zatem uniknąć podejmowania ryzyka, co oznacza, że czasem niestety popełni Pani jakiś błąd.
Gotowość do popełniania błędów wiąże się z pokorą, akceptacją swojej zwyczajności i niedoskonałości. Pokora oznacza tutaj stan zdrowej równowagi między skrajnymi biegunami - między pychą a poczuciem beznadziejności. Przypuszczam, że nie akceptuje Pani siebie jako zwyczajnej kobiety i chciałaby Pani być doskonała. To jednak nigdy się nie stanie. Zapewne dlatego nigdy nie jest Pani z siebie zadowolona i nie umie Pani cieszyć się nawet, gdy osiąga Pani sukces. Doceniam to, że jest Pani ambitna, ale gdy stawia sobie Pani ogromne wymagania, to z pewnością nie podoła Pani wszystkiemu. Biografie wielkich ludzi uczą, że takie osoby, które potrafią wszystkiemu podołać - nie istnieją. Porażki są częścią życia i trzeba Pani pokory, by nauczyć się je akceptować jako zwyczajne, ludzkie doświadczenie.
Myślę też, że niepotrzebnie izoluje się Pani od innych ludzi i bierze na siebie całą odpowiedzialność za to, że została Pani źle potraktowana. Pisze Pani: "było mi wstyd, że ktoś pozwolił sobie mnie tak potraktować". Za to, jak były chłopak Panią potraktował, odpowiada wyłącznie on, a nie Pani. Być może jemu powinno być wstyd za to co zrobił, ale Pani raczej nie ma po temu powodów. Ma Pani wpływ przede wszystkim na swoje postępowanie, ale nie ma Pani wpływu na to, na co inni ludzie sobie pozwalają.
Przykro mi, że przeżyła Pani bolesne upokorzenie, w dodatku ze strony bardzo bliskiej osoby, ale w Pani sposobie przeżywania tego bolesnego zdarzenia skrywa się także pycha, która utrudnia Pani poradzenie sobie z tym, co Panią spotkało. Wierzy Pani bowiem, że powinna Pani mieć w sobie jakąś moc, pozwalającą uniknąć publicznego upokorzenia. Niestety, nie ma Pani takiej mocy, zaś samo oczekiwanie czegoś takiego od siebie jest nierealistyczne. Podam przykład. Dwa tysiące lat temu żył pewien Człowiek, który był publicznie upokarzany, wyśmiewany, opluwany, a na koniec - w okrutny sposób zamordowany. Czy On powinien się wstydzić, że pozwolił się w taki sposób publicznie potraktować? W czym Pani jest lepsza od Niego, że Jego można było tak potraktować, a Pani w żadnym razie nie może dopuścić do tego, by była Pani publicznie upokorzona?
Pozdrawiam serdecznie -
:-)
Bogusław Włodawiec
- Autor jest psychologiem, psychoterapeutą. Zajmuje się psychoterapią nerwic, depresji, zaburzeń odżywiania, uzależnień, współuzależnienia i DDA. Prowadzi praktykę prywatną.